To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku

Doświadczenia szpitalne

Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję

Stron: 1, 2
malinowa i Malina
Chodzi mi o wasze doświadczenia z pobytu z dziećmi na wszelkich oddziałach szpitalnych.
Jak wyglądał sposób informowania was przez lekarzy o diagnozie, sposobie leczenia, postepach w leczeniu itd. Jak przebiegała rozmowa, na ile wyczerpujące były to informacje, czy były ustalone przez lekarzy godziny udzielania informacji itd.
sdw
Podczas ostatniego naszego pobytu w szpitalu nie było ustalonych godzin udzielania informacji. A własciwie nawet nie tak, godziny ustalone były, jednakze zastać pania ordynator w jej gabinecie podczas tych godzin było nader trudno. W celu uzyskania info należało na nią polować na korytarzu. Najlepiej koło windy. Kiedy juz została upolowana była bardzo pomocna. Informowała dokładnie aczkolwiek sama od siebie niewiele. Odpowidała wyczerujaco na wszytskie pytania, uspokajała, była naprawdę pomocna. W przeciwieństwie do pozostałego personelu.

Lekarzem prowadzącym Fila była inna p. doktor. Wyjątkowo oszczędna w udzielaniu informacji. I wyjątkowo oszczędna w zadawaniu pytań n.t. dziecka.
malinowa i Malina
Dobrze byłoby, gdybyście podały nazwę szpitala i miejscowośc.
agabr
Trzykrotnie lezelismy w szpitalu klinicznym na oddz.Chirugii i kardochirurgii,Warszawa-Działdowska, lekarze udzielali wyczerpujacych informacji , sami z siebie , nike bylo potrzeby lapania nikogo na korytarzu.b.
sdw
Szpital Dziecięcy im. Langego w Ki-cach. Oddział zakaźny B.
asia2108
Szpital Miejski w Ostrowcu Św. Oddział Noworodkowy. Marcin spędził tam 3 tygodnie. Miał okołoporodowe zakażenie krwi bakterią szpitalną. Informacje były wyczerpujące, jasne, zawsze po obchodzie porannym, ale też w ciągu dnia, gdy robione były pilne badania, wiedzieliśmy natychmiast o wynikach, podawanych lekach, rokowaniach. Oprócz pierwszej doby, gdy na dyżurze został lekarz, który nie potrafił nam nic powiedzieć i kazał czekać do rana, dalszy pobyt był bez zarzutu.

Ten sam szpital oddział ortopedyczny - blisko 13-letni Hubert. Informacje skąpe, właściwie wyciągane z lekarza, którego trzeba było złapać, gdzieś na korytarzu, miałam chwilami wrażenie, że jakiekolwiek działania lekarzy są wymuszane naszą obecnością i stałym nagabywaniem.
Potwora
Wrocław Szpital na ul. Traugutta, oddział chirurgii dziecięcej.

Brak informacji ze strony lekarzy, lekarka bez identyfikatora, nie przedstawiła się, bezimienna...Zapytana o sposób postępowania z moim dzieckiem odwraca się na pięcie, prychając i robiąc obraźliwe miny, drugi lekarz na obchodzie nawet nie spojrzał na kartę, po prostu zajrzał do sali rozglądnął się i tyle go widzieli. Z przerażeniem patrzę jak rodzice miotają się w niewiedzy (głównie chodzi tu o urazy), ja szukam w internecie, dzwonię do znajmych, kolejne pytanie zadane lekarce - agresja z jej strony, pielęgniarka krzyczy na matkę dziecka przed operacją, że pozwoliła mu coś zjeść, tylko... że wcześniej nikt tej biednej kobieciny nie uprzedzał, że nie wolno podawać niczego do picia i jedzenia. Na łóżeczku obok non stop wyje dziecko z domu dziecka, karmią je salowe ( świetne kobiety!), pielęgniarki oglądają TV. Rodzice wypisują dzieci na własne żądanie przekonani, ze pobyt w szpitalu jest bezcelowy, my także nabieramy takiej pewności. Wypisujemy dziecko i konsultujemy się z lekarzami prywatnie, okazuje się, że nie ma podstaw do obserwacji szpitalnej bo dziecko przyjęte było nieuszkodzone icon_wink.gif po porstu lekarz na izbie przyjęć nie potrafił odczytac zdjęcia rentgenowskiego...a przez te 4 dni w szpitalu nikt nawet do niego nie zajrzał. Piszemy skargę do ordynatora - czujemy się lekceważeni i niedoinformowani przez lekarkę ( podobno prowadzącą icon_twisted.gif ).

Dostajemy odpowiedź - przecież napisaliśmy w formularzu, że obydwoje z mężem mamy wyższe wykształcenie i to pokrewne medycynie ( uwaga: mąż jest socjologiem! icon_twisted.gif ) powinniśmy sami wiedzieć, albo się domyśleć ale ponieważ my "się czepiamy" wprowadza ankietę dla rodziców czy są zadowoleni z opieki szpitalnej.

Tyle.
addera
Ola icon_eek.gif
Doruśka
Szpital im Korczaka na ul kasprowicza we wrocławiu.
Nefrologia,lekarz prowadząca laryngolog icon_eek.gifa drugom był starzysta albo praktykant.. ciążko sie czegoś dowedzić,badanie usg dla dzieci małych było poóźniej niż dla starszych,np kalina miała na 11,30 a chłopiec 15 lat na 8,nie mogłam oczywiście dac kalinie pić ani jesć ,płakala,,,brak informacji jakie badania nas czekają,co oznaczają wyniki... beznadzieja.
natomiast oddziała w tym samym szpitalu gdzie ordynatorem jest Dr Gruszecki-rewelacja, bardzo otwarty i o wszystkim informował,nawet w niezdziele przyjeżdzała badac dzieci,wszystkie badał równiez on ,pomimo badań przez klaek.prowadzącego
Ciocia Magda
Łódź, Szpital Kliniczny nr 4 przy ul. Spornej, Oddział Kardiologii
Już na wstępie siostra oddziałowa zrobiła mi obchód oddziału, gdzie ubikacja, łazienka dla rodziców, gdzie w kuchni mogę trzymać jedzenie, gdzie świetlica (mimo że Zosia miała 4m-ce i raczej nie korzystała icon_wink.gif ) - ogólnie co, jak, gdzie i kiedy. Dostęp do lekarzy możliwy, informacje wyczerpujące. To najlepszy oddział, na jakim byłam.

Łódź, ICZMP, Oddział Kardiochirurgii
Lekarza prowadzącego trudno było złapać, ale wszyscy byli w miarę poinformowani. Nie mam dobrych wspomnień z tego szpitala, ale może to po prostu okoliczności były niesprzyjające.

Poznań, Szpital Dziecięcy SZOZ przy ul. Nowowiejskiego, Oddział Wewnętrzny
Na czas obchodu rodzice byli wypraszani z sali, co było trochę denerwujące, bo na pytania lekarzy odpowiadały dzieci, a moje nie zawsze są szczere icon_rolleyes.gif . Obchody były dwa (poranne), najpierw lekarz prowadzący, potem wszyscy lekarze razem. Wreszcie po zakończeniu obchodu można się było ustawić w kolejkę pod gabinetem lekarzy i zapytać o wszystko. Trochę to karkołomne, ale informacje były dostępne i wyczerpujące. Niestety, zasad funkcjonowania oddziału nikt nie wyjaśniał - np. że rodzicom nie wolno wstępować do kuchni, czy zrobić sobie herbaty, że w ogóle nie wolno mieć nic gorącego przy łóżku dziecka, że nie wolno spać na karimacie (te dwa ostatnie zakazy niby były, a nie przestrzegane tak na 100%). No ale była dobra wola i super opieka sióstr nad dziećmi.
agama76
Wroclaw, szpital im. Korczaka na Kasprowicza, oddzial IV i III: rewelacyjny kontakt lekarz-rodzic, dostaje sie obszerne informacje na temat stanu dziecka, planowanych badan i leczenia lacznie z wytlumaczeniem co, jak i dlaczego. Klinika gastroenterologii dzieciecej - pod tym wzgledem kompletna kastastrofa, nie moglam sie dopytac o badania, za lekarka bieglam korytarzem, po czym ta weszla do dyzurki lekarskiej z ktorej mnie wyprosila icon_sad.gif. Tak to wygladalo przez caly pobyt, na 'wizycie' lekarze nie odpowiadali na pytania rodzicow. Ale diagnostyka przeprowadzona chyba niezle.
Szpital na Kamienskiego,oddzial dzieciecy - wszystko bylo ok, pielegniarki sympatyczne, lekarka co prawda bardzo oschla ale rzeczowo odpowiadala na pytania rodzica.
Szpital na 1 maja, oddzial pediatryczny - KOSZMAR. Ucieklismy stamtad z powodu zle postawionej diagnozy i upierania sie przy niej.
Aga
Silije
Poznań szpital na Nowowiejskiego listopad 2002 zapalenie płuc: przepełniony, po prostu napchany dziećmi i gośćmi, stąd rotawirus rozprzestrzeniał się jak pożar, na 4 dzień wypisałam dziecko na własne żądanie, by zdążyć uciec przed rotawirusem (udało się). Spanie tylko na twardych krzesłach. Na czas obchodów rodzice wypraszani i zero informacji. Sama musiałam się domagać oklepywania pleców córki, bo została przegapiona. Pielęgniarki delikatne dla dzieci. Julka kończyła dożylne leczenie w domu pod okiem babci doświadczonej pielęgniarki (z powodu ucieczki przed rotawirusem), umożliwiono nam "nielegalną ucieczkę" z wenflonem w żyle i bardzo to był ludzki gest, bo wenflon wytrzymał do końca i nie trzeba było drugi raz wkłuwać.

