Chwilowo jestem mniejszą optymistką, bo Weronika złapała od kogoś wszy. Sprawdzam jej głowę od czasu do czasu, sprawdzałam, kiedy stwierdziła, że coś ją swędzi, nawet po myciu czesałam takim gęstym grzebieniem i nic nie było.
Teraz było, bo wyczesałam. A uwierzyłam, bo po jej marudzeniu, kiedy sama się uczesałam takim grzebieniem to wyczesałam jedno paskudztwo z mojej własnej głowy (moje dziecko jest z tych przytulaśnych).
I tu zaczyna się mój problem. Ja nie umiem wypatrzeć na jej głowie gnid. Pierwsza sesja czyszcząca za nami (godzina czesania na umywalką, podczas której niestety, wyczesałyśmy to i owo, na moje oko w dwóch fazach rozwoju - takie większe (kilka - 3-5, nie pamiętam), ale nie wiem, czy już rozmnażające się, i takie małe (liczniej), które na pewno nie).
Jutro etap drugi. Ale jak sprawdzam jej głowę, ja naprawdę nic nie widzę.
W czasach przedszkolnych, kiedy zdarzył się poważniejszy problem, też nie mogłam, ale niby zobaczyłam jak owa gnida wygląda, bo była na wyrwanym włosie (takie małe białawe coś, odporne na oderwanie; średnio pamiętam). Ale teraz wcale.
Pora roku nie sprzyja (bo tylko sztuczne światło), mój wzrok też nie najświetniejszy, ale ja cholera, przeglądam jej ten łeb na prawo i lewo, i nic nie mogę znaleźć. Przy czesaniu podrapałam jej głowę, więc teraz ani ona, ani ja, nie wiemy, co ją tak naprawdę swędzi.
--------------------
Ula
mama Weroniki
Powiem to teraz bardzo powoli, bo widzę, że cierpisz na bardzo poważny przypadek półgłupstwa
Pingwiny z Madagaskaru