Aktualnoci

12 tysicy dodatkowych miejsc w obkach!

12 tysicy dodatkowych miejsc w obkach!

Rzd postanowi kontynuowa program Maluch, zapocztkowany w 2011, zaproponowa jednak jego zmodyfikowan i rozszerzon wersj, nadajc mu nazw MALUCH plus. Program MRPiPS "Maluch plus" na 2017 r...

Czytaj wicej >

Maluchy.pl logo
cia

Witaj Gościu ( Zaloguj | Rejestruj )

Start new topic Reply to this topic
Start new topic Reply to this topic
5 Stron V  poprzednia 1 2 3 4 następna ostatnia   

Doświadczenia szpitalne

> 
sdw
śro, 16 lis 2005 - 21:12
Aha, Kinga w Scanmedzie też w 2002 drugim operowana była icon_wink.gif
sdw


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 11,326
Dołączył: pią, 28 mar 03 - 19:04
Skąd: ze wschodu
Nr użytkownika: 188

GG:


post śro, 16 lis 2005 - 21:12
Post #21

Aha, Kinga w Scanmedzie też w 2002 drugim operowana była icon_wink.gif

--------------------
K'98 K'01 F'04

- Teraz w lewo, moja hrabino.
- Dlaczegóż, drogi hrabio?
- Kończy mi się gwint w protezie.
reszka

Go??







post śro, 16 lis 2005 - 21:34
Post #22

Nie pomnę (niestety) imienia doktora Ł - skiego, w każdym razie jego żona też jest chirurgiem dziecięcym.
A, jesli Kinga była operowana w sierpniu, to może się na korytarzu minęłyśmy...
sdw
śro, 16 lis 2005 - 21:48
To chiba jednak nie ten icon_wink.gif Nasz nie Ł-ski, choć też ma żonę lekarza. Niestety, nie pomnę specjalności.

Kinga była operowana w lutym. Buuu, nie minęłyśmy się icon_lol.gif
sdw


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 11,326
Dołączył: pią, 28 mar 03 - 19:04
Skąd: ze wschodu
Nr użytkownika: 188

GG:


post śro, 16 lis 2005 - 21:48
Post #23

To chiba jednak nie ten icon_wink.gif Nasz nie Ł-ski, choć też ma żonę lekarza. Niestety, nie pomnę specjalności.

Kinga była operowana w lutym. Buuu, nie minęłyśmy się icon_lol.gif

--------------------
K'98 K'01 F'04

- Teraz w lewo, moja hrabino.
- Dlaczegóż, drogi hrabio?
- Kończy mi się gwint w protezie.
Asiula
czw, 17 lis 2005 - 10:01
Lublin, Szpital dziecięcy na ul. Chodźki:

Oddział Chirurgii - 2003rpodejrzenie złamania czaszki. KOSZMAR!!!
Problem z zostaniem na noc przy dziecku (karniłam piersią). żeby dostać pozwolenie na zostanie na noc musiałam za każdym razem błagać lekarzy aby podpisali przepustkę. Kiedyś trafiłam na takiego, któremu nie odpowiadało, że powiedziałam "pozwolenie na pobyt w nocy" a nie "przepustka"- stwierdził, że powinnam nauczyc sie mowić po polsku. Rodziców traktowanom strasznie, szczególnie tych spod Lublina. Zeby dowiedzieć się czegoś od lekarzy należało za nimi ganiać i żebrać o informację. Pielęgniarki trochę sympatyczniejsze. Ale w nocy nie szczegónie przejmowały sie pacjentami
Gdy były tzw. Obchody poranne i wieczorne wszystkich Rodziców ze wszystkich salek wyrzucano na hol przed oddział (wyobraźcie sobie jak płakały młodsze dzieci).
A rekordy bił sam szef oddziału - prof. OSEMLAK. Kiedyś zrobił obchód o godz. 24 !!!. Dowiedzieć się czegoś - cud.
Przetrzymywał nas Oddziale mimo, że synek był zdrowy - podejrzewał że chodziło mu o kasę z KCh. Warunkiem wyjścia po 10 dniach było zrobienie USG główki, musiałam dać łapówke lekarzowi, który opiekował sie "naszą" salką, żeby zrobili badanie szybko nie w terminie za tydzień.
Tak było w w 2003r. ponoć sie zmieniło.

rok 2005 - ten sam szpitalkilka pięter niżej Oddział Niemowlaków - młodszy synek trafił tam z bardzo wysoką gorączką - zupełnie inne podejście do dzieci i Rodziców. Pielęgniarki bardzo sympatycznie i śpieszące z pomocą. Lekarze sami informowali o stanie pacjentów, nie było problemów z zostawaniem przy dziecku. Lekarze badali/wizytowali dzieciaczki przy rodzicach. Nawetodkładali badanie, gdy Maluchy właśnie spały.
Asiula


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 132
Dołączył: pon, 07 lis 05 - 13:29
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 3,997




post czw, 17 lis 2005 - 10:01
Post #24

Lublin, Szpital dziecięcy na ul. Chodźki:

Oddział Chirurgii - 2003rpodejrzenie złamania czaszki. KOSZMAR!!!
Problem z zostaniem na noc przy dziecku (karniłam piersią). żeby dostać pozwolenie na zostanie na noc musiałam za każdym razem błagać lekarzy aby podpisali przepustkę. Kiedyś trafiłam na takiego, któremu nie odpowiadało, że powiedziałam "pozwolenie na pobyt w nocy" a nie "przepustka"- stwierdził, że powinnam nauczyc sie mowić po polsku. Rodziców traktowanom strasznie, szczególnie tych spod Lublina. Zeby dowiedzieć się czegoś od lekarzy należało za nimi ganiać i żebrać o informację. Pielęgniarki trochę sympatyczniejsze. Ale w nocy nie szczegónie przejmowały sie pacjentami
Gdy były tzw. Obchody poranne i wieczorne wszystkich Rodziców ze wszystkich salek wyrzucano na hol przed oddział (wyobraźcie sobie jak płakały młodsze dzieci).
A rekordy bił sam szef oddziału - prof. OSEMLAK. Kiedyś zrobił obchód o godz. 24 !!!. Dowiedzieć się czegoś - cud.
Przetrzymywał nas Oddziale mimo, że synek był zdrowy - podejrzewał że chodziło mu o kasę z KCh. Warunkiem wyjścia po 10 dniach było zrobienie USG główki, musiałam dać łapówke lekarzowi, który opiekował sie "naszą" salką, żeby zrobili badanie szybko nie w terminie za tydzień.
Tak było w w 2003r. ponoć sie zmieniło.

rok 2005 - ten sam szpitalkilka pięter niżej Oddział Niemowlaków - młodszy synek trafił tam z bardzo wysoką gorączką - zupełnie inne podejście do dzieci i Rodziców. Pielęgniarki bardzo sympatycznie i śpieszące z pomocą. Lekarze sami informowali o stanie pacjentów, nie było problemów z zostawaniem przy dziecku. Lekarze badali/wizytowali dzieciaczki przy rodzicach. Nawetodkładali badanie, gdy Maluchy właśnie spały.

--------------------
Asiula - Mama Kuby (4l.) i Mateusza (2l.)
Rafaelka
pią, 18 lis 2005 - 20:51
Sierpień 2003 Oddział Chirurgii Dziecięcej DSK Lublin ul. Chodźki

Oddział wyjątkowo nieprzyjazny dzieciom i ich rodzicom. Mam bardzo podobne odczucia jak Asiula.
Z dziećmi można było zostać na noc tylko po otrzymaniu wyproszonej przepustki. Choć i ta ponoć wcale nie gwarantowała tego , ze nie zostanie sie "wyproszonym" z oddziału. Zalezało to od widzimisię jednego z lekarzy dyżurujących. Gdy ten miał dyżur nocny, rodzice delikatnie mówiąc starali się nie rzucać w oczy i byc przezroczyści. Czasami sytuacje z jakim sie tam zetknęłam były tak absurdalne, że nie wiedziałam, czy śmiać sie czy płakać. Dla rodziców czuwających przy dzieciach były drewniane krzesełka. NIe przewidziano żadnej "infrastruktury" związanej z pobytem rodziców na oddziale. Faktycznie, zgodnie z załozeniem ordynatora nie powinno ich tam w ogóle być.

Rafał był niepotrzebnie przetrzymany przez ponad tydzień, choć jak sie dowiedziałam już po fakcie od jednego lekarza robiącego opatrunki, dziecko mogło być wypisane już na trzeci dzień.

Informacja bardzo ograniczona. Podczas obchodu wszyscy rodzice byli po prostu wyganiani z oddziału. Ptrzy tym wszystkim płacz i histeria maluchów. Już po obchodzie nikt nie uznawał za stosowne nas o tym poinformować. Trzeba było sie ukradkiem dowiadywać, czy już wolno wejść. Przez to wszystko dwuletni wówczas Rafał, który już wtedy od dwóch miesiecy obywał sie bez pieluchy, wrócił do pampersów.

Zabroniono mi być przy dziecku podczas zmiany opatrunków, co też było dla niego dodatkowym stresem.


