Znalazłam kota, a właściwie - sam się znalazł, bo miauczał tak przeraźliwie, że myślałam, że to kotka w rui i tylko dziwiłam się trochę, bo nie wiedziałąm, że to sezon. Ale mąż na działce sąsiada przyuważył w trawie takiego małego ogryzka. Sąsiad tam nie mieszka, więc... przelazłam po drabinie i wzięłam tego kota, a raczej dwumiesięczne kocię. Oczy ma zaropiałe i kicha. Zabrałam go do weta, a ten stwierdził chlamydiozę. Martwię się o mojego własnego czarnego kota, bo jak wynika z książeczki szczepień, niestety nie był na to szczepiony. Już od dzisiaj jest, ale pytanie, czy to wystarczy?
Gdy wet dowiedział się, że kociaka znalazłam przed godziną, powiedział, że dla mnie najlepiej by było zawieźć go do schroniska i niech już tam się o niego martwią. Ja na to, że zawiezienie go do schronu to dla kotka wyrok śmierci, bo tam na pewno nikt o niego nie zadba, a kociaki w schronisku są dziesiątkowane przez choroby. I że ja tak nie mogę
. Dlatego też wet podał kotu zastrzyki, odpchlił, a pojutrze przyjadę z nim na dalszą kurację. Boję się jednak o resztę mojego stada.
Kot siedzi teraz w izolatce. Je, pije i śpi. Jest śliczny, potem wkleję zdjęcia. Jest bardzo towarzyski i wcale nie sprawia wrażenia kota dzikiego.
Nie pozwalam na razie Zuzi go dotykać. Myję ręce po każdym kontakcie z kotem. Podobno czeka go długotrwała kuracja, a właśnie mieliśmy wyjeżdżać na wakacje. Sama nie wiem, może pojedzie z nami?
Czy ktoś miał do czynienia z tą chorobą? Liczę, że może
Edi_Zet napisze coś konkretnego. Czy to rzeczywiście taka u*****liwa choroba? Jakie są fakty?
edit. lit.
Ten post edytował Ketmia pon, 16 lip 2012 - 21:03