Po raz kolejny namacalnie uświadomiłam sobie ilu wspaniałych i bezinteresownych ludzi jest wokół mnie.
W skrócie sprawa wygląda tak:
W klasie syna jeden chłopiec złamał nogę. Żeby mógł wyjść z domu potrzebny jest wózek, w dodatku taki specjalny z mozliwością trzymania tej nogi w poziomie. Zasiadłam przed komputerem w poszukiwaniu jakiejś wypożyczalni. Coś znalazłam, zadzwoniłam okazało się że tam nie ale pani podała mi telefon do innej firmy, tam też nie ale znowu kolejna miła pani podała mi numer do kolejnej firmy. Zadzwoniłam i po krótkiej rozmowie i dokładnym przedstawieniu jakiego konkretnie wózka szukam, dowiedziałam się, że z naszej klasy dwoniły już cztery osoby w tej samej sprawie. Tak wiem, słaba koordynacja
ale to nie o to chodzi, fantastycznej jest to, że w klasie gdzie jest dwadzieścioro dzieci już piątka rodziców (tych czworo przede mną i ja) zainteresowało sie sprawą i chciało pomóc. Akcja "wózek"
miała miejsce wczoraj po południu. Wieczorem dowiedziałam się, że po mnie też dzwoniło jeszcze kilka osób.
Dziób mi się od wczoraj uśmiecha. Tak mi radośnie i lekko, że normalnie nad ziemią chyba latam
Ostatecznie po rozmowach telefonicznie i mailowo, ustaliliśmy że sprawę do końca doprowadzi jeden z tatusiów. Dzisiaj rano pojechał po wózek ( bo był do odebrania jakieś 50km od nas) i aktualnie przystosowuje go dla tego chłopca (montuje jakąś podpórkę pod nogę bo z podpórką mozna wypożyczyć dopiero za dwa tygodnie a po co czekać ). Na jutro powinien być gotowy.