CYTAT(jujka @ Wed, 30 Apr 2014 - 09:49)
Ja się wczoraj nawet zastanawiałam, na ile z premedytacją wypisujesz kolejne posty na tym podforum, bo znam Cię odrobinę i wiem, że jesteś osobą na tyle inteligentną, że zdajesz sobie sprawę, jaka będzie reakcja osób, które tu piszą - które zwierzęta traktują tak, jak traktować je należy - jako czujące, myślące istoty.
Jujko, skoro już tak bierzesz mnie pod "włos", to chętnie Ci odpowiem. Nie, nie chodzi o premedytację, ani znęcanie się nad Tobą ( czy innymi osobami ). Wręcz przeciwnie. W moim wątku zadałam jedno tylko pytanie - mianowicie dotyczące obroży, po którym Ty rzuciłaś się na mnie z pazurami.
Tak, masz rację. Znamy się odrobinkę. I wiesz, że bywam słaba. Słaba, jak osika na wietrze. Przy mocniejszym podmuchu wiatru, czy większej burzy, łamię się nie tylko na pół, ale milion kawałków. Rozpadam się w całości.
Znamy się widocznie zbyt słabo, jeśli zawzięcie wierzysz, że moim celem jest wyrządzenie zwierzęciu krzywdy. Bo się mylisz, i to bardzo.
CYTAT(jujka @ Wed, 30 Apr 2014 - 09:49)
Czy fakt, że Twoja suka cierpi wykracza poza granicę Twojej wyobraźni?
Wykracza, bo pies ma wszystko, czego mu potrzeba. Nie rozumiem tego, że - jak piszesz - "cierpi". Pies jeszcze wiele lat temu sprawiał identyczne problemy, w związku z czym jego zachowanie nie jest powiązane z moją niechęcią do zwierza. Sprawiał je od samego początku. Ja - miałam to ( nie ) szczęście, poznać psa, kiedy ten miał już ponad dwa lata, a futryny ( jak i praktycznie drzwi ), już nie było.
Pies nie był zaniedbywany. Przeciwnie. Mój partner nie pracował na cały etat, w związku z czym spędzał każdą wolną chwilę ze "swoim piesiem" na kanapie. Ba, problemy z "piesiem" sprawiły, że 'niemąż' spał z nim, bo w innym wypadku suka terroryzowała i jego. I lokatora, który wynajmował pokój na pierwszym piętrze
A gdy tylko mój partner znikał, ot, żeby zrobić zakupy ...znikały również drzwi
Do tego stopnia, że...pies zrobił ostatecznie zrobił dziurę w drzwiach, wielkości ca 50 x 60 cm i przewalił się na drugą stronę. Koszmar.
Mało tego. Na podłodze, za każdym razem, lądowało ogromne, parujące gó.wno, wielkości słonia.
Pies sterroryzował wszystkich.
Bez powodu. Miał kochającego właściciela, pełną michę i wielką sofę do dyspozycji. A jednak.. to okazało się zbyt mało.
CYTAT(anetadr @ Wed, 30 Apr 2014 - 00:11)
Pies wyjący i niszczący nie ma na celu dokuczenie Tobie i Twojemu mieszkaniu, tylko jest to jego sposób na zwrócenie Twojej uwagi. Robi to w możliwy dla siebie sposób. Czemu nie chcesz się z nim dogadać? Nie wierzysz, że się to uda?
Aneto, wiem, mądrze prawisz. Rzecz jednak w tym, że - istotnie - tutaj potwierdzę Twoje ostatnie pytanie. Po tym wszystkim, co widziałam w związku z tym psem, nie wierzę, że to się uda. Nie wierzę, że ten pies może zachowywać się...jak normalny pies.
CYTAT(Lutnia @ Thu, 01 May 2014 - 11:48)
Takie środki wspomagają pracę z psem (nie zrobią niczego same, gdyby było tak, że na problemy wychowawcze wystarczają feromony w spray'u bądź tabletki uspokajające to wszyscy właściciele psów i wszyscy rodzice mieliby raj na ziemi. Tak, rodzice też, bowiem ogromna część osób, które zaczynają pracować z psem nagle zauważa, jakie podobne są te wszystkie zasady, poza kilkoma różnicami związanymi z tym, że pracuje się z psem a nie małym człowiekiem. Pies bowiem, pozostając zwierzęciem, jest w stanie kojarzyć i rozumieć na poziomie kilkuletniego dziecka).
Lutnio, mnie cieszy niezmiernie to, co piszesz, bo wnioskuję z powyższego, że są jednak jakieś środki, które
działają. Chodzi głównie o to, że psa wyciszyć, uspokoić, czy też "ukoić", jak sama piszesz... a skoro te środki sprzedaje weterynarz, to mnie nie zaszkodzi spróbować. Lepsze to od ciągłej nerwówki.
