Jestem i żyję. I niestety nadal jestem szczęśliwą
posiadaczką kompletu niewyrośniętych ósemek... Nad przecudnej urody fotografią mojej szczęki debatowało TRZECH szczękowców i po 20 minutach (ja cały czas na fotelu, w niepewności i z obolałą połową twarzy) orzekli, że:
-stanu zapalnego nie ma "tylko mały krwiak"-do usunięcia. Podejrzewam, że usuwanie tej ósemki bolałoby mniej
, ale dzielna byłam i nie wyłam.
-
niestety wszystkie moje ósemki są zdrowe. Niestety, bo co do chorych nie byłoby wątpliwości, że najlepiej je usunąć.
-wszystkie są poobracane, mimo, że miejsca mają dość dużo. I to właśnie w połączeniu z faktem, że zdrowe zdecydowało, że na razie ich nie usuwamy. Bo ponoć jest duże ryzyko rozejścia się pozostałych zęboli. Obolała i skołowana zeszłam z fotela, mój argument, że boli nie był niestety wystarczający, bo szacowne grono orzekło, że póki zdrowe, to jak czasem pobolą, to tragedii nie ma
Faktem jest, że dostałam jakiś zastrzyk, po którym cała opuchlizna do dziś zeszła i jest OK, ale nie jestem przekonana, czy chcę to przechodzić kolejny raz. W zasadzie już się z tymi zębami żegnałam czule, używając argumentu Cioci Peci, a tu kicha... Mam nadzieję, że nieprędko się któryś znowu "obudzi". Zastanawiam się tylko, czy upierać się na to wyrywanie, iść gdzie indziej, czy uwierzyć temu szacownemu gronu, co to mnie wczoraj oglądało? Co byście zrobiły?
Pozdrawiam i dzięki za wszystkie odpowiedzi
Skołowana Kinga