Umarłam ze śmiechu! Nie wytrzymam!
U nas na początku nie było za wesoło. Całego porodu opisywać nie będę, bo nie o tym temat.
Najbardziej mnie rozśmieszyła sytuacja, kiedy leżałam sobie na porodówce podłączona do KTG, słuchając serduszka maleństwa i wyczekując na skurcz, którego jeszcze nie czułam. I z W. sobie gadamy, że śmiesznie by było, jak przez okno moja mama z przyjaciółką moją i swoją by zajrzały. Nie minęło 10minut, i słyszymy znajome głosy. Okazało się, że to ona przyszły! Pielęgniarki śmiały się do rozpuku, mówiąc, że jak poród rodzinny, to poród rodzinny, nie ma to tamto
I tak sobie stały przy tym oknie prawie godzinę
W trakcie porodu (trwał całą noc) mój W. co jakiś czas pytał pielęgniarek, czy zdąży na 9 do pracy! Bo on musi koniecznie zdążyć! I ciągle zapewniały, że zdąży
Po porodzie, jak już byłam na górze na sali, to mój kochany świeżo upieczony tatuś chciał mi zrobić "prezent" ... W postaci soków pomarańczowych, zupek chińskich, czekolad i różnych takich zakazanych produktów dla mam karmiących! Myślałam, że go uduszę! Ale teraz to się z tego śmiejemy