CYTAT(Lutnia @ Thu, 01 May 2014 - 11:48)
Moja znajoma miała/ma identyczny problem ze swoją suką. Zwierzę jest na mocnych lekach weterynaryjnych + tego rodzaju środkach, ale podstawą są regularne spotkania z dobrym behawiorystą i ćwiczenia, jakie wykonują każdego dnia.
Na początku zaś ważne było aby ukoić tę sucz, stąd nie zostawała sama, potem stopniowo wydłużano czas samotności (od kilku minut zaledwie), obserwowano, jak zmienia się jej zachowanie (włączona kamera), ograniczono możliwie najbardziej ilość nowych bodźców itd.
Teraz (po ponad miesiącu) mają sytuację, że suka z psa, który rozniósł im w drzazgi sporą cześć futryny i wył zmieniła się w stworzenie, które zostając same na krótki okres idzie spać na swoje legowisko. Leki powoli są odstawiane. Jest duża szansa, że będzie normalnie zostawać w domu.
Lutnio, tak, jak wspomniałam: pies zachowywał się tak "od zawsze"
Przez co myślał, że mu "wszystko wolno". Więc skoro pies był rozpuszczony do potęgi n'tej i nie miał stawianych granic wcześniej, to teraz to już albo na straty, albo żmudna praca. Nie, nie wierzę, że ten pies będzie "normalnie" zostawał w domu. Przy każdorazym wyjściu drzwi zastawiane są odkurzaczem, bo to jedyna rzecz, której pies się boi - a dzięki temu nie podchodzi do drzwi i nie wydrapuje ich w drzazgi.
CYTAT(Lutnia @ Thu, 01 May 2014 - 11:48)
Wysterylizowaliście ją? Jeśli nie, to dochodzą Wam ogromne zmiany nastroju u suki związane z hormonami (okres przedcieczkowy, związany z urojką itd) - ale o tym już pisałam (chyba parokrotnie) więc nie ma sensu się powtarzać.
No właśnie nie! Rozmowa wygląda tak:
-"Bo ja chcę mieć szczeniaki"
-"Ale to jest niezdrowe i stresujące dla psa!"
-"Ale ja chcę mieć z niej szczeniaki!"
Za każdym razem albo kończyło się awanturą, albo ostrym ucięciem tematu. Dla mnie to kolejne obrzydlistwo, a w tej materii nic nie zdziałam. Próbowałam, tłukłam, tłumaczyłam, używałam Twoich argumentów - jak grochem o ścianę
A cieczka zacznie się lada tydzień, tak nawiasem mówiąc. Matka partnera kupiła sobie małego "grand denoir", więc teraz tenże liczy na to, że jak szczenię osiągnie dojrzałość, to pokryje wredną sucz
Tfu!
CYTAT(Lutnia @ Thu, 01 May 2014 - 18:54)
Albo się psa ma i o niego dba (w tym o jego potrzeby emocjonalne) albo się nie ma.
Ze wszech miar wybrałabym opcję drugę, gdybym tylko mogła. Nigdy nie wpadłabym na to, żeby sprawić sobie zwierza. Rybkę może. Jedną.
CYTAT(Lutnia @ Thu, 01 May 2014 - 18:54)
W tej sytuacji jednak nie rozumiem i Tyczki (od długiego czasu pewne rzeczy sprawiają jej spory problem ale nie robi NIC, aby nauczyć się, jak porozumieć się z psem i ustalić takie reguły, które będą dla niej akceptowalne) ani jej partnera (widzi przecież, co się dzieje... no żesz... jeśli do tego psa czuje na tyle silne przywiązanie, że nie jest w stanie znaleźć mu nowego domu to dlaczego pozwala na taki stan rzeczy? dlaczego nie zapiszą się na cykl szkoleń, nie poproszą behawiorysty, nie spróbują sprawić by wszystkim żyło się fajniej?).
Już odpowiadam: co do mnie, wypowiem się ciut później. Co do partnera...
Cóż, dla mnie również jest to zagadka. Według mnie facet, który sprowadza sobie do domu nową rodzinę, powinien zadbać o to, żeby wszystkim żyło się dobrze. Wie, że mam problem z jego psem. Mówił otwarcie, że jest mu przykro. Ale nie robi/ nie zrobił/ i, jak sądzę, nie zrobi niczego, żeby zmienić ten stan rzeczy.
A męczymy się wszyscy. Pies powinien mieć innego właściciela. Ale tutaj również - jak grochem o ścianę. Bo on "kocha tego psa". No to skoro go "kocha", to niech się nim zajmie, a nie zostawia mnie z problemem, do ch***ry!