Poznań klinika na Szpitalnej oddział neurologii i chorób zakaźnych październik 2005:
warunki bardzo dobre, pokoje pojedyncze, dla rodziców materace, można też spać z dzieckiem na dużym łóżku, łazienka w każdym pokoju, czysto. Ale dziecko nie jest traktowane całościowo tylko wycinkowo, stąd o wszystkie dodatkowe badania trzeba walczyć samemu. Musiałam się narzucać lekarzom, by interesowało ich co złego dzieje się z dzieckiem poza wycinkową diagnozą, którą sobie postawili. Obchód wygląda tak, że do nas przychodziła rano tylko lekarka prowadząca i ją dręczyłam pytaniami i infermacjami, natomiast na obchodzie właściwym lekarze pokazują palcem dziecko przez szybkę z korytarza i coś tam o nim gadają, zapadają decyzje nieprzekazywane mi, nikt nie powie ani dzień dobry ani kukuryku i jest to dla mnie obraźliwa metoda. W szpitalu tym kawał dobrej roboty wykonują fantastyczne nauczycielki i przedszkolanki.
reszka
Kraków oddział chirurgii dziecięcej szpitala im. Żeromskiego, rok 2001. Michał trafia na planową operację plastyki kanału pachwinowego. Matki moga być z dziećmi całą dobę, opłaty nie pamiętam czy była. Lekarze różni - anestezjolog - beton, chirurdzy mało komunikatywni (jak to chirurdzy), informacje trzeba było wołami wyciągać. Rutynowe postepowanie, dogadać się jednak dało. Może dlatego że jestem upierdliwa i wiem o co pytać.
Potem trafiłam tam na ostry dyżur z Magdy zwichniętą ręką i przyjmował nas przemiły młody doktor - ze świetnym podjeściem do dzieci, potrafił w kilku słowach wyjaśnic i uspokoić (Magda po nastawieniu nadal nie ruszała ręką, okazało sie że ma tzw. długą pamięć bólu i rzeczywiście tak było). Mam nadzieje że ten lekarz jeszcze tam pracuje i dobrze mu się wiedzie, tym bardziej że kontrast pomiędzy nim a pania doktor która pierwsza magde ogladała był szalony (na jego korzyść)..

Kraków, oddział chirurgi jednego dnia Scanmed, 2002 rok. Michał ma plastykę kanału pachwinowego po drugiej stronie. Totalna bomba, przemiły doktor Ł., wszytsko wyjaśnia, bardzo pomocny. Anestezjolożka - super - babka, tez wwzystko opowiada. Michał był usypiany przez maseczkę na rękach taty(weszliśmy z nim na salę operacyjną), co jest tam standartem, a nie wyjątkiem, jesli sie oczywiście chce. Wszystkie dalsze zabiegi (rozebranie, podkłucie) odbyły sie już po uspieniu. Nie zapomnieli nawet o czopku przeciwbólowym! Misiek obudził sie sam, nie było brutalnego wybudzania, poszliśmy do domu tego samego dnia. Potem kontrola - też wszystko w porządku. Dodam, że tutaj równiez wszystko odbywało się w ramach NFZ i nie płaciłam ani złotówki.

Magda, szpital im. Narutowicza, Kraków, rok 2003. Trafiła z obturacyjnym zapaleniem oskrzeli, które leczyło sie bardzo opornie, jak na lekarskie dziecko przystało. Oddział przystosowany do przebywania matek z dziecmi - łóżka lub dostawki, za popbyt wykupywało się cegiełki, osoby w trudnej sytuacji finansowej były zwolnione, wówczas świezo wyremontowana łazienka, dostęp do czajnika, mozliwość zapkupienia obiadów w stołówce szpitalnej. Pielęgniarki - raczej większość miłe, jedna arcymiła, jedna arcyzmora, generalnie na plusie. Obecność rodzica przy zabiegach - mozliwa, choć niezbyt mile widziana. Lekarze - zależy. Magdy prowadząca - słabo komunikatywna, informacje wydzierałam, natomiast dr J. prowadząca dziewczynkę z tej samej sali - super - babka.
addera
Koszalin, Oddział Dzieci Starszych - 1998 rok
Dominika trafiła z wysoką gorączką (nie do zbiacia przez 5 dni) i ostarym kaszlem. Diagnoza - zapalenie płuc. Przebywała na oddziale 2 tygodnie. Dwie sale przeznaczone dla rodziców z dziećmi (za dodatkową opłatą), poza tymi salami rodzice na noc wypraszani z oddziału. Informacje wyciągane od lekarzy na siłe i tylko dzięki temu , że byłam tam 23 godziny na dobę (na godzinę jechałam do domu, żeby sie wykąpac i zjeść obiad - wtedy zastępował mnie mąż) to mogłam się cokolwiek dowiedzieć.
Ubikacja dla rodziców jedna na całe cztery piętra szpitala dziecięcego. Prysznica brak. Kuchnia dostępna. W pokoju dla matki z dzieckiem - umywalka. Toaleta i łązienka dla dzieci wspólna dla całego oddziału.
Tak było 7 lat temu. Jak jest dziś - nie wiem.

Koszalin, Oddział Laryngologii - 1998 rok.
Dominika trafiła na oddział w celu nacięcia ropienia, który utworzył się w okolicy węzłą chłonnego na podbródku. Jedna sala dziecięca wydzielona na oddziale dla dorosłych. Przebywała na oddziale 7 dni. Zabieg wykonany w drugiej dobie pobytu. Na salę operacyjną mogłam ją odprowadzić tylko do drzwi. Rodzice mogli przebywac z dziećmi od 7 rano do 22. Na noc .wypraszano rodziców z oddziału. Łazienka i toaleta bezpośrednio przy pokoju dziecięcym. Opieka pielęgniarek i lekarzy fantastyczna. Pełna informacja, lekarze odpowiadali na wszystkie zadane (nawet najgłupsze) pytania. Dzień po zabiegu Dominika dostała przepustkę i pozwolono nam dwa razy dziennie przyjeźdżać na płukanie i zmianę opatrunku.
To też było 7 lat temu. Jak jest dziś - wiem tylko, że nadal nie ma osobnego oddziału dla dzieci.
malinowa i Malina
Dziękuję za dotychczasowe wpisy. Wyjasniam, po co mi to wszystko. Chcemy - narazie w jednym miejscu - doprowadzić do realizacji prawa rodziców do informacji o diagnozie, stanie zdrowia i leczeniu dziecka.
Piszcie dalej.
amania
1999 rok, oddział noworodkowy w szpitalu położniczo-ginekologicznym przy ul. polnej 33 w poznaniu
brak informacj o stanie zdrowia (może dlatego, że sami nie wiedzieli co jej jest icon_twisted.gif ), zero wywiadu nt dziecka, pielęgniarki nieżyczliwe, lelarze podobnie, traktowano mnie lekceważąco, bo sporo płakałam ("matką się trzeba zająć a nie dzieckiem"), wypisali ją zaraz po polepszeniu się wyników - chwilowym jak się okazało, nie dostałam żadnych wskazówek, jak postępować z nią w domu

5 dni później, szpital dziecięcy przy ul Krysiewicza w p-niu, oddział niemowlęcy
wywiad trwał 1,5 godziny, zrobiono jej wszystkie możliwe badania, postawiono diagnozę, informowano mnie na bieżąco, a stan Marysi poprawiał się z dnia na dzień
jedynie warunki b. kiepskie, oddział b. przepełniony, a inkubator pamiętał chyba czasy mojego dzieciństwa