Wojewódzki Szpital im. S. Wyszyńskiego al. Kraśnicka
październik 2003 Zapalenie krtani
grudzień 2004 Zapalenie krtanie; obturacyjne zapalenie oskrzeli i płuc

Dużo lepsza i przyjaźniejsza atmosfera. Bardzo miłe pielęgniarki. Za drugim razem już nas rozpoznały, mimo że minąl rok od ostatniego pobytu.
Rodzic może wykupić sobie łóżko i przebywać bez problemu razem z dzieckiem. Jest oddzielny prysznic i toaleta dla opiekunów. Można korzystać z kuchenki, czajnika.

NIe ma problemu z zostawaniem przy dziecku w gabinecie zabiegowym, np. przy zakładaniu wenflonu.

Jedynym zastrzeżeniem jakie miałabym do tego oddziału, to utrudniona komunikacja pomiedzy lekarzami a rodzicami. Informacje udzielane były dość oszczędnie. Trochę też trwało zanim sie połapałam,kto tak naprawdę jest lekarzem prowadzącym Rafała. icon_rolleyes.gif
Rafaelka


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 1,213
Dołączył: wto, 22 kwi 03 - 21:35
Skąd: Lublin
Nr użytkownika: 618

GG:


post pią, 18 lis 2005 - 20:51
Post #25

Sierpień 2003 Oddział Chirurgii Dziecięcej DSK Lublin ul. Chodźki

Oddział wyjątkowo nieprzyjazny dzieciom i ich rodzicom. Mam bardzo podobne odczucia jak Asiula.
Z dziećmi można było zostać na noc tylko po otrzymaniu wyproszonej przepustki. Choć i ta ponoć wcale nie gwarantowała tego , ze nie zostanie sie "wyproszonym" z oddziału. Zalezało to od widzimisię jednego z lekarzy dyżurujących. Gdy ten miał dyżur nocny, rodzice delikatnie mówiąc starali się nie rzucać w oczy i byc przezroczyści. Czasami sytuacje z jakim sie tam zetknęłam były tak absurdalne, że nie wiedziałam, czy śmiać sie czy płakać. Dla rodziców czuwających przy dzieciach były drewniane krzesełka. NIe przewidziano żadnej "infrastruktury" związanej z pobytem rodziców na oddziale. Faktycznie, zgodnie z załozeniem ordynatora nie powinno ich tam w ogóle być.

Rafał był niepotrzebnie przetrzymany przez ponad tydzień, choć jak sie dowiedziałam już po fakcie od jednego lekarza robiącego opatrunki, dziecko mogło być wypisane już na trzeci dzień.

Informacja bardzo ograniczona. Podczas obchodu wszyscy rodzice byli po prostu wyganiani z oddziału. Ptrzy tym wszystkim płacz i histeria maluchów. Już po obchodzie nikt nie uznawał za stosowne nas o tym poinformować. Trzeba było sie ukradkiem dowiadywać, czy już wolno wejść. Przez to wszystko dwuletni wówczas Rafał, który już wtedy od dwóch miesiecy obywał sie bez pieluchy, wrócił do pampersów.

Zabroniono mi być przy dziecku podczas zmiany opatrunków, co też było dla niego dodatkowym stresem.


Wojewódzki Szpital im. S. Wyszyńskiego al. Kraśnicka
październik 2003 Zapalenie krtani
grudzień 2004 Zapalenie krtanie; obturacyjne zapalenie oskrzeli i płuc

Dużo lepsza i przyjaźniejsza atmosfera. Bardzo miłe pielęgniarki. Za drugim razem już nas rozpoznały, mimo że minąl rok od ostatniego pobytu.
Rodzic może wykupić sobie łóżko i przebywać bez problemu razem z dzieckiem. Jest oddzielny prysznic i toaleta dla opiekunów. Można korzystać z kuchenki, czajnika.

NIe ma problemu z zostawaniem przy dziecku w gabinecie zabiegowym, np. przy zakładaniu wenflonu.

Jedynym zastrzeżeniem jakie miałabym do tego oddziału, to utrudniona komunikacja pomiedzy lekarzami a rodzicami. Informacje udzielane były dość oszczędnie. Trochę też trwało zanim sie połapałam,kto tak naprawdę jest lekarzem prowadzącym Rafała. icon_rolleyes.gif

--------------------

Dalia
pią, 18 lis 2005 - 22:55
Listopad 2005: Szpital Szczecin-Zdroje ul.Mączna I Oddział Pediatrii, Alergologii i Pulmonologii.

Lekarze fantastyczni, badania dzieci bardzo dokładne, codzienne informacje o stanie zdrowia dziecka, o wszelkich badaniach.
Miłek trafił tam z zapaleniem płuc i obturacyjnym zapaleniem oskrzeli-zajęto sie nim natychmiast, w ciągu nocy dyżurna pani doktor zachodziła kilkakrotnie do nas, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. "Nasza" pani doktor przemiła, przychodziła nawet kilka razy w ciągu dnia żeby sprawdzić czy wszystko ok, informowała o wszystkim i o wszystko można się było wypytać.

Pielęgniarki-no tu różnie: jedne pomocne, miłe, inne wyraźnie dawały do zrozumienia, żeby im nie przeszkadzać.

Można być z dzieckiem w szpitalu-dostaje się łóżko obok łóżeczka malca. Łazienka, kuchnia z mikrofalówką i lodówką. Świetlica. Cena 30 zł/doba.
Dalia


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 144
Dołączył: śro, 14 maj 03 - 10:01
Skąd: Szczecin
Nr użytkownika: 717




post pią, 18 lis 2005 - 22:55
Post #26

Listopad 2005: Szpital Szczecin-Zdroje ul.Mączna I Oddział Pediatrii, Alergologii i Pulmonologii.

Lekarze fantastyczni, badania dzieci bardzo dokładne, codzienne informacje o stanie zdrowia dziecka, o wszelkich badaniach.
Miłek trafił tam z zapaleniem płuc i obturacyjnym zapaleniem oskrzeli-zajęto sie nim natychmiast, w ciągu nocy dyżurna pani doktor zachodziła kilkakrotnie do nas, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. "Nasza" pani doktor przemiła, przychodziła nawet kilka razy w ciągu dnia żeby sprawdzić czy wszystko ok, informowała o wszystkim i o wszystko można się było wypytać.

Pielęgniarki-no tu różnie: jedne pomocne, miłe, inne wyraźnie dawały do zrozumienia, żeby im nie przeszkadzać.

Można być z dzieckiem w szpitalu-dostaje się łóżko obok łóżeczka malca. Łazienka, kuchnia z mikrofalówką i lodówką. Świetlica. Cena 30 zł/doba.

--------------------
Mama
Mateusza
user posted image
i Mi?osza
user posted image
Użytkownik usunięty

Go??







post wto, 22 lis 2005 - 09:37
Post #27

Sierpień 2003 r. Szpital Dziecięcy w Warszawie, ul. Niekłańska. Oddział Patologii Noworodka i Niemowlaka.

Ośmiotygodniowa Julia z wirusowym zapaleniem płuc. Na wejściu zaproponowano mi prywatną salę. Płaciłam 35 zł za dobę z wyżywieniem. Miałam własne łóżko, Julcia miała łóżeczko. W salach bezpłatnych ciasnota okrutna. No i zakaz otwierania okien icon_rolleyes.gif Przy trzydziestostopniowych upałach to było... icon_evil.gif Ja wywalczyłam klucz ampułowy do mojego okna. Wszak Julka miała zapalenie płuc... Informacja dobra. Cudowna, ciepła ordynator oddziału. Bardzo miła i kochana doktor prowadząca (no nie, Berek?). Poza dwoma pielęgniarkami - zołzami - wszystko bez zarzutu.

