Ja kiedyś zamieściłam na forum opis mojego drugiego porodu, skopiuję go, ale ostrzegam, że cierpię na słowotok
Byłam tydzień po terminie co już mnie niepokoiło i niecierpliwiło - w sobotę
po południu znowu uprawiałam szybkie marsze, piłam herbatkę z liści malin,
masowałam brodawki pod ciepłym prysznicem, wykorzystałam męża Wink. Po tych
zabiegach położyłam się spać i obudziły mnie jak zwykle skurcze. Ale tym
razem pojawiła się krew, co wzbudziło moją nadzieję, że tym razem nareszcie
nie są to skurcze przepowiadające! Była siódma rano, ciemny niedzielny
poranek 1 lutego, więc wskoczyłam jeszcze do łóżeczka i koło ósmej obudziłam
męża pytaniem, czy bardzo mu zależy na egzaminie, który miał dziś zdawać,
ponieważ mam dla niego na dzisiaj inną propozycję... Obudziła się Julka,
bidulka chora na ospę, więc poszłam ją przytulić i powiedzieć, że Emilka chce
wyjść na świat i pojedziemy do szpitala ją urodzić i rozstaniemy się na jakis
czas. Jeszcze koło dziewiątej rano wysmarowałam Julce pudrodermem wszystkie
krostki. Chciałam się zabrać za sprzątanie zanim zjawi się opiekunka do
Julki, ale coś mi wybitnie nie szły te porządki - skurcze zrobiły się zbyt
częste czy co? Zjadłam jogurt z musli (nie chciałam być głodna jak przy
długim porodzie Julki hehe). Poszłam zwymiotować jogurtem z musli. Ledwie
zdążyłam wziąć prysznic. W tym czasie mąż spokojnie jadł z Julką śniadanie
(nie chciał byc głodny przy długim porodzie hehehe) więc zaczęłam go
dyskretnie popędzać, żeby dzwonił po panią Anię. Musiałam to powtórzyć
kilkakrotnie, bo pewnie po poprzednim naszym porodzie rodzinnym nie mieściło
mu się w głowie, że można nie zdążyć do szpitala i "zgubić" Emilkę na
przykład w samochodzie Smile. Skurcze były co 3 minuty jak przyjechała ulubiona
pani Ania do zadowolonej Julci, a ja zaczęłam się domagać zakładania butów,
co 2 minuty w samochodzie... Troszkę byłam przestraszona - czemu one już tak
mocno bolą, co będzie później jak się zrobi gorzej to czy wytrzymam. Żebym to
ja wtedy wiedziała, że już nie będzie gorzej Smile. Mąż stwierdził potem, że
gdyby domyślał się mojego zaawansowania nie prowadziłby samochodu tak
spokojniutko Smile. Dojechaliśmy na parking, przeczekałam jeden skurcz w
samochodzie łapiąc męża za kark, drugi skurcz po drodze do drzwi Izby
Przyjęć - musiałam uwiesić się na kracie okiennej. Badanie przy przyjęciu - 8
centymetrów rozwarcia!!! Kilka razy pytam : ile? Ile??? Lekarka mówi do
kogoś - niech szykują wszystko do odbioru, to będzie ładny poród Smile.
Przebieram się, wywiad zbierają szybciutko, mąż też strzeszcza się z
przebieraniem, do windy, po drodze uwieszam się dysząc szybko na jakimś
wózku - do góry na porodówce jest pełne rozwarcie, nawet nie wiem jakim
cudem! Mąż ledwie zdążył wyjąć z torby aparat fotograficzny, o który się
upomniałam i wodę do przepłukania ust (była na dnie, ale nie spodziewałam
się, że będzie musiała byc natychmiast pod ręką.) Marzyłam o porodzie w sali
z wanną, ale w tej chwili nie ma to żadnego znaczenia, i tak nie zdążyliby
nalać nawet paru centymetrów wody. Zajmuję więc pierwsze lepsze stare łóżko
porodowe, z workiem sako pod plecami i ze spokojem nadchodzą skurcze parte.
Pęcherz przebity, wody nie są czyste, co mnie zaniepokoiło, ale KTG pokazuje
tętno jak dzwon. Pytam czy uda się bez nacięcia, lekarka i położna obiecują
się postarać, ale wkrótce okazuje sie że główka będzie duża. Oj, ja też
czuję, że to duże dzieciątko, muszę się napracować, nastękać z całej siły,
żeby je wyprzeć - a przy pierwszym porodzie JUlka (3410 g) wyślizgiwała się
przy całkiem lekkim parciu. Ku pomocy dostaję trochę oksytocynki i
przypominam sobie jak poprzedniego dnia oglądałam w telewizji zawody
strongmanów (jak to się pisze?) - no dosłownie coś identycznego jak ci faceci
wykrzywieni z wysiłku ciągnęli te ciężarówki Smile)). Nie czuje nacięcia,
wychodzi główka, duża okrągła mokra i wyobraźcie sobie, że dotykam jej po raz
pierwszy, to było cudowne! Reszta ciałka (też z caaaałej siły wypycham,
obstawiajcie ile ma to dziecko jak na drobną mamę która w 9 miesiącu ciąży
ważyła 58 kilo, a przed ciążą 42). Paweł robi pierwsze zdjęcie i uwiecznia
chwilę gdy wyciągam ręce po moje dziecko domagając się by natychmiast dali mi
ją na brzuch! Dostaję na chwilkę - jejku jaka słodka kuleczka, dopytuję się o
punkty - jest dziesiątka! Tatuś dumny, zaskoczony tempem całej sprawy
przecina pępowinę, choć przy pierwszym porodzie bał się przeciąć, teraz robi
to z miną "Ech rutyna" Wink i mówi mi na ucho, że właśnie skończył się tamten
egzamin, po czym leci za córeczką z aparatem... Łożysko, sprawne szycie i
podają mi wagę - mała ma 4 kilo! Znów pytam kilka razy czy się nie
przesłyszałam - 4 kilo? Skąd!? Czekamy z mężem aż wróci z obserwacji
noworodków, ja tak niecierpliwie, że kilka razy go tam posyłam - a tymczasem
obdzwaniamy rodzinkę i ślemy SMSy (moi rodzice są w szoku, przecież ledwie
słyszeli ode mnie przez telefon, że wyjeżdżamy do szpitala). Wreszcie,
jeszcze na sali porodowej, dostaję moją dorodną panienkę i przystawiam do
piersi a ona zaczyna ssać tak jakby to robiła juz milion razy! Ma otwarte
cudne oczy, przedstawiamy się jej - to mama, to tata, witamy... Po dwóch
dniach jesteśmy w domu i do kompletu brakuje nam tylko czteroletniej
siostrzyczki, która musi dokończyc ospę u dziadków Sad.
Emilia jest wspaniałym nowym człowiekiem, uwielbia pierś i kąpiel, a ja
jestem oszołomiona tym cudem życia i niesłychanie zrelaksowana przy karmieniu
i pielęgancji w porównaniu do pierwszego razu gdy debiutowałam jako mama.
Niech wam się tez tak rodzą zdrowe kochane dzieci - czego serdecznie życzymy!