2005, czerwiec, szpital przy ul. Nowowiejskiego, oddział zakaźny (chyba I-szy) tym razem trzymiesięczna Matylda
maleńki pokoik, ale poza tym warunki dobre, czysto, personel miły, informacja dobra, zrobili całą serię badań, żeby wylkuczyć podejrzewane zapalenie opon mózgowych (po czym okazało się, że to początek ospy icon_lol.gif ) - w każdym razie nie miałam zastrzeżeń
blaire
Rok 2002, Specjalistyczny Szpital Dziecięcy chorób płuc i alergii- Instytut Opieki nad Matką i Dzieckiem, Gdańsk, ul. Polanki. Kuba trafia z obturacyjnym zapaleniem płuc i oskrzeli. Opieka fantastyczna. Informacje otrzymywałam zarówno od lekarzy jak i pielęgniarek-jaki lek ma właśnie podawany, na co i dlaczego, w jakiej dawce, ew skutki uboczne. Lekarz prowadzący dzwonił nawet w środku nocy do pielęgniarek, żeby dowiedzieć się o stan Kuby. Ordynator- wspaniała kobieta, która zmieniła w ciągu kilku dni o 180 stopni moją opinię o lekarzach. Zaraz po założeniu wenflonu oprowadzono mnie po oddziale- pokazano wszystko, zabiegowy, pomieszczenie gdzie inhalowano dzieci i robiono drenaże, toaleta dla dzieci (Kuba miał 6 miesięcy icon_wink.gif ) i dla rodziców (z prysznicem), świetlica, pokój socjalny dla rodziców (lodówka, czajnik bezprzewodowy, stół i krzesła, szaka na pieczywo, płyn do mycia naczyć, sztućce, kubki). Do dyspozycji rodziców kuchenka mikrofalowa w kuchni oddziałowej.
Salowe fantastyczne, pomagały jak tylko mogły. Bez problemu można było zanieść dziecko do dyżurki jeśli nie spało a rodzic chciał wziąć prysznic. Matki karmiące pobyt bezpłatny, dzieci pozostałych 7 zł/dobę. Dostałam łóżko polowe i pościel. W każdej sali max 3 dzieci, w każdej na parapecie zabawki. Mozna było przynieść też swoje z domu.
Kuba był tam w sumie 6 razy na przełomie 2002-2003.Zawsze na tym samym- VII oddziale. Zawsze prowadziła go ta sama lekarka. Ordynator po przyjściu do pracy robiła indywidualny "obchód". Badając starsze dzieci, tzn mówiące NIGDY nie zadawała pytań na temat ich samopoczucia rodzicom lecz bezpośrednio maluchom. Rodziców w razie potrzeby wołała do siebie i tam rozmawiali. Nie robiła problemów, jeśli rodzic chciał zabrać ze sobą dziecko. Lekarz przypisany do pacjenta-zmiana sali nie ciągnęła za sobą zmiany lekarza prowadzącego. Do dziś jest rozpoznawany przez personel oddziału-podobnie jak ja. Pamiętano nas, gdy po ponad rocznej nieobecności na oddziale byłam tam odwiedzić pacjenta- od drzwi powitano mnie sympatycznie, zwracając się po nazwisku i z obawą w głosie pytając gdzie Kuba...

2002. Szpital Morski im. PCK w Gdyni Redłowie, oddzial pediatryczny. Lekarz prowadzący przypisany do sali, a nie do pacjenta. Po 2 dniach Kubę przeniesiono na inną salę, więc automatycznie zmienił się lekarz.
Pielęgniarki niechętnie udzielały odpowiedzi na nasze pytania, z lekarzy odpowiedzi wyciągaliśmy niemal na siłę. Mimo, iż Kuba karmiony był tylko piersią nie mogłam zostać na noc, mogłam ściągnąć pokarm, podpisać butelkę i zostawić w lodówce. Oddział musiałam opuścić przed 23, a ponieważ do domu jeździłam kolejką i autobusem wychodziłam jednak wcześniej. Dziecka nie karmiono moim pokarmem. Na noc dostał mleko zagęszczone zupką jarzynową.

2003. Akademia Medyczna w Gdańsku, oddział obserwacyjno-zakaźny. Silna duszność, szmery w płucach i oskrzelach. Niedobór przeciwciał, miał mieć je podawane. Przyjęto nas po ponad dwugodzinnym oczekiwaniu na izbie przyjęć oddziału. Podczas mojej 4-rogodzinnej nieobecności (mały na oddział trafił prosto z poradni immunologii dziecięcej, nie mieliśmy przy sobie kompletnie nic. więc musiałam pojechać do domu) podano Kubie 2 dawki antybiotyku, na który jest uczulony. Lekarz dyżurny nie chciał odpowiedzieć na żadne z moich pytań, dopiero po ostrym nacisku dowiedzieliśmy się o tym czym leczą nasze dziecko.
Inhalację, którą miał mieć zrobioną o konkretnej porze zrobiono mu ponad godzinę wcześniej nie widząc w tym nic złego. Mogłam nocować, opłata 25 zł/dobę z posiłkiem. Nocleg w innym budynku, "a jak dziecko będzie mocno płakać to po panią zadzwonimy". Przeciwciał nie podano. Na drugi dzień rano Kuba leżał w łóżeczku z przywiązaną rączką, w której miał wenflon do szczebelek. Miał odparzoną pupę (kupa, przesikany totalnie pampers). Bez mojej wiedzy podano mu zupełnie inne mleko niż to, które wtedy mu podawałam- również zagęszczone zupką. Nie chciał jeść więc butelkę z tą papką postawiono na stoliku przy łóżeczku. Pielęgniarka oznajmiła mi, że on poprostu nie chciał jeść, więc mu zostawiły, żeby sobie wziął jak zgłodnieje. Miał wtedy niecałe 10 miesięcy... Zabrałam go na własne żądanie. Oczywiście wysłuchałam wywodu pana ordynatora, jaka ze mnie nieodpowiedzialna matka, że wypisuję dziecko z silną dusznością. Ale ja już wiedziałam (rozmowa tel w środku nocy z personelem szpitala specjalistycznego), że cekają już na nas na Polankach.
Aha, najlepszy był tekst pana ordynatora: Pani nie podała, że on jest na dalacin uczulony, więc o co ma pani pretensje? Może je mieć pani tylko do siebie.
Kazałam mu sprawdzić dokładnie kartę. Było obok tabelki, w tabelce miejsca zabrakło... A on na to: Lekarz i pielęgniarki nie mają obowiązku czytania tego, co jest gdzieś maczkiem na marginesie napisane!
Potwora
CYTAT(malinowa i Malina)
Dziękuję za dotychczasowe wpisy. Wyjasniam, po co mi to wszystko. Chcemy - narazie w jednym miejscu - doprowadzić do realizacji prawa rodziców do informacji o diagnozie, stanie zdrowia i leczeniu dziecka.  
Piszcie dalej.


Było by super bo brak informacji jest tutaj najgorszy icon_sad.gif
dumiczowa
Specjalistyczny Zakład Opieki Zdrowotnej nad Matka i Dzieckiem
Wałbrzych oddział obserwacyjno zakaźny

kwiecien 2002

lezeliśmy tam podejżani o odczyn poszczepienny , który w efeckie okazał się zapaleniem płuc.

Informacje na temat stanu zdrowia dziecka- żadna, jedyną kompetentną osoba była ordynator tego oddziału, pozostali lekarze, naprawde aż żal pisac , żenada. Jedna pani doktor nakazała mi młodego wykąpać w krochmalu bo dostał wysypki jak to nazwała "pewnie pokarmowej"(sugerowałam ze wysypka wystąpiła bezpośrednio po podaniu leku przez pompę), gdyby nie zmiana antybiotyku przez ordynator nie wiem jak dalej potoczyło by się wszystko.
Jęsli chodzi o sam pobyt - cały czas mogłam przebywać z Kacperkiem na sali on miał łóżeczkoo mnie przydzielono osobne łóżko ( wiem jednak ze w tej chwili rodzice którzy chcą nocować w szpitalu mogą nocować jedynie na krześle na korytarzu)
Jeśli chodzi o sposób traktowania dzieci- raczej bez zarzutu jednak była tam jedna taka pani doktor która była oburzona ze zrywam ją w nocy bo dziecku pękła żyła. takimi rzeczami zajmują się pielęgniarki, której niestety wóczas nie mogłam uraczyc na oddziale.
Jeszcze jedno co mnie oburzało to to że na odziale zakaźnym gdzie leżały różne dzieci i te z ospą i z zapaleniem płuc tylko ordynator przy obchodzie myła ręce wchodzac do kolejnego pokoju. Innym zdarzało się to sporadycznie.

pozdr.
sdw
Reszka, czy twój cudowny doktor Ł. ma imię na P? icon_lol.gif Mniemam, ze tak. I jestem dziwnie pewna, ze to nasz cudony Ł. z którym spotkamy sie w przyszłym tygodniu. No, kocham go miłością nadziemską icon_lol.gif
sdw
Aha, Kinga w Scanmedzie też w 2002 drugim operowana była icon_wink.gif
reszka
Nie pomnę (niestety) imienia doktora Ł - skiego, w każdym razie jego żona też jest chirurgiem dziecięcym.
A, jesli Kinga była operowana w sierpniu, to może się na korytarzu minęłyśmy...
sdw
To chiba jednak nie ten icon_wink.gif Nasz nie Ł-ski, choć też ma żonę lekarza. Niestety, nie pomnę specjalności.

