Mnie zawsze w takich sytuacjach otrzeźwia myślenie, że mnie mogą przerażać inne rodziny (pisałam już kiedyś, jak moje dzieci poszły do domu koleżanki, a tam w drzwiach powitał je jej nagi ojczym
) - ale równie dobrze moja rodzina może przerażać innych (bo np. mamy brudne podłogi, albo dzieci mają w pokoju swoje własne komputery). Zasadniczo uważam, że różnorodność wpływów jest ubogacająca - pod warunkiem, że ten wpływ jest kierowany tzw. dobrą wolą. Moja mama może mieć zupełnie inne poglądy na wychowanie, ale wiem, że moje dzieci są jej drogie, więc akceptuję to, że ona spędza z nimi czas, robi wykłady, zmusza do czesania itp. Skoro ludzie pozwalają na coś swoim własnym dzieciom, to zakładam, że nie robią tego w celu zwichrowania im życia.
Dziewczyny, zasugeruję coś delikatnie - czy Wasze obawy o nieodpowiednie treści nie mają związku z obawami, że dzieci wybiorą inne autorytety? Że Wasz wpływ jest nie dość silny?
Bo np. oglądaniem Kiepskich u kolegi ja bym się w ogóle nie przejęła. Podejrzewam, że na każdej szkolnej przerwie dzieci stykają się z podobną liczbą przekleństw, co w jednym odcinku.
Na temat gry się nie wypowiem, bo nie znam - natomiast czytałam o tych badaniach, że demoralizuje.
Dla przeciwwagi dodam też kontrargument dla pierwszego akapitu mojego postu - czytałam też o takich badaniach, w których wykazano, że na ambicje i aspiracje dziecka (w wieku szkolnym) bardziej wpływają rówieśnicy niż rodzice. I że ten wpływ utrzymuje się bardzo długo - co jest zrozumiałe, bo jeśli zaniechamy rozwoju w wieku szkolnym, to nie wszystko da się już nadrobić. Czyli jeśli nasze dziecko jest otoczone ambitnymi rówieśnikami, to samo też chętniej się będzie uczyć (co w sumie jest zgodne z logiką, nie?) i będzie mieć wyższe aspiracje. Niezależnie od wysiłków rodziców. Więc warto dbać o "odpowiednie" towarzystwo.
Tyle tylko, że (jak już nieraz pisałam) dzieci w okolicy jest tak niewiele, że trudno mówić o dobieraniu towarzystwa. Moje kiedy były w wieku wczesnoszkolnym, bawiły się ze wszystkimi dzieciakami w okolicy - takimi, których rodzice na to pozwalali, bo oczywiście nie brakuje dzieci, które nie wychodzą na dwór.