Rok 2004, Szpital AM przy ul. Litewskiej w Warszawie, oddział Kardiologii i Kardiochirurgii. Warunki - opłakane. Maleńka salka, odrapane łóżeczka, na 4 dzieci i ew. mam JEDNO małe, drewniane krzesełko icon_eek.gif Nie zamieniłabym tego na pięciogwiazdkowy hotel! CUDOWNY, WSPANIAŁY personel! Od salowej po lekarza, wszyscy naprawdę ŻYCZLIWI, CIEPLI. Byłam naprawdę super miło zaskoczona. W szpitalu ogólnie dostępna kuchnia, w której można było sobie zrobić herbatę, ew. posiłek, można było pożyczyć kubek, a nawet kawę icon_smile.gif W tejże kuchni na nocnym dyżurze natykałam się na lekarzy, od których NIGDY nie usłyszałam jednego złego słowa. Zero dostępu do prysznica. Łazienka - wspólna z dziećmi icon_confused.gif Informacja o stanie zdrowia - naprawdę bardzo, bardzo wyczerpująca. Na moją prośbę został mi objaśniony KAŻDY termin z podpisywanych przeze mnie dokumentów (typu koagulacja wielkich naczyń tętniczych). Lekarz prowadzący nie należał do ekstrawertyków, niemniej nie mam do niego najmniejszych zastrzeżeń. Pozwolił mi wejść na salę operacyjną (JEDYNA lekko zołzowata pielęgniarka przyszła z takim przezroczystym wózeczkiem na noworodka po niemal półtoraroczną Julkę icon_smile.gif Na moje "proszę..." lekarz powiedział "dobrze, niech Pani ją utuli i idzie za mną"), za co do końca moich dni będę Mu wdzięczna! Anastazjolog uśpiła moją Córeczkę na moich rękach i dopiero wtedy położyłam Małą na stole operacyjnym i wyszłam (powiedzmy...). Przed zabiegiem odbyłam rozmowę z ordynator szpitala. Rzeczowo, po ludzku, zrozumiale wytłumaczono mi co, po co, jak, dlaczego i z jakim zagrożeniem. Dzięki atmosferze, dla Julki to były wakacje. Kiedy wychodziliśmy wszystkim szczebiotała "pa pa siosiu" icon_smile.gif Pielęgniarki nam machały, jak wsiadałyśmy do windy. Naprawdę... nie mam CIENIA ZARZUTU. Rewelacja, nie szpital!
gemma
wto, 22 lis 2005 - 14:42
Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, oddział chirurgii, grudzień 2001 roku
Byłam z Zuzką na planowanym zabiegu, który odbywał się w ramach tzw. chirurgii jednego dnia, więc w zasadzie nie był to pobyt w szpitalu, ale opiszę to na zasadzie porównania z leczeniem w tym samym szpitalu, tyle że na laryngologii.
Po przyjęciu do szpitala Zuza dostała łóżko, piżamę i wyraźny zakaz jedzenia. Przyszła do nas pani doktor, powiedziała, ile mniej więcej będzie trwał zabieg i wybudzanie. Potem Zuzka dostała ogłupiający syrop i mogliśmy ją odprowadzić do sali operacyjnej - tam razem z pielęgniarką zniknęła za wahadłowymi drzwiami. Była zupełnie spokojna i wyglądało, że jej wszystko jedno. Po wybudzeniu została przywieziona na oddział. Po godzinie czy dwóch przyszła pani dietetyk (!) i pozwoliła na wypicie herbaty (którą przyniosła). Po następnej godzinie bez sensacji żołądkowych pani przyniosła zupkę słoiczkową, którą mogliśmy dac Zuzi. Nie musiałam nikogo pytać, czy mogę podac jej coś do picia czy jedzenia - wszystkie informacje dostawałam na bieżąco.
Najważniejsze jednak jest to, że po jakimś czasie pani doktor, która operowała Zuzkę, przyszła na oddział i podchodziła do rodziców wszystkich dzieci, które tego dnia miały zabieg. Każdemu w skrócie opowiedziała, jak przebiegała operacja, odpowiedziała na ewentualne pytania i podała zalecenia (plus recepty). Zajęło jej to góra 10 minut na jednego pacjenta, a wszyscy byli zadowoleni - i ona, bo nikt jej pewnie potem nie zawracał głowy na korytarzu, i rodzice, bo wszystko od razu wiedzieli.

Skądinąd wiem, że takie podejście do pacjenta to nie jest reguła na tym oddziale - moja znajoma przez trzy tygodnie prosiła ordynatora o wypis ze szpitala, ale pan dr nie miał czasu. icon_rolleyes.gif Widać miałysmy z Zuzą szczęście, trafiając na dr O.

Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, oddział laryngologii, sierpień 2005
Byliśmy tam przez trzy dni na planowym zabiegu drenażu ucha.
Warunki, jak w całym szpitalu, niezłe: można spać na dostawce.
Pielęgniarki bardzo miłe z wyjątkiem oddziałowej - wszystko jej przeszkadzało i wszystkiego musiała się czepić. Na dzień dobry nakrzyczała na mnie, że nie mam obuwia zamiennego - a kiedy powiedziałam, że klapki, które mam na nogach, to jest właśnie moje obuwie zamienne, icon_wink.gif kazała mi wyjąć sandały za torby i pokazać - bo mi nie wierzyła. icon_eek.gif icon_eek.gif Poczułam się jak w szkole, słowo daję... Do matek mówiła per 'ty, mama' (np. "mama, gdzie masz buty?), co też mnie drażniło... Po prostu nie polubiłyśmy się z siostrą oddziałową, no. icon_wink.gif

Wojtek, podobnie jak Zuza kilka lat wcześniej, dostał cudny syropek, który jednak zadziałał jakoś marnie, bo pod salą operacyjną nie chciał mnie puścić i strasznie krzyczał. icon_sad.gif Potem, ponieważ czekałam na anestezjologa, stałam pod tą salą i słuchałam jego rozpaczliwego płaczu i wołania "mama, mama, ja chcę do mamy" - co niestety nie wpłynęło dobrze na moje samopoczucie tego dnia... icon_rolleyes.gif Do dziś nie wiem, po co go wzięli na tą salę, skoro do operacji było jeszcze ileś czasu (ile dokładnie minęło od zabrania mi go do zabiegu - nie wiem, bo poszłam stamtąd jak najszybciej wychodząc z założenia, że i tak mu nie pomogę, jak sama zacznę beczeć).
Kiedy go przywieźli, miał straszną chrypkę - tego, że jest to skutek intubacji, dowiedziałam sie od pielęgniarek, bo żaden lekarz nie raczył mnie zaszczycić swoją obecnością. Żeby było śmieszniej, do dziś nie wiem, kto wykonywał zabieg. icon_eek.gif Chyba naoglądałam się za dużo seriali amerykańskich, gdzie do pacjenta przychodzą lekarze i mówią: "Jestem pan X, będę pana operował, a to pan Y, będzie znieczulał".
Po zabiegu, kiedy już domyśliłam się, że nikt nie przyjdzie mnie poinformować, co dalej, postanowiłam sama się dowiedzieć. W związku z tym z Wojtkiem na rękach zapukałam do pokoju lekarskiego. Tam pani doktor "przyjęła" mnie, racząc obrócić głowę w moją stronę (reszta ciała została zwrócona w stronę koleżanki lekarki, z którą właśnie rozmawiała icon_wink.gif ). Nie zaproponowała krzesełka, no więc stałam z Wojtkiem w przeciągu w drzwiach, czując się jak intruz, który przerwał paniom jakieś ważne narady. Na moje pytania pani odpowiadała, to fakt, ale z jakimś takim wyraźnym zniecierpliwieniem (nie sądzę, żeby to była kwestia mojej nadinterpretacji, bo idąc tam jeszcze byłam bardzo pozytywnie nastawiona).
Ogólnie wszystkie lekarki, które tam spotkaliśmy, są bardzo miłe (zwłaszcza w sprzyjających okolicznościach icon_wink.gif ), ale niestety z informowaniem rodziców jest tam marnie. Wynika to pewnie z tego, że to taki szpital - moloch, więc pacjenci lecą taśmowo...

Chorzowskie Centrum Pediatrii i Onkologii, Chorzów, oddział neurologii, listopad 2005
Tu spędziłam z Zuzką trzy dni na badaniach. Miłe pielęgniarki, bardzo fajna pani ordynator i "nasza" pani doktor. Trzecia pani doktor taka sobie. Zuza miała rezonans w znieczuleniu ogólnym, pozwolono mi być z nią do samego położenia jej na stole - zasypiała praktycznie na moich rękach, co z pewnością oszczędziło jej stresu.
W porządku również było badanie EEG - o ile w GCZDiM w Katowicach pan technik denerwował się, że Zuzka nie zasnęła w ciągu 15 minut, o tyle tutaj mogła zasypiać i godzinę - nikt niczego nie poganiał. Panie robiące badanie zdawały sobie sprawę, że dziecko to nie maszyna i nie zaśnie na pstryknięcie palcami.

Aha, i w Chorzowie w czasie obchodu lekarki myły ręce przed podejściem do KAŻDEGO pacjenta. icon_eek.gif icon_smile.gif

W naszym przypadku trudno mówić o konieczności informowania o stanie zdrowia, bo w zasadzie poszłam do ordynator tylko odebrać wyniki. Ale kobieta, której córka leżała z nami na sali, kilkakrotnie była proszona do pani ordynator na rozmowę o stanie zdrowia dziecka. A ponieważ miała już sporo szpitalnych doświadczeń, była pozytywnie zaskoczona takim podejściem.

