A mnie nie przyszłoby do głowy, żeby wiązać karmienie piersią z tym, co dzieje się z dzieckiem, kiedy już karmione nie jest. Przecież karmienie piersią pozwala dziecku nie chorować tylko tak długo, jak długo ma ono w organizmie przeciwciała z mleka matki. Potem przeciwciała są trawione i nie mają żdnego wpływu na dalszą odporność dziecka. Musi ono radzić sobie samo. Dlatego nie dziwi mnie, że dzieci karmione piersią potem chorują. Kiedy zostają same z problemem zarazków reagują tak samo, jak ich nigdy nie karmieni rówieśnicy.
Jeśli chodzi o chorowanie dzieci, to ja naprawdę prawie nie znam tych nie chorujących, chyba że są to jedynacy nie chodzący do przedszkola. Dla mnie choroby są normą i trzeba się do nich przyzwyczaić. Dziecko prawie nie ma odporności, kiedy się rodzi. Cała nasza odporność to w końcu pamięć immunologiczna organizmu o przebytych chorobach, czyli im więcej chorób w pamięci, tym większa odporność. Dlatego dzieci chorują i dlatego chorować muszą, mało tego, jest to dla nich najlepsza, bo naturalna droga uodparniania. I piszę to z perspektywy matki, której dzieci chorują prawie bez przerwy, więc wiem, co to znaczy i dla dziecka, i dla matki. A zdania i tak nie zmieniłam.
Na odporność dzieci wpływa na pewno fakt, że tak wiele z nich jest alergikami. W końcu alergia to nic innego, jak rodzaj zaburzenia odporności. A wiążą się z nią powikłania, przez co dziecko zamiast niegroźnego kataru ma często zapalenie oskrzeli czy płuc. Czasem na objawy infekcji nakłada się alergia i przez to trudniej to wszystko leczyć, czasem jest leczone nieprawidłowo (np. antybiotykami tam, gdzie wystarczyłyby leki antyalergiczne albo gdzie infekcja jest wirusowa), przez co trwa dłużej i stąd poczucie posiadania wiecznie chorego dziecka.
Z pewnością ma też znaczenie wszechobecne w Polsce przegrzewanie dzieci i nieprawidłowa dieta.