W ostatnią sobotę miałam mały wypadek. Pomagając mężowi w malowaniu spadłam ze stołka, na którym stałam. Taboret ten nie był wysoki, ale lecąc z niego miałam milion mysli różnych. W każdym razie zupełnie się tego niespodziewając uderzyłam z całym impetem się w głowę. Nie wiem dokładnie o co. Albo o ścianę, albo o futrynę, albo zawadziłam o klamkę. Nie wiem, nie umiem sobie na to pytanie odpowiedzieć. W każdym razie jeszcze nigdy tak nie gwizdnęłam. Jak mąż mnie pozbierał z tej podłogi to po pierwszych minutach szoku wziełąm się ochoczo za sprzątanie (to już pierwsza oznaka, ze mogło być coś nie tak
) po jakimś czasie z sił opadłam i odkryłam z tyłu głowy guz większy od mojej dłoni. Nie przejmowałam się specjalnie, gdyż głowa bardzo mnie nie bolała. W nocy jednakże było gorzej. Mój mąż całą noc pracował więc doszedł dodatkowy stres, że napewno mam poważny uraz głowy i jestem w domu sama. W każdym razie moja nieszczęsna głowa z godziny na godzinę bolała mnie coraz bardziej. Około 3 nad ranem nie byłam w stanie już funkcjonować (ani leżeć, ani stać..) i wzięłąm 2 ketonale. Przeszło. I wczoraj cały dzień nie bolało. Stwierdziłam, że to na bank był atak migreny. Tylko że wczoraj około godziny 19 ból znów nadszedł. Nie był aż tak intensywny jak poprzedniej nocy, ale też z przyjęciem leków nie czekałam bardzo długo.
i teraz... nie chcę wyjść na panikarę to raz; dwa: jak pomyslę o izbach przyjęć i tych wszystkich historiach, które również tutaj przeczytałam to od razu robię się całkiem zdrowa; trzy: to przecież może być zwykła migrena, albo inny ciśnieniowo-pogodowy ból...
Ale z drugiej strony uderzyłam się dosyć mocno...
PS. Jestem stworzona do wyższych celów niz remonty...