Witam wszystkich i proszę o radę. Moja córeczka ma 2 i pół roku i jest przesłodkim, świetnie się rozwijającym małym szkrabem.
Jest jednak naszym pierwszym dzieckiem i popełniliśmy masę błędów wychowawczych, które musimy "połatać". Między innymi dopiero niedawno usunęliśmy butelki ze smoczkiem, i zastąpiliśmy je niekapkami i zwykłymi kubkami (wcześniej też już ich używała ale wolała butelkę).
Ale z jednym problem nijak nie możemy sobie poradzić - mianowicie z jedzeniem. Po pierwsze, Ania nie chce spróbować niczego co nowe. Po drugie praktycznie nie je warzyw ani owoców w formie innej niż "papkowatej" i podanej do buzi przez rodziców (najczęściej z ogromnym problemem). Pokrojone jabłko? Odpada, nie tknie. Jakikolwiek inny słodki owoc? Nie ma mowy. Nie wspominając już o normalnym obiedzie. Aktualnie jedynym źródłem warzyw i mięsa dla niej jest gotowana przeze mnie zupka, często zblendowana na papkę albo prawie papkę. Z drugiej strony to nie tak, że nie wie jak się gryzie - wszelkiego rodzaju chrupki, słodkie bułki i inne, nawet twarde rzeczy je bez problemu. Próbowałam ją zachęcać żeby chociaż próbowała po kęsie nowego jedzenia od rodziców - żeby nie wystraszyć jej wielką porcją czegoś nowego - ale też nie pomaga. Ten problem jest tak duży, że nawet nowe słodycze są odrzucane.
Chcielibyśmy od września posłać ją do przedszkola ale obawiamy się, że będą z nią duże problemy. Ktoś ma pomysł, jak przekonać do czegokolwiek takiego małego uparciucha?