Tyle moich wywodów - jak zwykle wyszło mi przydługie, ale widać inaczej nie umiem. icon_wink.gif
W sumie wydaje mi się, że trzeba naprawdę niewiele, żeby i lekarze, i pacjenci byli zadowoleni. Przykład pozytywny to dr O., o której napisałam na samym początku. Poświęciła każdemu tylko kilka minut, a głowę dam, że potem miała już święty spokój. A i rodzice pacjentów nie czuli się jak banda rozhisteryzowanych intruzów.
gemma


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 140
Dołączył: pią, 04 kwi 03 - 10:48
Skąd: Katowice
Nr użytkownika: 379




post wto, 22 lis 2005 - 14:42
Post #28

Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, oddział chirurgii, grudzień 2001 roku
Byłam z Zuzką na planowanym zabiegu, który odbywał się w ramach tzw. chirurgii jednego dnia, więc w zasadzie nie był to pobyt w szpitalu, ale opiszę to na zasadzie porównania z leczeniem w tym samym szpitalu, tyle że na laryngologii.
Po przyjęciu do szpitala Zuza dostała łóżko, piżamę i wyraźny zakaz jedzenia. Przyszła do nas pani doktor, powiedziała, ile mniej więcej będzie trwał zabieg i wybudzanie. Potem Zuzka dostała ogłupiający syrop i mogliśmy ją odprowadzić do sali operacyjnej - tam razem z pielęgniarką zniknęła za wahadłowymi drzwiami. Była zupełnie spokojna i wyglądało, że jej wszystko jedno. Po wybudzeniu została przywieziona na oddział. Po godzinie czy dwóch przyszła pani dietetyk (!) i pozwoliła na wypicie herbaty (którą przyniosła). Po następnej godzinie bez sensacji żołądkowych pani przyniosła zupkę słoiczkową, którą mogliśmy dac Zuzi. Nie musiałam nikogo pytać, czy mogę podac jej coś do picia czy jedzenia - wszystkie informacje dostawałam na bieżąco.
Najważniejsze jednak jest to, że po jakimś czasie pani doktor, która operowała Zuzkę, przyszła na oddział i podchodziła do rodziców wszystkich dzieci, które tego dnia miały zabieg. Każdemu w skrócie opowiedziała, jak przebiegała operacja, odpowiedziała na ewentualne pytania i podała zalecenia (plus recepty). Zajęło jej to góra 10 minut na jednego pacjenta, a wszyscy byli zadowoleni - i ona, bo nikt jej pewnie potem nie zawracał głowy na korytarzu, i rodzice, bo wszystko od razu wiedzieli.

Skądinąd wiem, że takie podejście do pacjenta to nie jest reguła na tym oddziale - moja znajoma przez trzy tygodnie prosiła ordynatora o wypis ze szpitala, ale pan dr nie miał czasu. icon_rolleyes.gif Widać miałysmy z Zuzą szczęście, trafiając na dr O.

Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, oddział laryngologii, sierpień 2005
Byliśmy tam przez trzy dni na planowym zabiegu drenażu ucha.
Warunki, jak w całym szpitalu, niezłe: można spać na dostawce.
Pielęgniarki bardzo miłe z wyjątkiem oddziałowej - wszystko jej przeszkadzało i wszystkiego musiała się czepić. Na dzień dobry nakrzyczała na mnie, że nie mam obuwia zamiennego - a kiedy powiedziałam, że klapki, które mam na nogach, to jest właśnie moje obuwie zamienne, icon_wink.gif kazała mi wyjąć sandały za torby i pokazać - bo mi nie wierzyła. icon_eek.gif icon_eek.gif Poczułam się jak w szkole, słowo daję... Do matek mówiła per 'ty, mama' (np. "mama, gdzie masz buty?), co też mnie drażniło... Po prostu nie polubiłyśmy się z siostrą oddziałową, no. icon_wink.gif

Wojtek, podobnie jak Zuza kilka lat wcześniej, dostał cudny syropek, który jednak zadziałał jakoś marnie, bo pod salą operacyjną nie chciał mnie puścić i strasznie krzyczał. icon_sad.gif Potem, ponieważ czekałam na anestezjologa, stałam pod tą salą i słuchałam jego rozpaczliwego płaczu i wołania "mama, mama, ja chcę do mamy" - co niestety nie wpłynęło dobrze na moje samopoczucie tego dnia... icon_rolleyes.gif Do dziś nie wiem, po co go wzięli na tą salę, skoro do operacji było jeszcze ileś czasu (ile dokładnie minęło od zabrania mi go do zabiegu - nie wiem, bo poszłam stamtąd jak najszybciej wychodząc z założenia, że i tak mu nie pomogę, jak sama zacznę beczeć).
Kiedy go przywieźli, miał straszną chrypkę - tego, że jest to skutek intubacji, dowiedziałam sie od pielęgniarek, bo żaden lekarz nie raczył mnie zaszczycić swoją obecnością. Żeby było śmieszniej, do dziś nie wiem, kto wykonywał zabieg. icon_eek.gif Chyba naoglądałam się za dużo seriali amerykańskich, gdzie do pacjenta przychodzą lekarze i mówią: "Jestem pan X, będę pana operował, a to pan Y, będzie znieczulał".
Po zabiegu, kiedy już domyśliłam się, że nikt nie przyjdzie mnie poinformować, co dalej, postanowiłam sama się dowiedzieć. W związku z tym z Wojtkiem na rękach zapukałam do pokoju lekarskiego. Tam pani doktor "przyjęła" mnie, racząc obrócić głowę w moją stronę (reszta ciała została zwrócona w stronę koleżanki lekarki, z którą właśnie rozmawiała icon_wink.gif ). Nie zaproponowała krzesełka, no więc stałam z Wojtkiem w przeciągu w drzwiach, czując się jak intruz, który przerwał paniom jakieś ważne narady. Na moje pytania pani odpowiadała, to fakt, ale z jakimś takim wyraźnym zniecierpliwieniem (nie sądzę, żeby to była kwestia mojej nadinterpretacji, bo idąc tam jeszcze byłam bardzo pozytywnie nastawiona).
Ogólnie wszystkie lekarki, które tam spotkaliśmy, są bardzo miłe (zwłaszcza w sprzyjających okolicznościach icon_wink.gif ), ale niestety z informowaniem rodziców jest tam marnie. Wynika to pewnie z tego, że to taki szpital - moloch, więc pacjenci lecą taśmowo...

Chorzowskie Centrum Pediatrii i Onkologii, Chorzów, oddział neurologii, listopad 2005
Tu spędziłam z Zuzką trzy dni na badaniach. Miłe pielęgniarki, bardzo fajna pani ordynator i "nasza" pani doktor. Trzecia pani doktor taka sobie. Zuza miała rezonans w znieczuleniu ogólnym, pozwolono mi być z nią do samego położenia jej na stole - zasypiała praktycznie na moich rękach, co z pewnością oszczędziło jej stresu.
W porządku również było badanie EEG - o ile w GCZDiM w Katowicach pan technik denerwował się, że Zuzka nie zasnęła w ciągu 15 minut, o tyle tutaj mogła zasypiać i godzinę - nikt niczego nie poganiał. Panie robiące badanie zdawały sobie sprawę, że dziecko to nie maszyna i nie zaśnie na pstryknięcie palcami.

Aha, i w Chorzowie w czasie obchodu lekarki myły ręce przed podejściem do KAŻDEGO pacjenta. icon_eek.gif icon_smile.gif

W naszym przypadku trudno mówić o konieczności informowania o stanie zdrowia, bo w zasadzie poszłam do ordynator tylko odebrać wyniki. Ale kobieta, której córka leżała z nami na sali, kilkakrotnie była proszona do pani ordynator na rozmowę o stanie zdrowia dziecka. A ponieważ miała już sporo szpitalnych doświadczeń, była pozytywnie zaskoczona takim podejściem.

Tyle moich wywodów - jak zwykle wyszło mi przydługie, ale widać inaczej nie umiem. icon_wink.gif
W sumie wydaje mi się, że trzeba naprawdę niewiele, żeby i lekarze, i pacjenci byli zadowoleni. Przykład pozytywny to dr O., o której napisałam na samym początku. Poświęciła każdemu tylko kilka minut, a głowę dam, że potem miała już święty spokój. A i rodzice pacjentów nie czuli się jak banda rozhisteryzowanych intruzów.
KM
nie, 27 lis 2005 - 17:38
Kacper dwa razy leżał w Samodzielnym Publiczny Szpitalu Kliniczny im. prof. Wł. Szenajcha Akademii Medycznej w Warszawie ul. Działdowska 1.
W obydwu przypadkach inny lekarz przyjmował dziecko na oddział, inny opiekował się nim do zmiany dyżuru lub dłużej oraz inny do końca leczenia. Podczas pierwszego przyjęcia-Kacper miał 8 tygodni-lekarka przyjmująca stanowczo przeciwstawiała się mojemu pozostaniu z dzieckiem na noc. Mówiła, że pielęgniarki go nakarmią itd.
Podczas obydwu pobytów mieliśmy przemiłe panie dr, które wyczerpująco udzielały informacji, nawet podczas nocnych dyżurów przychodziły co kilka godzin i pytały o samopoczucie dziecka i mamy wink.gif Jednym słowem informacja na 6+, za to warunki pozostawiały wiele do życzenia icon_confused.gif
Aha, gdy podczas ostatniego pobytu przed ukłuciem(pobranie krwi, wenflon) chciałam posmarować rączkę emlą nigdy nie było czasu icon_mad.gif Zawsze dowiadywaliśmy się, że trzeba już i nie można ani chwili dłuzej czekać, bo potem jeszcze inne dzieci a po dzieciach pielęgniarki mają coś pilnego itp.
KM


