No wiec wczoraj wrócilam ze szpitala.
Poszłam w czwartek na punkcje zatok a skonczylo sie w piatek na operacji prawej zatoki
NIGDY WIECEJ!!!
Odbyło sie to tak:
usiadlam na fotel, pani pielegniarka psiuknela mi znieczuleniem w spraju do nosa po czym dala mi jeszcze zastrzyk dozylny, po ktorym cala sala operacyjna zaczela mi falowac, ze malo co nie spadlam z tego fotela.
Przyszedl pan doktor, zrobil mi znieczulenie (takie jak u dentysty) w dziaslo plus w nos- w srodku.
Wzial skalpel i zrobil mi naciecie na dziasle, nad zebami- dokladnie nad 4,5 i 6 (nie bolalo). Wzial dlutko i wylamal mi kawalek kosci (bolalo okropnie, dostalam po tym takich drgawek z bolu, ze pielegniarka musiala trzymac mnie za kolana bo nogi mi skakaly jak głupie)
Potem pan doktor wzial cos innego i zaczal mi grzebac w zatoce (bolalo jak diabli a lzy mi ciekły ciurkiem). Przebil mi te zatoke i trysnela ropa(ogromna ilosc) . Potem wzial jakies szczypczyki z nozem i wycial mi okolo 3 cm torbiel( 3 cm flaczek bez plynu- wolew nie myslec jaka to mialo wielkosc z zawartoscia tej ropy i wiem juz czemu mnie tak non stop bolalo iczulam taki ucisk). Pozniej wyskrobal, czyli wyczyscil mi te zatoke (myslalam ze umre) i zszyl dziaslo (nie czulam nic).
Wszystko trwalo okolo 15 minut ale NIGDY WIECEJ bym sie juz na to nie zgodzila. Jesli kiedykolwiek usłysze fenestracja zatoki to ja dziekuje, chyba ze w pelnej narkozie- brrrrr
W piatek ide na zdjecie szwow i mysle, ze poczuje sie juz po tym lepiej. W tej chwili nie moge jesc bo po 1 boli a po 2 mam ograniczona mozliwosc otwarcia paszczy ze wzgledu na szwy. Do tego spuchnieta prawa strone twarzy (to chyba ze wzgledu na wylamanie tego kawalka kosci???).
A juz bron Boze sie usmiechnac...