Wątek rewelacyjny:) Siedzę w pracy i ryczę ze śmiechu, a już posypiałam z nudów. Ja póki co raz rodziłam.
W niedzielę 6 grudnia 2009 obudziłam się z bólami jak podczas okresu, ale nie podejrzewałam jeszcze porodu, bo termin miałam na 17-19. Mąż miał zajęcia w szkole , więc mowię: Ty jedź, a ja się wykapię, jak nie przejdzie, będę dzwoniła...nie zdążył wejść do sali i już go wzywałam. W domu jeszcze poleżałam z godzinkę, ale jak skurcze były co 3 minuty pojechałam do szpitala. O 12 zameldowałam się przy rejestracji, chodząc po ścianach musiałam wytrzymać do 13, bo przecież Panie tam pracujące mają na wszystko czas....Miałam 4 cm rozwarcia i od razu przyjęcie na salę, lewatywa....Przebieram się w "seksowną, szpitalną piżamę", a raczej worek dla rodzącej, dzwonię do swej mamy, że jestem już na porodówce, a ona: Dobrze, to ja zadzwonię do Ciebie za godzinę"...na to ja pytam: A jak mam odebrać, między mocniejszym, a słabszym skurczem.... ? Na to mama: dobrze, to będę czekała.
O 14 wylądowałam na sali porodowej, skurcze takie, ze nie wiedziałam, czy chcę siku, coś bardziej plastycznego, czy może na wymioty mnie ciągą. W końcu pytam położnej: Czy można wymiotować? OnA; Pani pyta, czy chce wymiotować? Ja: Ja już nie wiem, co chcę....Położna: a ma Pani bóle parte? JA: że jakie?
Położna: KUPE się pani chce? ...po 40 minutach miałam już 8 cm rozwarcia a lekarz powiedział, że o 16 urodzę...przede mną wielki zegar wisiał , wskazówka strasznie wolno się obracała, a ja jak nakręcona, jak Osioł ze Shreka: Długo jeszcze to będzie trwało? POMOCY, to cholernie boli...Długo jeszcze....
16.00 moje dziecko wyskoczyło, a ja marzyłam o jedzeniu
Najlepszy był jakiś babsztyl stojący u boku mojego męża, który mi podczas porodu przypominał o oddychaniu. Podczas któregoś skurczu, słyszę jak ona gada: "ale ta Pani nie umie przeć..." a gdzie niby miałam się tego do jasnej ciasnej nauczyć ?