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 6,318
Dołączył: pią, 19 gru 03 - 22:54
Skąd: kraina muminków
Nr użytkownika: 1,277




post nie, 27 lis 2005 - 17:38
Post #29

Kacper dwa razy leżał w Samodzielnym Publiczny Szpitalu Kliniczny im. prof. Wł. Szenajcha Akademii Medycznej w Warszawie ul. Działdowska 1.
W obydwu przypadkach inny lekarz przyjmował dziecko na oddział, inny opiekował się nim do zmiany dyżuru lub dłużej oraz inny do końca leczenia. Podczas pierwszego przyjęcia-Kacper miał 8 tygodni-lekarka przyjmująca stanowczo przeciwstawiała się mojemu pozostaniu z dzieckiem na noc. Mówiła, że pielęgniarki go nakarmią itd.
Podczas obydwu pobytów mieliśmy przemiłe panie dr, które wyczerpująco udzielały informacji, nawet podczas nocnych dyżurów przychodziły co kilka godzin i pytały o samopoczucie dziecka i mamy wink.gif Jednym słowem informacja na 6+, za to warunki pozostawiały wiele do życzenia icon_confused.gif
Aha, gdy podczas ostatniego pobytu przed ukłuciem(pobranie krwi, wenflon) chciałam posmarować rączkę emlą nigdy nie było czasu icon_mad.gif Zawsze dowiadywaliśmy się, że trzeba już i nie można ani chwili dłuzej czekać, bo potem jeszcze inne dzieci a po dzieciach pielęgniarki mają coś pilnego itp.
Graz
pon, 28 lis 2005 - 00:02
Warszawa, szital ul. Niekłańska listopad 2005 (jeszcze dzis tam bylismy)
Wojtus trafił po drgawka gorączkowych. Byłam pewna, że niebawem nas wypuszczą, ale bylismy prawie tydzień. Okazuje się, że nie tak łatwo wyjść ze szpitala - jak juz przyjmą, to muszą przebada na wszystkie strony - i chwała im za to. wink.gif
Oddział pediatryczny, leżelismy w separatce (płatne 25 zł/doba). Pielegniarki miłe, sympatyczne, przestrzegały przed spacerami po korytarzu, przypominały o częstym myciu rąk. Lekarze na oddziale - również ok, ale trzeba wyciagac informacje, jak nie zapytasz - nie dowiesz się. Denerwowało mnie, gdy np. spotykałam lekarza na korytarzu, pytałam o coś - a ten sie nawet nie zatryzmywał, tylko sobie szedł dlaej odpowiadając zdawkowo przez ramię. Szacunek, prosze pana, elementarna doza szacunku do mnie jako człowieka i pacjenta... ech....
Lekarze, u których mieliśmy konsultacje - laryngolog i okulista, przyjmujący w przyszpitalnej przychodni - tragedia. Bardzo niemili, bez podejścia do dziecka, bez cienia usmiechu.... "Proszę trzymac mocno to dziecko. Proszę sie położyc na dziecku. Niech to dziecko mnie nie kopie...."
Ogólnie - oddział dość ludzki, przjazny.
Słowo o szpitalnym wystroju:
Oddział pediatryczny - owszem są jakies malunki na ścianach, na szybach obrazki witrazowe. Przepieknie odmalowany jest natomiast oddział okulistyczny - kolorowy, tęczowy, bajkowy - drzewa, chmurki, ziwerzatka. Dziecko od razu inaczej sie tam czuje.
Graz


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 4,872
Dołączył: czw, 27 mar 03 - 15:29
Skąd: Warszawa
Nr użytkownika: 146




post pon, 28 lis 2005 - 00:02
Post #30

Warszawa, szital ul. Niekłańska listopad 2005 (jeszcze dzis tam bylismy)
Wojtus trafił po drgawka gorączkowych. Byłam pewna, że niebawem nas wypuszczą, ale bylismy prawie tydzień. Okazuje się, że nie tak łatwo wyjść ze szpitala - jak juz przyjmą, to muszą przebada na wszystkie strony - i chwała im za to. wink.gif
Oddział pediatryczny, leżelismy w separatce (płatne 25 zł/doba). Pielegniarki miłe, sympatyczne, przestrzegały przed spacerami po korytarzu, przypominały o częstym myciu rąk. Lekarze na oddziale - również ok, ale trzeba wyciagac informacje, jak nie zapytasz - nie dowiesz się. Denerwowało mnie, gdy np. spotykałam lekarza na korytarzu, pytałam o coś - a ten sie nawet nie zatryzmywał, tylko sobie szedł dlaej odpowiadając zdawkowo przez ramię. Szacunek, prosze pana, elementarna doza szacunku do mnie jako człowieka i pacjenta... ech....
Lekarze, u których mieliśmy konsultacje - laryngolog i okulista, przyjmujący w przyszpitalnej przychodni - tragedia. Bardzo niemili, bez podejścia do dziecka, bez cienia usmiechu.... "Proszę trzymac mocno to dziecko. Proszę sie położyc na dziecku. Niech to dziecko mnie nie kopie...."
Ogólnie - oddział dość ludzki, przjazny.
Słowo o szpitalnym wystroju:
Oddział pediatryczny - owszem są jakies malunki na ścianach, na szybach obrazki witrazowe. Przepieknie odmalowany jest natomiast oddział okulistyczny - kolorowy, tęczowy, bajkowy - drzewa, chmurki, ziwerzatka. Dziecko od razu inaczej sie tam czuje.
Magdula
wto, 29 lis 2005 - 23:23
Szpital Dziecięcy - Specjalistyczny Zespół Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem Oddział Obserwacyjno Zakaźny, Gdańsk, ul. Polanki
Ewa miała 2 mc i przedłurzającą się żółtaczkę. Dostała skierowanie w celu zdiagnozowania przyczyny żółtaczki. Na dzień dobry spędzam z małą pół dnia w sali wypisów bo był akurat nawał rotawirusów. Fakt dostałyśmy izolatkę za którą musiałam płacić ale obok same rota, salmonelle i tym podobne wirusy. Pytam czy napewno konieczny jest pobyt w szpitalu. Jest konieczny. Nie miałam pojęcia kto jest ordynatorem kto lekarzem prowadzącym. Nikt się nie przedstawia i o niczym nie informuje. Pielęgniarki i salowe super miłe. Ewie robią badania. Na zabiegowy rodzice nie mają wstępu, więc ryczę pod drzwiami słuchając jak mała płacze. O wynikach nikt mnie nie informuje. Lekarza trzeba upolować na korytarzu, ale i tak nie ma właśnie czasu. Drugiego i trzeciego dnia pobytu obchód do nas nie przychodzi... Jest dużo chorych dzieci a to jest zdrowe icon_eek.gif W piątek pytam czy nie można na weekend do domu. Nie można chyba że sama chcę wziąć odpowiedzialność za życie dziecka - zmroziło mnie - czegoś nie wiem? Przez weekend mała nie ma robionych żadnych badań. Nie dostaje jak dotąd żadnych leków poza cebionem i debridad'em (ciekawe po co). Proszę moją siostrę która jest lekarzem aby zadzwoniła i dowiedziała się co Ewie właściwie jest. Następniego dnia nie dość że pojawia się u nas obchód to do tego poznaje lekarza prowadzącego (przedstawił się!). Po 10 dniach pobytu wypis. W wypisie teks że dziecko przyjęto odwodnione icon_eek.gif z powodu m.in. niskiego przyrostu masy (1100na mc to mało?). Po miesiącu kontrola umówiona na godzinę 8 rano. Dziecko na czczo. Niestety badanie zaczęlo się o 11! Mała ryczała z głodu icon_sad.gif . Nigdy więcej tam nie wrócimy! Znalazłam odpowiednią przychodnie specjalistyczną i odpowiedniego lekarza. Wiem w końcu co dolegało mojemu dziecku, szkoda tylko, że tyle nerwów straciliśmy na ten szpital.
Magdula


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 3,576
Dołączył: pią, 06 sie 04 - 21:31
Skąd: Gdańsk
Nr użytkownika: 1,995

GG:


post wto, 29 lis 2005 - 23:23
Post #31

Szpital Dziecięcy - Specjalistyczny Zespół Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem Oddział Obserwacyjno Zakaźny, Gdańsk, ul. Polanki
Ewa miała 2 mc i przedłurzającą się żółtaczkę. Dostała skierowanie w celu zdiagnozowania przyczyny żółtaczki. Na dzień dobry spędzam z małą pół dnia w sali wypisów bo był akurat nawał rotawirusów. Fakt dostałyśmy izolatkę za którą musiałam płacić ale obok same rota, salmonelle i tym podobne wirusy. Pytam czy napewno konieczny jest pobyt w szpitalu. Jest konieczny. Nie miałam pojęcia kto jest ordynatorem kto lekarzem prowadzącym. Nikt się nie przedstawia i o niczym nie informuje. Pielęgniarki i salowe super miłe. Ewie robią badania. Na zabiegowy rodzice nie mają wstępu, więc ryczę pod drzwiami słuchając jak mała płacze. O wynikach nikt mnie nie informuje. Lekarza trzeba upolować na korytarzu, ale i tak nie ma właśnie czasu. Drugiego i trzeciego dnia pobytu obchód do nas nie przychodzi... Jest dużo chorych dzieci a to jest zdrowe icon_eek.gif W piątek pytam czy nie można na weekend do domu. Nie można chyba że sama chcę wziąć odpowiedzialność za życie dziecka - zmroziło mnie - czegoś nie wiem? Przez weekend mała nie ma robionych żadnych badań. Nie dostaje jak dotąd żadnych leków poza cebionem i debridad'em (ciekawe po co). Proszę moją siostrę która jest lekarzem aby zadzwoniła i dowiedziała się co Ewie właściwie jest. Następniego dnia nie dość że pojawia się u nas obchód to do tego poznaje lekarza prowadzącego (przedstawił się!). Po 10 dniach pobytu wypis. W wypisie teks że dziecko przyjęto odwodnione icon_eek.gif z powodu m.in. niskiego przyrostu masy (1100na mc to mało?). Po miesiącu kontrola umówiona na godzinę 8 rano. Dziecko na czczo. Niestety badanie zaczęlo się o 11! Mała ryczała z głodu icon_sad.gif . Nigdy więcej tam nie wrócimy! Znalazłam odpowiednią przychodnie specjalistyczną i odpowiedniego lekarza. Wiem w końcu co dolegało mojemu dziecku, szkoda tylko, że tyle nerwów straciliśmy na ten szpital.

