Ja wiem, ludzie mają większe problemy, ale pomarudzę sobie, pozwólcie...
Mam taki chyba w sumie nietypowy "problem". Już ostatnio stwierdziłam, że przydałby mi się personal shopper
Otóż, jak pomyśle, że znowu wiosna... i znowu trzeba będzie się zastanawiać co na siebie włożyć, to mi się słabo robi....
Nie nadążam za trendami, o własny styl też trudno... Mam wrażenie, że 3/4 ciuchów, jakie mam, jest z ubiegłej epoki (no, tak... przedciążowej i przedkarmieniowej, kupione jakieś 5kg temu....
), OK, niby dodatki tworzą styl czy nadają charakteru, ale też są jakieś takie... oldskulowe... Dobra, wypadałoby przeznaczyć jakiś budżet, urwać się z domu i wyjść na zakupy. No i tu jest pies pogrzebany. NIE CIERPIĘ TEGO ROBIĆ. Jak idę do "lokalnego" sklepu to nic mi się nie podoba, takie tam cekiny, bluzeczki 100% lycry itd. Nie moja bajka, źle się w tym czuję. Jak idę do galerii vel centrum handlowego vel sieciówek, to... nie mogę się zdecydować, co kupić - za duży wybór
Idę z żelaznym postanowieniem kupienia 2 bluzek i pary butów, ale oczywiście nie ma nic, co by mi się w 100% podobało. Ba, nawet w 80%.
A potem wychodzę z przypadkowym ciuchem z cyklu loteria - albo będę nosić albo nie.
Albo kupuję to, co już posiadam w ilości niezbędnej, typu kolejna bluza z kapturem...
Przykład: wczoraj wpadłam przy okazji na kwadrans do galerii, stwierdziłam, że może na szybko kupię sobie coś na szyję. Obejrzałam ze 3 chustki... Żadna nie wpadła mi w oko. Miętosiłam jedną w ręku, zastanawiając się czy z desperacji ją kupić czy nie i w końcu wyszłam z pustymi rękami. Patologia jakaś.
Denerwuje mnie to do tego stopnia, że jak mam jechać na zakupy ciuchowe, to jestem chora.
Na wyprzedaże chciałam się załapać w tym roku, ale jakoś mi nie wyszło, dotarłam pod koniec stycznia i oczywiście zonk - wszystko przebrane.
Widzę, że z dziecięcymi rzeczami zaczynam mieć podobnie - łatwiej mi kupić jakieś ubrania dla Kuby, ale już przy córce zaczynam powoli wymiękać. Tego naprawdę jest za dużo, a mnie szkoda czasu na to, żeby 3x w tygodniu spędzać po 3h w centrach handlowych, przymierzając, oglądając, zastanawiając się co do czego. Wolę inne sporty. Skutkiem tego, jak otwieram szafę, to widzę dramat.
Na problem nakłada się jeszcze to, że ja pracuję w domu, więc ciuchów bardziej wyjściowych typu jakieś garsonki w ogóle nie posiadam. Na ogół biegam w dżinsach, bluzach... bluzkach, mam 3 żakiety i aktualnie zero spódnicy czy sukienki, w lecie spodnie lniane i topy. Dobrze, że w tym roku nie mam żadnych uroczystości rodzinnych typu ślub, chrzciny itd.
Na Allegro kupować nie będę, bo wolę przymierzyć i się zobaczyć, poza tym zrobiłam się mniej wymiarowa (eufemistycznie mówiąc) hehe.
A czasem naprawdę chciałabym być "na czasie" z tym, co się nosi, choć wybiórczo. Mam wrażenie, że to, co się nosi, zaczyna mi się podobać po 2 sezonach, jak już wychodzi z mody
Serio.
Ktoś tak jeszcze ma?
A może można jakoś to przezwyciężyć?
Ten post edytował Orinoko czw, 07 kwi 2011 - 11:19