Eee no jak wszyscy to wszyscy
Moja relacja (tak, tak, wiem, przedawniona lekko
)
Leże w szpitalu od 12 wrzesnia. Najpierw kroplówka z fenoterolem, potem tabletki. Decyzja lekarska - 19 września wchodzi pani w 36 tydz. odstawiamy prochy, pewno się wszystko wyciszy.
19 września - poniedziałek.
Odstawili mi tabletki - nareszcie mam spokój, nie muszę chodzić przytulona, do dzwoniącej co 1,5 godz. komórki. Badanie - zero rozwarcia, szyjka ledwo na centymetr skrócona. Do południa spię, po południu poszliśmy się przejść z Yanem po szpitalu. Czuję jakieś takie lekkie skurcze, na ktg też wychodzą, ale to są pewno takie "z odstawienia".
20 wrzesnia - wtorek
Skurcze coraz silniejsze, no nic, pewnie z odstawienia i zaraz przejdą. Ale kurka aż się nie wyciszą, nei chcą mnie ze szpitala puścić. Ponieważ wariuję juz z tęsknoty, w odwiedziny wpada mama z Michem. Michu zachwycony kapciami foliowymi, a jeszcze bardziej pojemnikami na nie - "mama przeciez to jaja dinozaurów"
Idę ich odprowadzić aż do bramy, bo pogoda piękna. Powrót sprawia mi już pewnien problem, skurcze krzyzówe coraz mocniejsze, ostatni odcinek Yano mnie prawie wlecze. Położna: No czasami tak bywa z odstawienia, ale lekarz pania zbada. Lekarz bada: Żadnej zmiany od wczoraj, to są skurcze z odstawienia.
Lekko wkurzona próbuję zasnąć, boli coraz bardziej. Arwena i Wielkopolanki podtrzymują mnie na duchu smsami róznymi. W nocy boli, dostaję relanium, działa średnio.
21 września - środa
Żarty się skończyły. Na ktg skurcze wychodza regularne co 4-5 min, dochodzą do setki i bolą coraz mocniej. Położne każą czekać. Cały dzień jakby w półśnie, ledwo chodzę. W nocy nie mogę wytrzymać, ktg - 120, przychodzi zbadać lekarz z porodówki. Diagnoza - zero zmian, dać pani relanium. Wielkopolanki czuwają przed kompem a ja wykończona zasypiam... na 3 godziny. Budze się z bólu. Dają mi kolejne relanium, co kończy się mdłościami. Nic juz nie działa.
22 września - czwartek
8.00 - Wreszcie badanie przez "mojego" lekarza. Oczywiście nadal zero rozwarcia, szyjka skrócona na 1 cm, a ja ledwo chodzić mogę. Decyzja - tniemy, istnieje ryzyko pęknięcia macicy. Ale prosze się przygotowac na czekanie, porodówka pęka w szwach, zamknęliśmy izbę przyjęć. Ponieważ już wiem ze to wszystko niedługo sie skończy, powoli się pakuję i kładę na boku by jakoś przeczekać.
12.00 - Przewożą mnei na blok porodowy, dzownię po Yano by przyjeżdżał bo moze już niedługo. Po wypełnieniu mnóstwa formalności dostaję krzesełko (takie na kółkach, jak do komputera) i siadam w małej wnęce z blatem w korytarzu, wszystkie 8 porodówek zajęte. Siedzę, słucham krzyków, boli mnie coraz bardziej i zaczyna mnie dół łapać.
13.00 Nadal siedzę, juz z wenflonem wkłutym za 4 razem, całe ręce mam w sińcach. Zaczyna mi się kręcić w głowie, opieram się o blat i zasypiam.
13.30 - Budzą mnie położne, przerażone ze zemdlałam. Załatwiają jakieś wąskie łóżko na kółkach, zebym chociaż położyć się mogła. Podłączają ktg - skurzce powyżej 130, trwające około 2 min, co 3-4 minuty. Położna - no nie zdziwię się jak pani naturalnie urodzi, jak będize wolny lekarz to panią zbada. Niestety sala operacyjna cały czas zajęta... Przychodzi Yano i jest mi troszkę lepiej, masuje krzyż...
15.30 Zwolniła się jedna porodówka. Anioł-stażystka załatwiła nam przeniesienie do niej z korytarza, bo sala operacyjna nadal zajęta. Lepiej mi trochę, leżę na super łóżku i bawię sie przyciskami. Nie ma to jak masaż podczas skurczy
Dzwonię do Arweny i mamy żeby trzymały kciuki bo to już niedługo.
17 - przychodzi lekarz, bada: "żadnych zmian, aż niemożliwe zeby nawet rozwarcia nie było, za chwilę weźmiemy panią na salę bo właśnie sie zwalnia"
17.20 - lekarz: "bardzo paniap rzepraszamy, musi pani jeszcze poczekać, nagła sytuacja, zagrożona matka, musimy ciąć"
18.00 - Zaczynam mieć juz bardzo, bardzo dość, nie mogę z bólu uleżeć, chodzić mi nei wolno, bo małemu tętno dziwnie skacze i musi byc monitorowany.
19 - nareszcie zwolniła się sala. Przewożą mnie, znieczulenie podpajęczynówkowe w kręgosłup i zaczynają.
19.48 - wyciągają Milusia. Wołają Yano, patrzę na maleńkiego a on ledow kwili, siny cały, taki drobniutki... 6pkt. Pobudzają jego odruchy, przynajmniej nerki mu pracują, obsiusiał pediatrę
. Po 5 minutach dostaje 9 pkt, zawijają go w kocyk i przynoszą do mnie. Szybki cmok w czółko i mały jedzie na noworodki bo z oddychaniem ma kłopoty.
Skończyli mnie szyć jakos 1,5 godz później, bo naprawiali spartoloną pierwszą cesarkę. Okazało się że bezpiecznie w tej ciąży mogłabym jeszcze jakieś 1,5 tyg chodzić, potem faktycznie by mi ta macica pękła, bardzo cienka już była. Około 22 wylądowałan na OIOMie, Yano przyszedł zdać relację co z malutkim i wygoniłam go do domu bo spać mi się chciało. Na drugi dzień przyszła pediatra z rana, powiedziała ze Miłosz w inkubatorze, na antybiotykach, karmiony sondą. Zaczęłam wstawać z pomoca położnych, czekałam aż zwolni się miejsce na oddziale położniczym. Na oddziale wylądowałam dopiero o 15, przyszedł Yano, wzięłam szybki prysznic i na wózku pojechalismy na górę, małego zobaczyć... jeejku jaki on maleńki i biedny był w tym inkubatorze. Nie dałam rady zbyt długo przy nim posiedzieć, ale juz następnego dnia przemierzałam kilometry korytarzy na własnych nogach, kilkanaście razy dziennie, zeby tylko przy nim pobyć. Mnie wypisali 26, Miłoszka dopiero 29. Te kilka dni jeżdziłam do niego autobusem, tydzień po operacji już nie pamiętałam, ze wogóle mnie cięli...
A tak teraz wygląda mój mały gnomik: