Ewela, dyskusja jak rozumiem nie toczy się o tym, czy dbać w szkole o zdrowie i higienę dzieci, ale o tym jak o nią dbać, aby nie naruszać tego rodzaju praktykami godności osobistej dzieci. Nie widzę nic dziwnego w tym, że matka chciałaby, aby kontrola czystości włosów odbywała się pojedynczo w gabinecie pielęgniarskim, a nie jako przedstawienie przed całą klasą i bardzo dobrze moim zdaniem, że ktoś zauważa negatywne aspekty takiej sytuacji, nie poprzestając na wyrażaniu uznania dla szkoły, że dba o stan zdrowia uczniów. Podobnie kontrola wagi i wzrostu dzieci - czy ktoś myśli o tym, jakie reperkusje ma, na przykład wśród rówieśników dorastającej dziewczynki, rzucona publicznie uwaga pani pielegniarki, że dziecko ma nadwagę? Byłam takim dzieckiem z nadwagą i pamiętam jaki koszmar przeżywałam za każdym razem, kiedy odbywały się w skzole obowiązkowe kontrole wzrostu i wagi. Ile potem było wśród dzieci komentarzy, porównań, wyśmiewania.. Ja wiem, że moją nadwagę było widać gołym okiem na co dzień, ale najtrudniejsze chwile przeżywałam właśnie wtedy, kiedy zostawało to niejako publicznie potwierdzone i moja waga w kilogramach podana do wiadomości całej klasy. Co muszą przeżywać małe dzieci, które są nie z własnej winy, a przez rodziców zaniedbane i podczas badania pielęgniarskiego wychodzi to na jaw na forum klasy? Dlatego nie uważam, że cel uswięca środki, a fakt dbania o dzieci usprawiedliwia brak wyobraźni i wrażliwości. Wystarczy tak niewiele, by dzieciom takich przykrości oszczędzić.
Realnie dbanie o zdrowie dzieci to w tej chwili w większości szkół jedynie chwyt reklamowy. Okresowo pojawiają się w szkole czy przedszkolu, najczęściej opłacani dodatkowo przez rodziców na przykład lekarze ortopedzi, badający całą klasę w czasie jednej godziny lekcyjnej, po czym rodzice otrzymują karteczkę z diagnozą. Według tych diagnoz moje dzieci miały poważne wady stóp i postawy jakich nigdy nie potwierdziło badanie lekarskie z prawdziwego zdarzenia, na które chodziłam zaniepokojona ową szkolną diagnozą. Miasto zafundowało dzieciom ursynowskim także kontrole stomatologiczne w szkołach, które prowadziła za publiczne pieniądze jedna z najbardziej znanych spóldzielni stomatologicznych na Ursynowie. Kontrola trwała minutę do dwóch (godzina lekcyjna na 28-osobową klasę), każde z dzieci otrzymywało informację o conajmniej dwóch zębach do leczenia oraz rutynowo karteczkę z wyznaczoną datą wizyty w owej przychodni. Ta sama firma prowadizła badania profilaktyczne w przedszkolach, gdzie przeprowadzano, także najmłodszym, trzyletnim dzieicom, kontrole stanu uzębienia w samym przedszkolu. Nie muszę dodawać, że przedszkola nie dysponują zazwyczaj gabinetami stomatologicznymi, fotelami o odpowiedniej wysokości i nachyleniu czy też lampami, pozwalającymi na prawdziwie profesjonalną kontrolę zębów, a część z tych dzieci zapewne nigdy jeszcze nie była u stomatologa i nie miała wyrobionych nawyków odpowiednich zachowań w takiej sytuacji. Ile była warta ta kontrola? A ile zarobiła na tym owa firma, która w niewybredny sposób naganiała sobie klientów, za publiczne pieniądze zresztą? Z mojej strony, po kolejnej karteczce i sprawdzeniu u zaufanego stomatologa, pod którego opieką były moje dzieci, jakości tego badania, skończyło się to skargą do wydziału zdrowia. Ale nie wiem, ilu rodziców na te umówione wizyty poszło.
Nie, nie zamierzam przez to powiedzieć, że w szkołach nie powinno się robić nic i tak byłoby najlepiej. Nie uważam także, że każdy lekarz wchodzący do szkoły robi na tym prywatny interes i tylko o to w tym wszystkim chodzi, to byłoby krzywdzącym uproszczeniem. Ale warto zauważyć, jak to realnie wygląda i naprawdę zadbać o jakość opieki medycznej, jaką zapewnia dzieicom szkoła, pod każdym możliwym względem.
--------------------
Ola, 1998r.
Tomek: