Aby pociągnąć ten wątek dalej (i nie rozbijać tematu na dwa osobne), swego czasu czytałam sporo o pasożytach: moje dziewczynki bardzo często chorowały (były wtedy w tym samym wieku co synek 4ni, 5-6 lat), musiały brać leki wziewne (sterydy), miały nawet zdiagnozowaną astmę. A na forum całkiem popularna była hipoteza, że to przez pasożyty (bodajże glisty?). Poszłam z tymi rewelacjami do naszej doktor pediatry, dostałyśmy skierowania na badania kału, nic w nich nie wyszło, leków przeciw pasożytom nie dostałyśmy. A dzieci przestały chorować jak poszły do szkoły, jak ręką odjął.
No i wracając do tych lektur - naprawdę włos się jeży, kiedy człowiek o tych pasożytach poczyta, wygląda na to, że można je ściągnąć do domu właściwie zewsząd - z brudnych klamek, poręczy w tramwaju, piaskownicy, można jaja pasożytów przynieść do domu na ciuchach, można je nawet połknąć oddychając ustami. Wychodzi na to, że właściwie nie mamy szans uniknąć inwazji. A jednak nie wszyscy chorujemy. Nie wierzę w masowe bezobjawowe nosicielstwo, jak to powiązać z tymi ludźmi, którzy połykają jaja tasiemca, żeby się odchudzić i cierpią na naprawdę poważne konsekwencje zdrowotne?
Wydaje mi się, że kluczowa jest tutaj własna odporność, jeśli ją mamy, to pasożyty niegroźne.
Pamiętam jeszcze wskazówki dietetyczne przeciwko pasożytom:
- jedzenie kwaśne: ogórki kiszone, kapusta kisz., sok z cytryny
- pestki z dyni, migdały
- czosnek
wydaje mi się, że takie wskazówki można wdrażać niezależnie od wyników badań na pasożyty