--------------------
Ewa (2004) i Marysia (2008) lubię paseczki, ale nie chce mi się ich robić

Mój dom :) bardzo nie aktualny link
Berek

Go??







post czw, 01 gru 2005 - 21:06
Post #32

Warszawa, szpital zakaźny, ul. Sienna
Dwa pobyty z Anią - kiedy miała 5 miesięcy (2002 rok) i 2 lata (2004)
lekarze dostępni byli w czasie obchodu i do upolowania poza nim. Szczegółowość informacji zależała od osoby - byli lekarze, którzy mówili, byli tacy, którzy milczeli icon_wink.gif

Warszawa, szpital dziecięcy, ul. Niekłańska, oddział patologii noworodków i niemowląt, 2005 (z Dasią)
Byłam osłupiona tym, że właściwie do żadnego lekarza nie miałam zastrzeżeń - byli uprzejmi, pomocni, informowali sami z siebie, pytani odpowiadali, przychodzili na dyżury w sensownych godzinach, jak dziecko spało, to nie budzili na siłę i tak dalej.
poza tym przy następnej chorobie Dasi dzwoniłam do nich i pani doktor, która poprzednio się nami zajmowała, telefonicznie udzielała nam porad, wykazywała szczerą troskę i bardzo nam pomogła.
ruda_kasia
pią, 02 gru 2005 - 08:54
Wiosna 2003 Kraków, szpital narutowicza (dziecko ma 2 l i 8 mies.)
W poniedziałek rano baśka opuchła nagle - wargi, uszy, paluszki. SZybko w samochód i do lekarza, lekarz - skieorwanie do szpitala, choć po dawce antychistaminy opuchlizna zaczęła schodzić. Podobno tylko na zastrzyk, czekamy w podziemiu na wpis ok 1,5 godz. potem oddział, dziecko już nieopuchnięte (tylko ja opowiadam, że miało buzię jak gluś), lekarka na dole dopatrzyła się w dwóch miejscach pokrzywki. NA oddziale lekarz prowadzący nie obejrzał dziecka. Nikt nic nie chciał mówić, kazali zostać w szpitalu, choć baśka już czuła się dobrze. Tłumaczyli, że musi wziąć ileś kroplówek. P. Ordynator na moje pytania, czy nie można dziecku w domu dać zastrzyku lub przyjechać na kroplówkę jutro - że chyba jestem niepoważna, lekarz widział dziecko i całe w pokrzywce. Byłam zdenerwowana, wiec mnie zacmiło, że lekarka dziecka nie widziała przecież, ale trudno. Po interwencji znajomego teściowej z innego szpitala przyszła z nami porozmawiać p. Ordynator właśnie, bo lekarz prowadzący nas olał, a na jej widok przy ohcodzie baśka wyła. Ogólnie miałam wrażenie, że nikt dziecka nie zbadał, nikt nie wiedział, co to jest, a mała musiała spędzić 3 dni w szpitalu, choć z opowieści różnych znajomych wiem, że duszące się dzieci po zastrzyku hudrokortyzonu wychodziły do domu, a Baśka, któej opuchlizna po clemastinum zeszła musiała dostać ze 2 litry kroplówki. A zostać na 3 dobe po to, by dostać dawkę 25 ml (choć mówiłam, że moja teściowa pracuje w szpitalu na oddziale alergologii i chorób immunologicznych, to może tam jej zrobią zastrzyk...), ech
Dobrze, że nic dzieku nie było, bo by mnie to olewanie dobiło.
Inna sprawa, że chyba chore dziecko trudniej utrzymać w szpitalu?
ruda_kasia


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,628
Dołączył: pią, 26 mar 04 - 09:11
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 1,595




post pią, 02 gru 2005 - 08:54
Post #33

Wiosna 2003 Kraków, szpital narutowicza (dziecko ma 2 l i 8 mies.)
W poniedziałek rano baśka opuchła nagle - wargi, uszy, paluszki. SZybko w samochód i do lekarza, lekarz - skieorwanie do szpitala, choć po dawce antychistaminy opuchlizna zaczęła schodzić. Podobno tylko na zastrzyk, czekamy w podziemiu na wpis ok 1,5 godz. potem oddział, dziecko już nieopuchnięte (tylko ja opowiadam, że miało buzię jak gluś), lekarka na dole dopatrzyła się w dwóch miejscach pokrzywki. NA oddziale lekarz prowadzący nie obejrzał dziecka. Nikt nic nie chciał mówić, kazali zostać w szpitalu, choć baśka już czuła się dobrze. Tłumaczyli, że musi wziąć ileś kroplówek. P. Ordynator na moje pytania, czy nie można dziecku w domu dać zastrzyku lub przyjechać na kroplówkę jutro - że chyba jestem niepoważna, lekarz widział dziecko i całe w pokrzywce. Byłam zdenerwowana, wiec mnie zacmiło, że lekarka dziecka nie widziała przecież, ale trudno. Po interwencji znajomego teściowej z innego szpitala przyszła z nami porozmawiać p. Ordynator właśnie, bo lekarz prowadzący nas olał, a na jej widok przy ohcodzie baśka wyła. Ogólnie miałam wrażenie, że nikt dziecka nie zbadał, nikt nie wiedział, co to jest, a mała musiała spędzić 3 dni w szpitalu, choć z opowieści różnych znajomych wiem, że duszące się dzieci po zastrzyku hudrokortyzonu wychodziły do domu, a Baśka, któej opuchlizna po clemastinum zeszła musiała dostać ze 2 litry kroplówki. A zostać na 3 dobe po to, by dostać dawkę 25 ml (choć mówiłam, że moja teściowa pracuje w szpitalu na oddziale alergologii i chorób immunologicznych, to może tam jej zrobią zastrzyk...), ech
Dobrze, że nic dzieku nie było, bo by mnie to olewanie dobiło.
Inna sprawa, że chyba chore dziecko trudniej utrzymać w szpitalu?
ruda_kasia
pią, 02 gru 2005 - 08:55
miało być - łatwiej, bo właśnie zdrowe chce się bawić, chore może by leżalo
ruda_kasia


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,628
Dołączył: pią, 26 mar 04 - 09:11
Skąd: Kraków
Nr użytkownika: 1,595




post pią, 02 gru 2005 - 08:55
Post #34

miało być - łatwiej, bo właśnie zdrowe chce się bawić, chore może by leżalo
Becix
pią, 02 gru 2005 - 22:51
Ja jestem na świeżo. Wszystko zaczęło się 20.11.

Szpital Wojewódzki Gdańsk

Monika ma 40 st gorączki i biegunkę. Przyjmują nas na oddział. Mam sobie skombinować łóżko polowe. Po 2 godzinach do naszej salki (8 m kw.) dokoptowują dzieczynkę z matką. Na drugi dzień po południu, po zabawie obu dziewczynek przychodzi info, że Monika nie ma rotawirusa, a ta druga dziewczynka ma. Przenoszą nas do innej salki (tej samej wielkości), gdzie leży już chłopczyk z biegunką. Za godzinkę do tej samej salki dochodzi 4 miesięczna dziewczynka z matką, której mówią, że trzecie łóżko polowe się nie zmieści, więc niech sobie przyniesie leżak ogrodowy. icon_eek.gif
Poza tym - niemiłe pielęgniarki, opryskliwe lekarki, toaleta i prysznic porażka - brak ciepłej wody, ręczniki papierowe przy umywalce w sali "tylko dla personelu", o wodę przegotowaną trzeba sie prosić, bo jest zakaz wstępu do kuchni.
Wypisujemy się na własne żądanie po wielkiej aferze z panią doktor, która twierdzi że nie ma czasu zrobić wypisu, bo nie ma czasu zajmować się naszym "zdrowym" dzieckiem. Monika po tym pobycie zasypia o 19 w samochodzie i śpi do 10 nastepnego dnia. icon_eek.gif

Szpital na Zaspie

Trafiamy dokładnie 3 dni po wyjściu z Wojewódzkiego. Diagnoza -OCZYWIŚCIE ROTAWIRUS.
Dostaję osobną, przestronną salę, miła opieka, super lekarki, łóżko polowe i pościel (bezpłatnie), ręczniki papierowe do ogólnego użytku, mleko bez ograniczeń, cisza na oddziale, pielęgniarki mówią szeptem i nie trzaskają drzwiami, ładna toaleta, pod prysznicem ciepła woda, kuchnia do dyspozycji rodziców - czajnik, mikrofala, lodówka, zabawki dla dzieci, przewijak, fotel (bardzo sie przydał).
Becix


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,010
Dołączył: pon, 22 mar 04 - 15:17
Skąd: Gdańsk
Nr użytkownika: 1,568

GG:


post pią, 02 gru 2005 - 22:51
Post #35

Ja jestem na świeżo. Wszystko zaczęło się 20.11.