Dla mnie miłość do zwierzaka, to nie tylko przywiązanie, ale też regularne spacery, mycie misek itd.itp. Mój partner, pomimo ponaglania i moich jasno wyartykułowanych wątpliwości, tego nie robi. Jak się przeprowadziłam na wieś, to ja - nie on - tylko ja, zabierałam psa
codziennie na spacer, bo w głowie mi się nie mieściło, żeby taki wielki psiur nie miał w ogóle ruchu. Żeby takie psisko w domu, na kanapie, na czterech literach leżało.
Pochodzę z miasta. Zawsze mi się wydawało, że psa
trzeba wyprowadzać przynajmniej kilka razy dziennie. A tymczasem w zderzeniu z rzeczywistością, okazało się, że psa wystarczy wypuścić "na sikanie" do ogródka. I "to wszystko".
Tak więc, bowiem odbiegłam od tematu, wyprowadzałam psa codziennie, a to zima była, na 1-2 godzinny spacer po okolicznych polach. W śniegu, deszczu. Ale problemy zdrowotne sprawiły, że musiałam przestać. I od roku, praktycznie, nie wychodzę z psem więcej. Więc nikt tego nie robi.
Co do dalszej części Twoich pytań. Dlaczego on tego nie zrobi ? Dlaczego nie zadzwoni do behawiorysty itd. ? Bo on "kocha" tego psa tak długo, jak ten nie sprawia problemów. Kontakt z behawiorystą wiąże się z dużymi wydatkami w naszym domowym budżecie, a ten nie jest z gumy. 'Niemąż' ma długi. Duże długi. Wszelkie wydatki, które nie są "absolutną" koniecznością, są obcinane.
On musi myśleć o tym, jak zarobić dodatkową koronę ( co czyni ), ale przez to nie ma "mocy przerobowych", nie ma głowy, ani czasu, żeby martwić się - tudzież "ćwiczyć" z psem. Przecież nawet z nim nie wychodzi, więc o czym mowa ?
...Tak mi się jeszcze nasunęło. W trakcie ferii świątecznych, pies został "pożyczony" mężczyźnie, o imieniu Jan. To były lokator mojego chłopa, a zaprzyjaźniony i związany z psem. Kiedy więc wrócił do nas z psem, po tygodniu, pies się patrzył na niego i ewidentnie czekał na komendy...od Jana, nie właściciela. A później uraczył nas krótkim "raportem" o tym, co takiego z psem robił. Więc: pies spał sobie z nim i mieli się razem bardzo dobrze, poza tym Jan, wówczas niepracujący, chodził na spacery. Jak mówi - minimum 3...
Minimum ! A jak to robił ? Otóż ładował psiura do auta i jechali na plażę. Codziennie. Albo i kilka razy dziennie.
Bez zobowiązań, bez pracy, mógł siedzieć i się "misiać" z psem przez 24 h. Tak sobie pomyślałam wtedy, że pies powinien zostać u niego na stałe. I że pies dawno nie "miał" się tak dobrze, jak u tego faceta.
Nic to, skoro oddanie psa Janowi pozostaje w sferze marzeń. Próbowałam, opcja nie wchodzi w grę. Choć to byłoby fantastyczne. Poza tym, Jan właśnie dostał pracę
CYTAT(Lutnia @ Thu, 01 May 2014 - 18:11)
Ty i pies jesteście odrębnymi gatunkami. Mówicie innymi językami. Wasze sposoby komunikacji są kompletnie odrębne. Ewidentnie coś szwankuje w Waszych relacjach.
KTO z Was (Ty czy pies) ma większą szansę na to, by zdobyć informacje o tym, jakie są sposoby na dogadanie się się z tym drugim gatunkiem, ma do tego większe predyspozycje, możliwości: Ty czy ta suka? Łatwiej Tobie sięgnąć po książki (+behawiorystów zajmujących się problemami z psami) czy jej.
Jednak nic nie robisz i oczekujesz, że to ona wszystko naprawi.
Ja tego kompletnie nie pojmuję. Serio.
Lutnio, to teraz będzie "clou" problemu. Owszem, masz rację we wszystkim powyższym. Ba, jawnym kretyństwem jest "czekanie, aż pies wszystko naprawi". Ale ja nie czekam. Nie na psa i "jego naprawianie". Ja czuję niemoc.
To, co jest najgorsze, to fakt, że pies nie daje nam spać. Zniosę wszystko inne, a tego, że pies wydziela nieprzyjemną ( dla mnie ) woń, czy wnosi ziemię i piasek do domu, nie zmienię. Ani tego, że demoluję podłogę swoimi kościami do zabawy. Ale tego, że pies nie daje nam się wyspać, dłużej nie zdzierżę.
Leczę się na depresję, Lutnio. Z mniejszym, bądź gorszym skutkiem, ale faktem jest, że nie mam takiej siły, nie mam takiej energii do działania, jak wszystkim się wydaje, że powinnam mieć. Skutkiem czego, nie mam cierpliwości do problemów związanych z psem, skoro nie mam jej do kogokolwiek innego, ani nawet siebie.
Zwłaszcza, kiedy pies do tego stopnia zakłóca mój sen. Nie potrafię tak żyć. Raz wybudzona, albo dwukrotnie z rzędu, nie potrafię z powrotem zapaść w sen. Albo zajmuje mi to wiele godzin.
Po 5-godzinnym "wypoczynku" nocnym, nie jestem w stanie funkcjonować normalnie.
Niemąż, jak to chłop, wrzaśnie do psa, żeby siedział cicho - jeden raz, drugi raz, po czym się obraca na drugi bok i chrapie dalej. Rano nawet nie pamięta, że był wybudzany.
Dzisiaj: pies obudził się ok. 4:30, jeszcze ciemno było.
Odd tamtej chwili pies pojękiwał, bawił się zabawkami na podłodze, stękał, wył od czasu do czasu - robił wszystko, tylko nie odpoczywał.
A ja pod kilkoma kołdrami miałam jedynie nadzieję na to, że uda mi się w ogóle dzisiaj wstać z łóżka.
Sytuacja jest patowa, bo:
1. ) Albo wynajmę mieszkanie nieopodal i będziemy żyć wpólnie, ale na "dwa gospodarstwa domowe". To Skandynawia, więc nikogo to nie zdziwi. Zacznę się
wysypiać, by móc funkcjonować.
Natomiast na wzmiankę o powyższym mój partner się zbulwersował. Podejrzewam, że szybko wybije mi ten pomysł z głowy, co by
jego rodzina powiedziała ?!
2. ) Albo pies dostanie legowisko w garażu, z wolnym dostępem do ogrodu - tak, by budząc się o świcie ( u nas niestety dni w lecie są znacznie dłuższe, a więc skoro słońce wschodzi o 5, to i pies tak zacznie szaleć - w zimie spał znacznie znacznie dłużej. ) mógł iść się bawić, zostawiając nas w spokoju. Tak, żeby fikał koziołki w ogrodzie, łapał motyle, a nie obijał się o naprawdę niewielki salon, w którym nikogo nie ma.
Tyle tylko, że musiałby być w obroży ( przynajmniej na początku ), do tego z uspokajaczami - tak, żeby pies był w znajomym dla siebie miejscu, tylko przyzwyczaił się do tego, że teraz nie śpi na materacu w domu, a na identycznym materacu w garażu, przy otwartych drzwiach.
3. ) Albo zamorduję najpierw psa, a w drugiej kolejności siebie ( tak, tak.. w te najciemniejsze z tych czarnych dni, i myśli samobójcze kołatają mi się po głowie - rzadko, ale bywa.. a wtedy jest naprawdę strasznie
).
4. ) Myślałam o tym, żeby dać psu jakieś relanium, czy coś podobnego, żeby zwierz był choć trochę "otumaniony" i śpiący o 4 nad rano... A nie w "gotowości bojowej" !
Ze wszystkich powyższych, najbardziej rozsądną wydaje mi się opcja numer 2. To jedyna opcja, bez ponoszenia większych ofiar. Nie chodzi o to, że "pies ląduje na dworze" na całe lato, ale przynajmniej na noc + część dnia.
Wtedy, kiedy jesteśmy wszyscy w domu, pies również w nim jest. I może być. Ale nie może niszczyć mi życia.
Jeśli masz/ macie inne opcje, które warto byłoby wziąć pod uwagę, to proszę - natomiast wątpię, żeby pies na komando przestał wstawać, skoro świt. Mam nadzieję, że w powyższym znajdziesz wytłumaczenie -
dlaczego nic nie robię. Nie mam siły, nie mam energii, nie mam nic.
PS. Odnośnie "maluteńkich" sukcesów, o których pisałam wcześniej: pies czuje się dobrze w ogrodzie. Od środy przeprowadzam eksperyment pt. "pies w ogrodzie z rana". Po wyjściu facetów do szkoły/ pracy, pies spędzał czas na dworze. I - uwaga - wbrew temu, co pisałaś, nie ryje dziur, nie wali w drzwi, domagając się wejścia do domu, nie zawodzi pod tymi drzwiami, ba - nawet nie szczeka! Z tego, co obserwuję, albo śpi uwalona w trawie i słońcu, albo stoi na wzniesieniu i obserwuje przejeżdzające samochody. I tyle. Nic więcej
Nie ma demolki, nie ma krzyku. Pies sprawia wrażenie w ogóle nie zainteresowanego wejściem do nudnego domu. A to chyba jakiś jednak mały sukces jest.
edit. dopisek PS.
Ten post edytował tyczka sob, 03 maj 2014 - 11:19