Szpital Wojewódzki Gdańsk

Monika ma 40 st gorączki i biegunkę. Przyjmują nas na oddział. Mam sobie skombinować łóżko polowe. Po 2 godzinach do naszej salki (8 m kw.) dokoptowują dzieczynkę z matką. Na drugi dzień po południu, po zabawie obu dziewczynek przychodzi info, że Monika nie ma rotawirusa, a ta druga dziewczynka ma. Przenoszą nas do innej salki (tej samej wielkości), gdzie leży już chłopczyk z biegunką. Za godzinkę do tej samej salki dochodzi 4 miesięczna dziewczynka z matką, której mówią, że trzecie łóżko polowe się nie zmieści, więc niech sobie przyniesie leżak ogrodowy. icon_eek.gif
Poza tym - niemiłe pielęgniarki, opryskliwe lekarki, toaleta i prysznic porażka - brak ciepłej wody, ręczniki papierowe przy umywalce w sali "tylko dla personelu", o wodę przegotowaną trzeba sie prosić, bo jest zakaz wstępu do kuchni.
Wypisujemy się na własne żądanie po wielkiej aferze z panią doktor, która twierdzi że nie ma czasu zrobić wypisu, bo nie ma czasu zajmować się naszym "zdrowym" dzieckiem. Monika po tym pobycie zasypia o 19 w samochodzie i śpi do 10 nastepnego dnia. icon_eek.gif

Szpital na Zaspie

Trafiamy dokładnie 3 dni po wyjściu z Wojewódzkiego. Diagnoza -OCZYWIŚCIE ROTAWIRUS.
Dostaję osobną, przestronną salę, miła opieka, super lekarki, łóżko polowe i pościel (bezpłatnie), ręczniki papierowe do ogólnego użytku, mleko bez ograniczeń, cisza na oddziale, pielęgniarki mówią szeptem i nie trzaskają drzwiami, ładna toaleta, pod prysznicem ciepła woda, kuchnia do dyspozycji rodziców - czajnik, mikrofala, lodówka, zabawki dla dzieci, przewijak, fotel (bardzo sie przydał).

--------------------
Becix - Mama Moniki (ur. 16.10.2004 r.) i Pawe?ka (ur. 15.05.2008 r.)

AISA
śro, 04 sty 2006 - 15:55
Maj 2005 Szpital im. Kamieńskiego we Wrocławiu - opieka rewelacyjna, sposób udzielania informacji można powiedzieć w porządku, lekarze i pielęgniarki sympatyczni. Jedyne co mi się tu nie podobało to, to że wyżywienie mojemu Dziecku musiałam zapewnić sama ( miał 5 m-cy i pił jeszcze wtedy tylko i wyłącznie Nutramigen ) kiedy inne Dzieci dostawały 4 posiłki i to całkiem spore. Uważam, że to troche niesprawiedliwe.
Czerwiec 2005 - szpital im. Korczaka we Wrocławiu. Chciałabym o ty koszmarze zapomnieć. Dziecko bardzo płakało. Coś nie dawało mu spać ani jeść. Pojechaliśmy na izbę przyjęć ( była to niedziela godz 24.00 ) do Korczaka. Pani doktor była obrażona że musiała do nas zejść. Przebadała Dziecko i napisała w karcie rozpoznanie - nie uwierzycie jakie- napisała: NIEPOKÓJ. Dwa dni później ( we wtorek ) okazało się, że Dziecko miało zapalenie płuc i powinno w tym szpitalu zostać. Całe szczęście że obyło się bez szpitala. Pod czujnym okiem naszej Pani Pediatry dziecko wyleczyliśmy w domu. Aż mnie ręce świerzbią aby napisać nazwisko Pani doktor od NIEPOKOJU.
AISA


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 151
Dołączył: pon, 19 gru 05 - 13:41
Skąd: Wrocław
Nr użytkownika: 4,331




post śro, 04 sty 2006 - 15:55
Post #36

Maj 2005 Szpital im. Kamieńskiego we Wrocławiu - opieka rewelacyjna, sposób udzielania informacji można powiedzieć w porządku, lekarze i pielęgniarki sympatyczni. Jedyne co mi się tu nie podobało to, to że wyżywienie mojemu Dziecku musiałam zapewnić sama ( miał 5 m-cy i pił jeszcze wtedy tylko i wyłącznie Nutramigen ) kiedy inne Dzieci dostawały 4 posiłki i to całkiem spore. Uważam, że to troche niesprawiedliwe.
Czerwiec 2005 - szpital im. Korczaka we Wrocławiu. Chciałabym o ty koszmarze zapomnieć. Dziecko bardzo płakało. Coś nie dawało mu spać ani jeść. Pojechaliśmy na izbę przyjęć ( była to niedziela godz 24.00 ) do Korczaka. Pani doktor była obrażona że musiała do nas zejść. Przebadała Dziecko i napisała w karcie rozpoznanie - nie uwierzycie jakie- napisała: NIEPOKÓJ. Dwa dni później ( we wtorek ) okazało się, że Dziecko miało zapalenie płuc i powinno w tym szpitalu zostać. Całe szczęście że obyło się bez szpitala. Pod czujnym okiem naszej Pani Pediatry dziecko wyleczyliśmy w domu. Aż mnie ręce świerzbią aby napisać nazwisko Pani doktor od NIEPOKOJU.
Kulkaprzemulka
sob, 07 sty 2006 - 20:05
Szpital Wojewódzki w Legnicy, Przemek miał cztery doby, gdy stwierdzono u niego skręcenie jąder i podjęto decyzję o natychmiastowej operacji, ja zdołowana icon_cry.gif , żadnych informacji kto i gdzie go będzie operował, kazali nam tylko podpisać zgodę na operację w znieczuleniu ogólnym i zabrali nawet nie powiedzieli gdzie :"na blok" jaki? gdzie? 6 godzin trwało jak nam udzielili informację na temat przebiegu operacji, a na R wpuścili nas dopiero wieczorem, bo wypłakałam. Drugiego dnia też chodziłam od lekarza do lekarza aby dowiedzieć się o jego stan, w końcu oddali mi go pomimo żółtaczki, ze względu, na to że miałam pokój rodzinny i mozna było bez przeszkód podłączyć do kroplówki, bo wtedty to mój stan był już chyba gorszy od jego. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło w trakcie operacji wyszło że to nie skręcenie jąder a przepuklina mosznowa, ale tego dowiedziałam się z wypisu icon_twisted.gif
Kulkaprzemulka


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 325
Dołączył: nie, 28 sie 05 - 13:26
Skąd: Legnica
Nr użytkownika: 3,560

GG:


post sob, 07 sty 2006 - 20:05
Post #37

Szpital Wojewódzki w Legnicy, Przemek miał cztery doby, gdy stwierdzono u niego skręcenie jąder i podjęto decyzję o natychmiastowej operacji, ja zdołowana icon_cry.gif , żadnych informacji kto i gdzie go będzie operował, kazali nam tylko podpisać zgodę na operację w znieczuleniu ogólnym i zabrali nawet nie powiedzieli gdzie :"na blok" jaki? gdzie? 6 godzin trwało jak nam udzielili informację na temat przebiegu operacji, a na R wpuścili nas dopiero wieczorem, bo wypłakałam. Drugiego dnia też chodziłam od lekarza do lekarza aby dowiedzieć się o jego stan, w końcu oddali mi go pomimo żółtaczki, ze względu, na to że miałam pokój rodzinny i mozna było bez przeszkód podłączyć do kroplówki, bo wtedty to mój stan był już chyba gorszy od jego. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło w trakcie operacji wyszło że to nie skręcenie jąder a przepuklina mosznowa, ale tego dowiedziałam się z wypisu icon_twisted.gif

--------------------
Magda

Catalabamaa
nie, 22 sty 2006 - 12:48
SZPITAL ZAKAŹNY WARSZAWA UL. WOLSKA- tydzień z synkiem chorym na ospę jak miał 8miesięcy- luty 2004...

no cóż mieszane odczucia... pierwsze co mnie odepchneło od niego to podejście wielu osób... Pierwsze chwile, pytałam sie jak by było jakby dziecko samo było, i np by płakało - odp: "Jeśli Pani myśli, ze będziemy do każdego dziecka chodzić by uspokając to sie Pani myli". ech niestety tydzień na materacu koło łózeczka synka, nie dostarczali mleka BEBILON PEPTI na którym syn był wtedy, samemu trzeba było sie troszczyć o nie, co powinno być obowiązkiem szpitala, pozostałe jedzenie zapewnione... Jeszcze kilka narzekań by sie wypisało na temat przyjmowania matek z dziećmi czy ojców- Pan obok spał kilkanaście dni na leżaku ja na materacu z dzieckiem 8 miesięcznym, a jeszcze obok Pan nocował z synem, który był 8 letni i zajmowali cały pokój i dwa łóżka, mimo iz przyszli po nas. Niestety pozostały miły personel nie wszystko wynagrodzą...

SZPITAL DZIECIĘCY W DZIEKANOWIE LEŚNYM koło WARSZAWY- 3 DNI ŁĄCZNIE na ROTA WIRUSA - oddział zamknięty, zakaźny... WIELKANOC 2005

Akurat nam sie trafil mily personel, bez konfliktów, z podejściem do dzieci przy badaniach, przy których obecny rodzic. jakoś ja brak zastrzeżeń... Mielismy swój pokój, łazienkę, jedzonko szpitalne.
Catalabamaa


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 24
Dołączył: pią, 20 sty 06 - 10:30
Skąd: Wawa-Łomianki
Nr użytkownika: 4,644

GG:


post nie, 22 sty 2006 - 12:48
Post #38

SZPITAL ZAKAŹNY WARSZAWA UL. WOLSKA- tydzień z synkiem chorym na ospę jak miał 8miesięcy- luty 2004...

no cóż mieszane odczucia... pierwsze co mnie odepchneło od niego to podejście wielu osób... Pierwsze chwile, pytałam sie jak by było jakby dziecko samo było, i np by płakało - odp: "Jeśli Pani myśli, ze będziemy do każdego dziecka chodzić by uspokając to sie Pani myli". ech niestety tydzień na materacu koło łózeczka synka, nie dostarczali mleka BEBILON PEPTI na którym syn był wtedy, samemu trzeba było sie troszczyć o nie, co powinno być obowiązkiem szpitala, pozostałe jedzenie zapewnione... Jeszcze kilka narzekań by sie wypisało na temat przyjmowania matek z dziećmi czy ojców- Pan obok spał kilkanaście dni na leżaku ja na materacu z dzieckiem 8 miesięcznym, a jeszcze obok Pan nocował z synem, który był 8 letni i zajmowali cały pokój i dwa łóżka, mimo iz przyszli po nas. Niestety pozostały miły personel nie wszystko wynagrodzą...

SZPITAL DZIECIĘCY W DZIEKANOWIE LEŚNYM koło WARSZAWY- 3 DNI ŁĄCZNIE na ROTA WIRUSA - oddział zamknięty, zakaźny... WIELKANOC 2005

Akurat nam sie trafil mily personel, bez konfliktów, z podejściem do dzieci przy badaniach, przy których obecny rodzic. jakoś ja brak zastrzeżeń... Mielismy swój pokój, łazienkę, jedzonko szpitalne.

--------------------
Sylwia, Filip 13 piątek VI 2003
malu
nie, 26 lut 2006 - 22:39
CYTAT(AISA)
[b} napisała w karcie rozpoznanie - nie uwierzycie jakie- napisała: NIEPOKÓJ. Dwa dni później ( we wtorek ) okazało się, że Dziecko miało zapalenie płuc i powinno w tym szpitalu zostać. Całe szczęście że obyło się bez szpitala.


-doslownie nic dodac nic ujac.

Moja Zuza niedawno byla w szptalu (bylam z nia )-przewlekla biegunka i przypetal sie jej mieczak zakaznu .Horror.Dla dziecka szpital to miejsce obce i ludzie pracujacy tez,wiec maluch kurczowo trzymala sie mnie.Miala wysoka goraczke. Zadzwonilam po tesciowa i starsza corke by przyszly do malej. Ja musialam jechac do domu po rzeczy dla nas,butelke, herbatke itp.Nie bylo mnie ok 2 godz. Zuzia na sile dostala lek przeciwgoraczkowy, gdzie w domu dawalam jej bez krzyku normalnie lyzeczka. Zwymiotowala to.Nawet nic do picia nie dostala. Dopiero corka poszla do obcych mam po troche herbatki i jej zrobila. Ja wzielam ze soba mala buleleczke z harbatka ale na izbie przyjec ja wypila.
Jeszcze dostalam ochszantus za to ze poszlam z dzieckiem na reku do kuchni by zrobic jej herbatke.W pokoju nie mialam przeciez czajnika.Dopiero na nastepny dzien czlowiek przelozona pielegniarek przyniosla mi czajnik elektryczny i bylo juz spoko.Powiedzilam jej , ze malej nie zostawie samej w pokoju lub w lozeczku , bo ona potrafi z takiego lozeczka sama wyjsc.Nie uwierzyla.
Mieczaka wyduszano jej -uwaga-o 20.10-prawie mi spala juz. A przez caly dzien nie mial kto jej tego zrobic. Za to usyszalam ze sa min. niedofinansowani itp.
Do tej pory denerwuje sie na sama mysl o tym szpitalu....
malu


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 541
Dołączył: wto, 21 lut 06 - 17:27
Nr użytkownika: 4,995

GG:


post nie, 26 lut 2006 - 22:39
Post #39

CYTAT(AISA)
[b} napisała w karcie rozpoznanie - nie uwierzycie jakie- napisała: NIEPOKÓJ. Dwa dni później ( we wtorek ) okazało się, że Dziecko miało zapalenie płuc i powinno w tym szpitalu zostać. Całe szczęście że obyło się bez szpitala.


-doslownie nic dodac nic ujac.

Moja Zuza niedawno byla w szptalu (bylam z nia )-przewlekla biegunka i przypetal sie jej mieczak zakaznu .Horror.Dla dziecka szpital to miejsce obce i ludzie pracujacy tez,wiec maluch kurczowo trzymala sie mnie.Miala wysoka goraczke. Zadzwonilam po tesciowa i starsza corke by przyszly do malej. Ja musialam jechac do domu po rzeczy dla nas,butelke, herbatke itp.Nie bylo mnie ok 2 godz. Zuzia na sile dostala lek przeciwgoraczkowy, gdzie w domu dawalam jej bez krzyku normalnie lyzeczka. Zwymiotowala to.Nawet nic do picia nie dostala. Dopiero corka poszla do obcych mam po troche herbatki i jej zrobila. Ja wzielam ze soba mala buleleczke z harbatka ale na izbie przyjec ja wypila.
Jeszcze dostalam ochszantus za to ze poszlam z dzieckiem na reku do kuchni by zrobic jej herbatke.W pokoju nie mialam przeciez czajnika.Dopiero na nastepny dzien czlowiek przelozona pielegniarek przyniosla mi czajnik elektryczny i bylo juz spoko.Powiedzilam jej , ze malej nie zostawie samej w pokoju lub w lozeczku , bo ona potrafi z takiego lozeczka sama wyjsc.Nie uwierzyla.
Mieczaka wyduszano jej -uwaga-o 20.10-prawie mi spala juz. A przez caly dzien nie mial kto jej tego zrobic. Za to usyszalam ze sa min. niedofinansowani itp.
Do tej pory denerwuje sie na sama mysl o tym szpitalu....
IzaS
wto, 14 mar 2006 - 16:39
Ostrów Wlkp
Oddział chirurgii dziecięcej - byliśmy tam w zeszłym tygodniu po upadku Arka na główkę. Pielęgniarki b. miłe, starające się pomóc. Pani ordynator miała określone godziny udzielania informacji i rzeczywiście ich udzielała. Za łóżko płaciłam 15 zł/doba. Duża świetlica i sporo tam zabawek. Arek miał konsultację neurologiczną, pani doktor zrobiła badanie w formie zabawy. Dwie rzeczy mnie zdegustowały - "motylek" w przegubie na łokciu - jak Arek zgiął rączkę to kroplówka nie schodziła, na drugi dzień się zatkał (motylek, nie Arek) i cogodzinne pomiary tętna - fikcja. Były zrobione tylko parę razy.
Ale lekarz w chwili przyjęcia informował o wszystkim, szybko obejrzał zdjęcia, uspokoił mnie.
Arek traumy nie ma.
Pozdrawiam serdecznie i oby nigdy więcej.
IzaS


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 1,238
Dołączył: nie, 27 kwi 03 - 10:59
Skąd: Krotoszyn
Nr użytkownika: 656

GG:


post wto, 14 mar 2006 - 16:39
Post #40

Ostrów Wlkp
Oddział chirurgii dziecięcej - byliśmy tam w zeszłym tygodniu po upadku Arka na główkę. Pielęgniarki b. miłe, starające się pomóc. Pani ordynator miała określone godziny udzielania informacji i rzeczywiście ich udzielała. Za łóżko płaciłam 15 zł/doba. Duża świetlica i sporo tam zabawek. Arek miał konsultację neurologiczną, pani doktor zrobiła badanie w formie zabawy. Dwie rzeczy mnie zdegustowały - "motylek" w przegubie na łokciu - jak Arek zgiął rączkę to kroplówka nie schodziła, na drugi dzień się zatkał (motylek, nie Arek) i cogodzinne pomiary tętna - fikcja. Były zrobione tylko parę razy.
Ale lekarz w chwili przyjęcia informował o wszystkim, szybko obejrzał zdjęcia, uspokoił mnie.
Arek traumy nie ma.
Pozdrawiam serdecznie i oby nigdy więcej.

--------------------


> Doświadczenia szpitalne
Start new topic
Reply to this topic
5 Stron V  poprzednia 1 2 3 4 następna ostatnia 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:



Wersja Lo-Fi Aktualny czas: pią, 19 kwi 2024 - 01:02
lista postw tego wtku
© 2002 - 2018  ITS MEDIA, kontakt: redakcja@maluchy.pl   |  Reklama