Kinga była operowana w lutym. Buuu, nie minęłyśmy się icon_lol.gif
Asiula
Lublin, Szpital dziecięcy na ul. Chodźki:

Oddział Chirurgii - 2003rpodejrzenie złamania czaszki. KOSZMAR!!!
Problem z zostaniem na noc przy dziecku (karniłam piersią). żeby dostać pozwolenie na zostanie na noc musiałam za każdym razem błagać lekarzy aby podpisali przepustkę. Kiedyś trafiłam na takiego, któremu nie odpowiadało, że powiedziałam "pozwolenie na pobyt w nocy" a nie "przepustka"- stwierdził, że powinnam nauczyc sie mowić po polsku. Rodziców traktowanom strasznie, szczególnie tych spod Lublina. Zeby dowiedzieć się czegoś od lekarzy należało za nimi ganiać i żebrać o informację. Pielęgniarki trochę sympatyczniejsze. Ale w nocy nie szczegónie przejmowały sie pacjentami
Gdy były tzw. Obchody poranne i wieczorne wszystkich Rodziców ze wszystkich salek wyrzucano na hol przed oddział (wyobraźcie sobie jak płakały młodsze dzieci).
A rekordy bił sam szef oddziału - prof. OSEMLAK. Kiedyś zrobił obchód o godz. 24 !!!. Dowiedzieć się czegoś - cud.
Przetrzymywał nas Oddziale mimo, że synek był zdrowy - podejrzewał że chodziło mu o kasę z KCh. Warunkiem wyjścia po 10 dniach było zrobienie USG główki, musiałam dać łapówke lekarzowi, który opiekował sie "naszą" salką, żeby zrobili badanie szybko nie w terminie za tydzień.
Tak było w w 2003r. ponoć sie zmieniło.

rok 2005 - ten sam szpitalkilka pięter niżej Oddział Niemowlaków - młodszy synek trafił tam z bardzo wysoką gorączką - zupełnie inne podejście do dzieci i Rodziców. Pielęgniarki bardzo sympatycznie i śpieszące z pomocą. Lekarze sami informowali o stanie pacjentów, nie było problemów z zostawaniem przy dziecku. Lekarze badali/wizytowali dzieciaczki przy rodzicach. Nawetodkładali badanie, gdy Maluchy właśnie spały.
Rafaelka
Sierpień 2003 Oddział Chirurgii Dziecięcej DSK Lublin ul. Chodźki

Oddział wyjątkowo nieprzyjazny dzieciom i ich rodzicom. Mam bardzo podobne odczucia jak Asiula.
Z dziećmi można było zostać na noc tylko po otrzymaniu wyproszonej przepustki. Choć i ta ponoć wcale nie gwarantowała tego , ze nie zostanie sie "wyproszonym" z oddziału. Zalezało to od widzimisię jednego z lekarzy dyżurujących. Gdy ten miał dyżur nocny, rodzice delikatnie mówiąc starali się nie rzucać w oczy i byc przezroczyści. Czasami sytuacje z jakim sie tam zetknęłam były tak absurdalne, że nie wiedziałam, czy śmiać sie czy płakać. Dla rodziców czuwających przy dzieciach były drewniane krzesełka. NIe przewidziano żadnej "infrastruktury" związanej z pobytem rodziców na oddziale. Faktycznie, zgodnie z załozeniem ordynatora nie powinno ich tam w ogóle być.

Rafał był niepotrzebnie przetrzymany przez ponad tydzień, choć jak sie dowiedziałam już po fakcie od jednego lekarza robiącego opatrunki, dziecko mogło być wypisane już na trzeci dzień.

Informacja bardzo ograniczona. Podczas obchodu wszyscy rodzice byli po prostu wyganiani z oddziału. Ptrzy tym wszystkim płacz i histeria maluchów. Już po obchodzie nikt nie uznawał za stosowne nas o tym poinformować. Trzeba było sie ukradkiem dowiadywać, czy już wolno wejść. Przez to wszystko dwuletni wówczas Rafał, który już wtedy od dwóch miesiecy obywał sie bez pieluchy, wrócił do pampersów.

Zabroniono mi być przy dziecku podczas zmiany opatrunków, co też było dla niego dodatkowym stresem.


Wojewódzki Szpital im. S. Wyszyńskiego al. Kraśnicka
październik 2003 Zapalenie krtani
grudzień 2004 Zapalenie krtanie; obturacyjne zapalenie oskrzeli i płuc

Dużo lepsza i przyjaźniejsza atmosfera. Bardzo miłe pielęgniarki. Za drugim razem już nas rozpoznały, mimo że minąl rok od ostatniego pobytu.
Rodzic może wykupić sobie łóżko i przebywać bez problemu razem z dzieckiem. Jest oddzielny prysznic i toaleta dla opiekunów. Można korzystać z kuchenki, czajnika.

NIe ma problemu z zostawaniem przy dziecku w gabinecie zabiegowym, np. przy zakładaniu wenflonu.

Jedynym zastrzeżeniem jakie miałabym do tego oddziału, to utrudniona komunikacja pomiedzy lekarzami a rodzicami. Informacje udzielane były dość oszczędnie. Trochę też trwało zanim sie połapałam,kto tak naprawdę jest lekarzem prowadzącym Rafała. icon_rolleyes.gif
Dalia
Listopad 2005: Szpital Szczecin-Zdroje ul.Mączna I Oddział Pediatrii, Alergologii i Pulmonologii.

Lekarze fantastyczni, badania dzieci bardzo dokładne, codzienne informacje o stanie zdrowia dziecka, o wszelkich badaniach.
Miłek trafił tam z zapaleniem płuc i obturacyjnym zapaleniem oskrzeli-zajęto sie nim natychmiast, w ciągu nocy dyżurna pani doktor zachodziła kilkakrotnie do nas, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. "Nasza" pani doktor przemiła, przychodziła nawet kilka razy w ciągu dnia żeby sprawdzić czy wszystko ok, informowała o wszystkim i o wszystko można się było wypytać.

Pielęgniarki-no tu różnie: jedne pomocne, miłe, inne wyraźnie dawały do zrozumienia, żeby im nie przeszkadzać.

Można być z dzieckiem w szpitalu-dostaje się łóżko obok łóżeczka malca. Łazienka, kuchnia z mikrofalówką i lodówką. Świetlica. Cena 30 zł/doba.
Użytkownik usunięty
Sierpień 2003 r. Szpital Dziecięcy w Warszawie, ul. Niekłańska. Oddział Patologii Noworodka i Niemowlaka.

Ośmiotygodniowa Julia z wirusowym zapaleniem płuc. Na wejściu zaproponowano mi prywatną salę. Płaciłam 35 zł za dobę z wyżywieniem. Miałam własne łóżko, Julcia miała łóżeczko. W salach bezpłatnych ciasnota okrutna. No i zakaz otwierania okien icon_rolleyes.gif Przy trzydziestostopniowych upałach to było... icon_evil.gif Ja wywalczyłam klucz ampułowy do mojego okna. Wszak Julka miała zapalenie płuc... Informacja dobra. Cudowna, ciepła ordynator oddziału. Bardzo miła i kochana doktor prowadząca (no nie, Berek?). Poza dwoma pielęgniarkami - zołzami - wszystko bez zarzutu.

Rok 2004, Szpital AM przy ul. Litewskiej w Warszawie, oddział Kardiologii i Kardiochirurgii. Warunki - opłakane. Maleńka salka, odrapane łóżeczka, na 4 dzieci i ew. mam JEDNO małe, drewniane krzesełko icon_eek.gif Nie zamieniłabym tego na pięciogwiazdkowy hotel! CUDOWNY, WSPANIAŁY personel! Od salowej po lekarza, wszyscy naprawdę ŻYCZLIWI, CIEPLI. Byłam naprawdę super miło zaskoczona. W szpitalu ogólnie dostępna kuchnia, w której można było sobie zrobić herbatę, ew. posiłek, można było pożyczyć kubek, a nawet kawę icon_smile.gif W tejże kuchni na nocnym dyżurze natykałam się na lekarzy, od których NIGDY nie usłyszałam jednego złego słowa. Zero dostępu do prysznica. Łazienka - wspólna z dziećmi icon_confused.gif Informacja o stanie zdrowia - naprawdę bardzo, bardzo wyczerpująca. Na moją prośbę został mi objaśniony KAŻDY termin z podpisywanych przeze mnie dokumentów (typu koagulacja wielkich naczyń tętniczych). Lekarz prowadzący nie należał do ekstrawertyków, niemniej nie mam do niego najmniejszych zastrzeżeń. Pozwolił mi wejść na salę operacyjną (JEDYNA lekko zołzowata pielęgniarka przyszła z takim przezroczystym wózeczkiem na noworodka po niemal półtoraroczną Julkę icon_smile.gif Na moje "proszę..." lekarz powiedział "dobrze, niech Pani ją utuli i idzie za mną"), za co do końca moich dni będę Mu wdzięczna! Anastazjolog uśpiła moją Córeczkę na moich rękach i dopiero wtedy położyłam Małą na stole operacyjnym i wyszłam (powiedzmy...). Przed zabiegiem odbyłam rozmowę z ordynator szpitala. Rzeczowo, po ludzku, zrozumiale wytłumaczono mi co, po co, jak, dlaczego i z jakim zagrożeniem. Dzięki atmosferze, dla Julki to były wakacje. Kiedy wychodziliśmy wszystkim szczebiotała "pa pa siosiu" icon_smile.gif Pielęgniarki nam machały, jak wsiadałyśmy do windy. Naprawdę... nie mam CIENIA ZARZUTU. Rewelacja, nie szpital!
gemma
Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, oddział chirurgii, grudzień 2001 roku
Byłam z Zuzką na planowanym zabiegu, który odbywał się w ramach tzw. chirurgii jednego dnia, więc w zasadzie nie był to pobyt w szpitalu, ale opiszę to na zasadzie porównania z leczeniem w tym samym szpitalu, tyle że na laryngologii.
Po przyjęciu do szpitala Zuza dostała łóżko, piżamę i wyraźny zakaz jedzenia. Przyszła do nas pani doktor, powiedziała, ile mniej więcej będzie trwał zabieg i wybudzanie. Potem Zuzka dostała ogłupiający syrop i mogliśmy ją odprowadzić do sali operacyjnej - tam razem z pielęgniarką zniknęła za wahadłowymi drzwiami. Była zupełnie spokojna i wyglądało, że jej wszystko jedno. Po wybudzeniu została przywieziona na oddział. Po godzinie czy dwóch przyszła pani dietetyk (!) i pozwoliła na wypicie herbaty (którą przyniosła). Po następnej godzinie bez sensacji żołądkowych pani przyniosła zupkę słoiczkową, którą mogliśmy dac Zuzi. Nie musiałam nikogo pytać, czy mogę podac jej coś do picia czy jedzenia - wszystkie informacje dostawałam na bieżąco.
Najważniejsze jednak jest to, że po jakimś czasie pani doktor, która operowała Zuzkę, przyszła na oddział i podchodziła do rodziców wszystkich dzieci, które tego dnia miały zabieg. Każdemu w skrócie opowiedziała, jak przebiegała operacja, odpowiedziała na ewentualne pytania i podała zalecenia (plus recepty). Zajęło jej to góra 10 minut na jednego pacjenta, a wszyscy byli zadowoleni - i ona, bo nikt jej pewnie potem nie zawracał głowy na korytarzu, i rodzice, bo wszystko od razu wiedzieli.

Skądinąd wiem, że takie podejście do pacjenta to nie jest reguła na tym oddziale - moja znajoma przez trzy tygodnie prosiła ordynatora o wypis ze szpitala, ale pan dr nie miał czasu. icon_rolleyes.gif Widać miałysmy z Zuzą szczęście, trafiając na dr O.

Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach, oddział laryngologii, sierpień 2005
Byliśmy tam przez trzy dni na planowym zabiegu drenażu ucha.
Warunki, jak w całym szpitalu, niezłe: można spać na dostawce.
Pielęgniarki bardzo miłe z wyjątkiem oddziałowej - wszystko jej przeszkadzało i wszystkiego musiała się czepić. Na dzień dobry nakrzyczała na mnie, że nie mam obuwia zamiennego - a kiedy powiedziałam, że klapki, które mam na nogach, to jest właśnie moje obuwie zamienne, icon_wink.gif kazała mi wyjąć sandały za torby i pokazać - bo mi nie wierzyła. icon_eek.gif icon_eek.gif Poczułam się jak w szkole, słowo daję... Do matek mówiła per 'ty, mama' (np. "mama, gdzie masz buty?), co też mnie drażniło... Po prostu nie polubiłyśmy się z siostrą oddziałową, no. icon_wink.gif

Wojtek, podobnie jak Zuza kilka lat wcześniej, dostał cudny syropek, który jednak zadziałał jakoś marnie, bo pod salą operacyjną nie chciał mnie puścić i strasznie krzyczał. icon_sad.gif Potem, ponieważ czekałam na anestezjologa, stałam pod tą salą i słuchałam jego rozpaczliwego płaczu i wołania "mama, mama, ja chcę do mamy" - co niestety nie wpłynęło dobrze na moje samopoczucie tego dnia... icon_rolleyes.gif Do dziś nie wiem, po co go wzięli na tą salę, skoro do operacji było jeszcze ileś czasu (ile dokładnie minęło od zabrania mi go do zabiegu - nie wiem, bo poszłam stamtąd jak najszybciej wychodząc z założenia, że i tak mu nie pomogę, jak sama zacznę beczeć).
Kiedy go przywieźli, miał straszną chrypkę - tego, że jest to skutek intubacji, dowiedziałam sie od pielęgniarek, bo żaden lekarz nie raczył mnie zaszczycić swoją obecnością. Żeby było śmieszniej, do dziś nie wiem, kto wykonywał zabieg. icon_eek.gif Chyba naoglądałam się za dużo seriali amerykańskich, gdzie do pacjenta przychodzą lekarze i mówią: "Jestem pan X, będę pana operował, a to pan Y, będzie znieczulał".
Po zabiegu, kiedy już domyśliłam się, że nikt nie przyjdzie mnie poinformować, co dalej, postanowiłam sama się dowiedzieć. W związku z tym z Wojtkiem na rękach zapukałam do pokoju lekarskiego. Tam pani doktor "przyjęła" mnie, racząc obrócić głowę w moją stronę (reszta ciała została zwrócona w stronę koleżanki lekarki, z którą właśnie rozmawiała icon_wink.gif ). Nie zaproponowała krzesełka, no więc stałam z Wojtkiem w przeciągu w drzwiach, czując się jak intruz, który przerwał paniom jakieś ważne narady. Na moje pytania pani odpowiadała, to fakt, ale z jakimś takim wyraźnym zniecierpliwieniem (nie sądzę, żeby to była kwestia mojej nadinterpretacji, bo idąc tam jeszcze byłam bardzo pozytywnie nastawiona).
Ogólnie wszystkie lekarki, które tam spotkaliśmy, są bardzo miłe (zwłaszcza w sprzyjających okolicznościach icon_wink.gif ), ale niestety z informowaniem rodziców jest tam marnie. Wynika to pewnie z tego, że to taki szpital - moloch, więc pacjenci lecą taśmowo...

Chorzowskie Centrum Pediatrii i Onkologii, Chorzów, oddział neurologii, listopad 2005
Tu spędziłam z Zuzką trzy dni na badaniach. Miłe pielęgniarki, bardzo fajna pani ordynator i "nasza" pani doktor. Trzecia pani doktor taka sobie. Zuza miała rezonans w znieczuleniu ogólnym, pozwolono mi być z nią do samego położenia jej na stole - zasypiała praktycznie na moich rękach, co z pewnością oszczędziło jej stresu.
W porządku również było badanie EEG - o ile w GCZDiM w Katowicach pan technik denerwował się, że Zuzka nie zasnęła w ciągu 15 minut, o tyle tutaj mogła zasypiać i godzinę - nikt niczego nie poganiał. Panie robiące badanie zdawały sobie sprawę, że dziecko to nie maszyna i nie zaśnie na pstryknięcie palcami.

Aha, i w Chorzowie w czasie obchodu lekarki myły ręce przed podejściem do KAŻDEGO pacjenta. icon_eek.gif icon_smile.gif

W naszym przypadku trudno mówić o konieczności informowania o stanie zdrowia, bo w zasadzie poszłam do ordynator tylko odebrać wyniki. Ale kobieta, której córka leżała z nami na sali, kilkakrotnie była proszona do pani ordynator na rozmowę o stanie zdrowia dziecka. A ponieważ miała już sporo szpitalnych doświadczeń, była pozytywnie zaskoczona takim podejściem.

Tyle moich wywodów - jak zwykle wyszło mi przydługie, ale widać inaczej nie umiem. icon_wink.gif
W sumie wydaje mi się, że trzeba naprawdę niewiele, żeby i lekarze, i pacjenci byli zadowoleni. Przykład pozytywny to dr O., o której napisałam na samym początku. Poświęciła każdemu tylko kilka minut, a głowę dam, że potem miała już święty spokój. A i rodzice pacjentów nie czuli się jak banda rozhisteryzowanych intruzów.
KM
Kacper dwa razy leżał w Samodzielnym Publiczny Szpitalu Kliniczny im. prof. Wł. Szenajcha Akademii Medycznej w Warszawie ul. Działdowska 1.
W obydwu przypadkach inny lekarz przyjmował dziecko na oddział, inny opiekował się nim do zmiany dyżuru lub dłużej oraz inny do końca leczenia. Podczas pierwszego przyjęcia-Kacper miał 8 tygodni-lekarka przyjmująca stanowczo przeciwstawiała się mojemu pozostaniu z dzieckiem na noc. Mówiła, że pielęgniarki go nakarmią itd.
Podczas obydwu pobytów mieliśmy przemiłe panie dr, które wyczerpująco udzielały informacji, nawet podczas nocnych dyżurów przychodziły co kilka godzin i pytały o samopoczucie dziecka i mamy wink.gif Jednym słowem informacja na 6+, za to warunki pozostawiały wiele do życzenia icon_confused.gif
Aha, gdy podczas ostatniego pobytu przed ukłuciem(pobranie krwi, wenflon) chciałam posmarować rączkę emlą nigdy nie było czasu icon_mad.gif Zawsze dowiadywaliśmy się, że trzeba już i nie można ani chwili dłuzej czekać, bo potem jeszcze inne dzieci a po dzieciach pielęgniarki mają coś pilnego itp.
Graz
Warszawa, szital ul. Niekłańska listopad 2005 (jeszcze dzis tam bylismy)
Wojtus trafił po drgawka gorączkowych. Byłam pewna, że niebawem nas wypuszczą, ale bylismy prawie tydzień. Okazuje się, że nie tak łatwo wyjść ze szpitala - jak juz przyjmą, to muszą przebada na wszystkie strony - i chwała im za to. wink.gif
Oddział pediatryczny, leżelismy w separatce (płatne 25 zł/doba). Pielegniarki miłe, sympatyczne, przestrzegały przed spacerami po korytarzu, przypominały o częstym myciu rąk. Lekarze na oddziale - również ok, ale trzeba wyciagac informacje, jak nie zapytasz - nie dowiesz się. Denerwowało mnie, gdy np. spotykałam lekarza na korytarzu, pytałam o coś - a ten sie nawet nie zatryzmywał, tylko sobie szedł dlaej odpowiadając zdawkowo przez ramię. Szacunek, prosze pana, elementarna doza szacunku do mnie jako człowieka i pacjenta... ech....
Lekarze, u których mieliśmy konsultacje - laryngolog i okulista, przyjmujący w przyszpitalnej przychodni - tragedia. Bardzo niemili, bez podejścia do dziecka, bez cienia usmiechu.... "Proszę trzymac mocno to dziecko. Proszę sie położyc na dziecku. Niech to dziecko mnie nie kopie...."
Ogólnie - oddział dość ludzki, przjazny.
Słowo o szpitalnym wystroju:
Oddział pediatryczny - owszem są jakies malunki na ścianach, na szybach obrazki witrazowe. Przepieknie odmalowany jest natomiast oddział okulistyczny - kolorowy, tęczowy, bajkowy - drzewa, chmurki, ziwerzatka. Dziecko od razu inaczej sie tam czuje.
Magdula
Szpital Dziecięcy - Specjalistyczny Zespół Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem Oddział Obserwacyjno Zakaźny, Gdańsk, ul. Polanki
Ewa miała 2 mc i przedłurzającą się żółtaczkę. Dostała skierowanie w celu zdiagnozowania przyczyny żółtaczki. Na dzień dobry spędzam z małą pół dnia w sali wypisów bo był akurat nawał rotawirusów. Fakt dostałyśmy izolatkę za którą musiałam płacić ale obok same rota, salmonelle i tym podobne wirusy. Pytam czy napewno konieczny jest pobyt w szpitalu. Jest konieczny. Nie miałam pojęcia kto jest ordynatorem kto lekarzem prowadzącym. Nikt się nie przedstawia i o niczym nie informuje. Pielęgniarki i salowe super miłe. Ewie robią badania. Na zabiegowy rodzice nie mają wstępu, więc ryczę pod drzwiami słuchając jak mała płacze. O wynikach nikt mnie nie informuje. Lekarza trzeba upolować na korytarzu, ale i tak nie ma właśnie czasu. Drugiego i trzeciego dnia pobytu obchód do nas nie przychodzi... Jest dużo chorych dzieci a to jest zdrowe icon_eek.gif W piątek pytam czy nie można na weekend do domu. Nie można chyba że sama chcę wziąć odpowiedzialność za życie dziecka - zmroziło mnie - czegoś nie wiem? Przez weekend mała nie ma robionych żadnych badań. Nie dostaje jak dotąd żadnych leków poza cebionem i debridad'em (ciekawe po co). Proszę moją siostrę która jest lekarzem aby zadzwoniła i dowiedziała się co Ewie właściwie jest. Następniego dnia nie dość że pojawia się u nas obchód to do tego poznaje lekarza prowadzącego (przedstawił się!). Po 10 dniach pobytu wypis. W wypisie teks że dziecko przyjęto odwodnione icon_eek.gif z powodu m.in. niskiego przyrostu masy (1100na mc to mało?). Po miesiącu kontrola umówiona na godzinę 8 rano. Dziecko na czczo. Niestety badanie zaczęlo się o 11! Mała ryczała z głodu icon_sad.gif . Nigdy więcej tam nie wrócimy! Znalazłam odpowiednią przychodnie specjalistyczną i odpowiedniego lekarza. Wiem w końcu co dolegało mojemu dziecku, szkoda tylko, że tyle nerwów straciliśmy na ten szpital.
Berek
Warszawa, szpital zakaźny, ul. Sienna
Dwa pobyty z Anią - kiedy miała 5 miesięcy (2002 rok) i 2 lata (2004)
lekarze dostępni byli w czasie obchodu i do upolowania poza nim. Szczegółowość informacji zależała od osoby - byli lekarze, którzy mówili, byli tacy, którzy milczeli icon_wink.gif

Warszawa, szpital dziecięcy, ul. Niekłańska, oddział patologii noworodków i niemowląt, 2005 (z Dasią)
Byłam osłupiona tym, że właściwie do żadnego lekarza nie miałam zastrzeżeń - byli uprzejmi, pomocni, informowali sami z siebie, pytani odpowiadali, przychodzili na dyżury w sensownych godzinach, jak dziecko spało, to nie budzili na siłę i tak dalej.
poza tym przy następnej chorobie Dasi dzwoniłam do nich i pani doktor, która poprzednio się nami zajmowała, telefonicznie udzielała nam porad, wykazywała szczerą troskę i bardzo nam pomogła.
ruda_kasia
Wiosna 2003 Kraków, szpital narutowicza (dziecko ma 2 l i 8 mies.)
W poniedziałek rano baśka opuchła nagle - wargi, uszy, paluszki. SZybko w samochód i do lekarza, lekarz - skieorwanie do szpitala, choć po dawce antychistaminy opuchlizna zaczęła schodzić. Podobno tylko na zastrzyk, czekamy w podziemiu na wpis ok 1,5 godz. potem oddział, dziecko już nieopuchnięte (tylko ja opowiadam, że miało buzię jak gluś), lekarka na dole dopatrzyła się w dwóch miejscach pokrzywki. NA oddziale lekarz prowadzący nie obejrzał dziecka. Nikt nic nie chciał mówić, kazali zostać w szpitalu, choć baśka już czuła się dobrze. Tłumaczyli, że musi wziąć ileś kroplówek. P. Ordynator na moje pytania, czy nie można dziecku w domu dać zastrzyku lub przyjechać na kroplówkę jutro - że chyba jestem niepoważna, lekarz widział dziecko i całe w pokrzywce. Byłam zdenerwowana, wiec mnie zacmiło, że lekarka dziecka nie widziała przecież, ale trudno. Po interwencji znajomego teściowej z innego szpitala przyszła z nami porozmawiać p. Ordynator właśnie, bo lekarz prowadzący nas olał, a na jej widok przy ohcodzie baśka wyła. Ogólnie miałam wrażenie, że nikt dziecka nie zbadał, nikt nie wiedział, co to jest, a mała musiała spędzić 3 dni w szpitalu, choć z opowieści różnych znajomych wiem, że duszące się dzieci po zastrzyku hudrokortyzonu wychodziły do domu, a Baśka, któej opuchlizna po clemastinum zeszła musiała dostać ze 2 litry kroplówki. A zostać na 3 dobe po to, by dostać dawkę 25 ml (choć mówiłam, że moja teściowa pracuje w szpitalu na oddziale alergologii i chorób immunologicznych, to może tam jej zrobią zastrzyk...), ech
Dobrze, że nic dzieku nie było, bo by mnie to olewanie dobiło.
Inna sprawa, że chyba chore dziecko trudniej utrzymać w szpitalu?
ruda_kasia
miało być - łatwiej, bo właśnie zdrowe chce się bawić, chore może by leżalo
Becix
Ja jestem na świeżo. Wszystko zaczęło się 20.11.

Szpital Wojewódzki Gdańsk

Monika ma 40 st gorączki i biegunkę. Przyjmują nas na oddział. Mam sobie skombinować łóżko polowe. Po 2 godzinach do naszej salki (8 m kw.) dokoptowują dzieczynkę z matką. Na drugi dzień po południu, po zabawie obu dziewczynek przychodzi info, że Monika nie ma rotawirusa, a ta druga dziewczynka ma. Przenoszą nas do innej salki (tej samej wielkości), gdzie leży już chłopczyk z biegunką. Za godzinkę do tej samej salki dochodzi 4 miesięczna dziewczynka z matką, której mówią, że trzecie łóżko polowe się nie zmieści, więc niech sobie przyniesie leżak ogrodowy. icon_eek.gif
Poza tym - niemiłe pielęgniarki, opryskliwe lekarki, toaleta i prysznic porażka - brak ciepłej wody, ręczniki papierowe przy umywalce w sali "tylko dla personelu", o wodę przegotowaną trzeba sie prosić, bo jest zakaz wstępu do kuchni.
Wypisujemy się na własne żądanie po wielkiej aferze z panią doktor, która twierdzi że nie ma czasu zrobić wypisu, bo nie ma czasu zajmować się naszym "zdrowym" dzieckiem. Monika po tym pobycie zasypia o 19 w samochodzie i śpi do 10 nastepnego dnia. icon_eek.gif

Szpital na Zaspie

Trafiamy dokładnie 3 dni po wyjściu z Wojewódzkiego. Diagnoza -OCZYWIŚCIE ROTAWIRUS.
Dostaję osobną, przestronną salę, miła opieka, super lekarki, łóżko polowe i pościel (bezpłatnie), ręczniki papierowe do ogólnego użytku, mleko bez ograniczeń, cisza na oddziale, pielęgniarki mówią szeptem i nie trzaskają drzwiami, ładna toaleta, pod prysznicem ciepła woda, kuchnia do dyspozycji rodziców - czajnik, mikrofala, lodówka, zabawki dla dzieci, przewijak, fotel (bardzo sie przydał).
AISA
Maj 2005 Szpital im. Kamieńskiego we Wrocławiu - opieka rewelacyjna, sposób udzielania informacji można powiedzieć w porządku, lekarze i pielęgniarki sympatyczni. Jedyne co mi się tu nie podobało to, to że wyżywienie mojemu Dziecku musiałam zapewnić sama ( miał 5 m-cy i pił jeszcze wtedy tylko i wyłącznie Nutramigen ) kiedy inne Dzieci dostawały 4 posiłki i to całkiem spore. Uważam, że to troche niesprawiedliwe.
Czerwiec 2005 - szpital im. Korczaka we Wrocławiu. Chciałabym o ty koszmarze zapomnieć. Dziecko bardzo płakało. Coś nie dawało mu spać ani jeść. Pojechaliśmy na izbę przyjęć ( była to niedziela godz 24.00 ) do Korczaka. Pani doktor była obrażona że musiała do nas zejść. Przebadała Dziecko i napisała w karcie rozpoznanie - nie uwierzycie jakie- napisała: NIEPOKÓJ. Dwa dni później ( we wtorek ) okazało się, że Dziecko miało zapalenie płuc i powinno w tym szpitalu zostać. Całe szczęście że obyło się bez szpitala. Pod czujnym okiem naszej Pani Pediatry dziecko wyleczyliśmy w domu. Aż mnie ręce świerzbią aby napisać nazwisko Pani doktor od NIEPOKOJU.
Kulkaprzemulka
Szpital Wojewódzki w Legnicy, Przemek miał cztery doby, gdy stwierdzono u niego skręcenie jąder i podjęto decyzję o natychmiastowej operacji, ja zdołowana icon_cry.gif , żadnych informacji kto i gdzie go będzie operował, kazali nam tylko podpisać zgodę na operację w znieczuleniu ogólnym i zabrali nawet nie powiedzieli gdzie :"na blok" jaki? gdzie? 6 godzin trwało jak nam udzielili informację na temat przebiegu operacji, a na R wpuścili nas dopiero wieczorem, bo wypłakałam. Drugiego dnia też chodziłam od lekarza do lekarza aby dowiedzieć się o jego stan, w końcu oddali mi go pomimo żółtaczki, ze względu, na to że miałam pokój rodzinny i mozna było bez przeszkód podłączyć do kroplówki, bo wtedty to mój stan był już chyba gorszy od jego. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło w trakcie operacji wyszło że to nie skręcenie jąder a przepuklina mosznowa, ale tego dowiedziałam się z wypisu icon_twisted.gif
Catalabamaa
SZPITAL ZAKAŹNY WARSZAWA UL. WOLSKA- tydzień z synkiem chorym na ospę jak miał 8miesięcy- luty 2004...

no cóż mieszane odczucia... pierwsze co mnie odepchneło od niego to podejście wielu osób... Pierwsze chwile, pytałam sie jak by było jakby dziecko samo było, i np by płakało - odp: "Jeśli Pani myśli, ze będziemy do każdego dziecka chodzić by uspokając to sie Pani myli". ech niestety tydzień na materacu koło łózeczka synka, nie dostarczali mleka BEBILON PEPTI na którym syn był wtedy, samemu trzeba było sie troszczyć o nie, co powinno być obowiązkiem szpitala, pozostałe jedzenie zapewnione... Jeszcze kilka narzekań by sie wypisało na temat przyjmowania matek z dziećmi czy ojców- Pan obok spał kilkanaście dni na leżaku ja na materacu z dzieckiem 8 miesięcznym, a jeszcze obok Pan nocował z synem, który był 8 letni i zajmowali cały pokój i dwa łóżka, mimo iz przyszli po nas. Niestety pozostały miły personel nie wszystko wynagrodzą...

SZPITAL DZIECIĘCY W DZIEKANOWIE LEŚNYM koło WARSZAWY- 3 DNI ŁĄCZNIE na ROTA WIRUSA - oddział zamknięty, zakaźny... WIELKANOC 2005

Akurat nam sie trafil mily personel, bez konfliktów, z podejściem do dzieci przy badaniach, przy których obecny rodzic. jakoś ja brak zastrzeżeń... Mielismy swój pokój, łazienkę, jedzonko szpitalne.
malu
CYTAT(AISA)
[b} napisała w karcie rozpoznanie - nie uwierzycie jakie- napisała: NIEPOKÓJ. Dwa dni później ( we wtorek ) okazało się, że Dziecko miało zapalenie płuc i powinno w tym szpitalu zostać. Całe szczęście że obyło się bez szpitala.


-doslownie nic dodac nic ujac.

Moja Zuza niedawno byla w szptalu (bylam z nia )-przewlekla biegunka i przypetal sie jej mieczak zakaznu .Horror.Dla dziecka szpital to miejsce obce i ludzie pracujacy tez,wiec maluch kurczowo trzymala sie mnie.Miala wysoka goraczke. Zadzwonilam po tesciowa i starsza corke by przyszly do malej. Ja musialam jechac do domu po rzeczy dla nas,butelke, herbatke itp.Nie bylo mnie ok 2 godz. Zuzia na sile dostala lek przeciwgoraczkowy, gdzie w domu dawalam jej bez krzyku normalnie lyzeczka. Zwymiotowala to.Nawet nic do picia nie dostala. Dopiero corka poszla do obcych mam po troche herbatki i jej zrobila. Ja wzielam ze soba mala buleleczke z harbatka ale na izbie przyjec ja wypila.
Jeszcze dostalam ochszantus za to ze poszlam z dzieckiem na reku do kuchni by zrobic jej herbatke.W pokoju nie mialam przeciez czajnika.Dopiero na nastepny dzien czlowiek przelozona pielegniarek przyniosla mi czajnik elektryczny i bylo juz spoko.Powiedzilam jej , ze malej nie zostawie samej w pokoju lub w lozeczku , bo ona potrafi z takiego lozeczka sama wyjsc.Nie uwierzyla.
Mieczaka wyduszano jej -uwaga-o 20.10-prawie mi spala juz. A przez caly dzien nie mial kto jej tego zrobic. Za to usyszalam ze sa min. niedofinansowani itp.
Do tej pory denerwuje sie na sama mysl o tym szpitalu....
IzaS
Ostrów Wlkp
Oddział chirurgii dziecięcej - byliśmy tam w zeszłym tygodniu po upadku Arka na główkę. Pielęgniarki b. miłe, starające się pomóc. Pani ordynator miała określone godziny udzielania informacji i rzeczywiście ich udzielała. Za łóżko płaciłam 15 zł/doba. Duża świetlica i sporo tam zabawek. Arek miał konsultację neurologiczną, pani doktor zrobiła badanie w formie zabawy. Dwie rzeczy mnie zdegustowały - "motylek" w przegubie na łokciu - jak Arek zgiął rączkę to kroplówka nie schodziła, na drugi dzień się zatkał (motylek, nie Arek) i cogodzinne pomiary tętna - fikcja. Były zrobione tylko parę razy.
Ale lekarz w chwili przyjęcia informował o wszystkim, szybko obejrzał zdjęcia, uspokoił mnie.
Arek traumy nie ma.
Pozdrawiam serdecznie i oby nigdy więcej.
Kitka*
Nie wiem czy jeszcze ktoś tu zagląda, ale może moje informacje na coś się przydadzą.
Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie
Luty i czerwiec 2005, oddział okulistyki.
Dominik miał 2 operacje zaćmy (miał wtedy 3 i 7 mc-y). Mogłam przebywać z nim na oddziale całą dobę. Rodzice spali na karimatach i materacach przy łóżkach swoich dzieci. Mieliśmy dostęp do prysznica,oddzielnej ubikacji i specjalnej kuchni (lodówka, czajnik, szafki, podgrzewacz z ciepłą wodą i herbatką dla maluchów). Jeśli chodzi o jedzenie, są tam co najmniej 2 niezłe stołówki (ceny przystępne). Jest nawet automat z kawą na oddziale. Tak więc warunki pobytu niezłe.
Najważniejsza jest jednak opieka medyczna. Pielęgniarki-cudowne, opiekuńcze i ciepłe. Jeśli któraś mama nie mogła zostać ze swoim dzieckiem, zajmowały się nim naprawdę troskliwie (płaczące w nocy niemowlę zabierały do swojego pokoju). Lekarze raczej mili, ale bardzo niedostępni. Najbardziej nam, rodzicom doskwierał brak informacji i możliwości zadawania pytań. Nie wynika to ze złej woli lekarzy, ale z braku czasu. Są bardzo zabiegani. Podczas obchodów nie zawsze wypraszano nas z sali, ale lekarze raczej konsultowali się tylko między sobą w sobie tylko znanym dialekcie. Codzienna wizyta w ciemni była krótka, bo pod drzwiami kolejka. Wsłuchiwałam się w każdziutkie słowo, które mówił do mnie lekarz, a potem konsultacja z innymi rodzicami, porównania itp.
Z tego co słyszałam na każdym oddziale jest inaczej. W zależności od ordynatora, przełożonej pielęgniarek itd.
Pozdrawiam.
Użytkownik usunięty
Dziewczyny, poczytajcie to... Ja jestem PORAŻONA! Całkowicie w temacie..

https://www.dlaczego.org.pl/nh24.htm
Fragosia
Popłakalam się icon_sad.gif

Dlaczego tacy ludzie pracuja z dziecmi???

Łączę się w bólu z wszystkimi którzy doświadczyli lub doświadcvzają takich tragedi.
magdamian
Odział Chirurgii i Traumatologii Dziecięcej w Grudziądzu Maciuś mając nie spełna pol - tora roczku trafil na oddzial , diagnoza guz na jaderku .Nie moge nazekac lek przyszedl przed operacja i po informował na czym będzie polegac operacja , a dzien wczeniej byl anestezjolog , który wyjaśnił w jaki sposob bedzie dziecko usypiane i budzone po narkozie. Mamy dostaly lozka polowe do spania i koce , mogly spac na sali z dzieckiem. Pielegniarki byly bardzo mile i zawsze służyły po mocą
malgog
lipiec 2006 IMiDz w W-wie na ul. Kasprzaka, wydział pediatrii - 2 dniowy pobyt na obserwacji po wypiciu przez Maciulca kokosalu icon_wink.gif icon_wink.gif icon_wink.gif
dostała nam się izolatka bo mały był najbardziej zdrowym pacjentem - większośc dzieci z zapaleniem płuc więc zależało na uniknięciu zarażenia czymś poważniejszym
warunki średnie, dostęp do kuchenki z czajnikiem, spałam na rozkładanym materacu przy łóżeczku małego, płatne 20 zł/dzień
łazienka i wc - obraz raczej nędzny, brak prysznica, jest wanna w której raczej strach się kąpać, w salach straszne zagęszczenie
pielegniarki same zachęcają do pozostania z dzieckiem na oddziale, ograniczona ilośc odwiedzających co jest akurat zrozumiałe ze względu na ciastnotę w salach
w nocy pielęgniarki wchodząc do pokoju starają się nie budzić mamy,
byłam wyczerpująco informowana o stanie małego i podawanych lekach (kroplówki, syropy) i wynikach badań, lekarki i pielęgniarki miłe - mały był znany na oddziale jako ten "od kokosalu"

styczeń 2007 r. pobyt dzienny na hematologii/onkologii w szpitalu dziecięcym na ul. Litewskiej w W-wie - diagnostyka Maciulca podczas wypuchnięcia węzłów chłonnych
warunki na oddziale świetne, sala kolorowa, mnóstwo zabawek dla dzieci, czysto, personel ŚWIETNY, bardzo miły, byłam informowana jakie badania mały ma zlecone, byłam w szoku bo wiem, że nie wszystkie oddziały w tym szpitalu wyglądają tak "kolorowo"
przeraża jedynie widok izby przyjęć i tłoku tam panującego a szczególnie mizernej organizacji pracy rankiem, podczas przyjmowania dzieci na planowane pobyty do szpitala - dzieci najczęściej na czczo czekają w tasiemcowych kolejkach na przyjęcie na oddział, rodzice poddenerwowani co widać w panujących dyskusjach z pomysłami na "uzdrowienie" tej sytuacji
NikodemaMama
19 styczeń 2005r.
Szpital we WŁOCŁAWKU. Nikodem zawiziony do szpitala przy silnych wymiotach. Trafił na oddział z noworodkami i niemowlętami. Niestety tylko dwa pokoje prywatne szpital przepełniony. Dzieci chore na zapalenie płuc i oskrzeli.
Personel najzwyczajniej bezczelny. Panie opowiadające o prywatnych wrażeniach na całe gardło w środku nocy, zmiana pościeli o 6.30, bo później Pani ma inne zajęcia w planach. Dziecko wybudzane ze snu po to aby zmienić pościel!!!
Możliwość za opłatą kupienia połamanych leżaków (7PLN) za dobę. Łazienka jedna duża dla dzieci, wcześnie rano niestety zajęta przez pielęgniarki, które kończą dyżur. Dziecko miało dietę lekko strawną, zakaz białka. Na śniadanie - porcja białego sera podana, na podwieczorek jogurt.
Totalna znieczulica, pielęgniarki pracujące za karę. Lekarze-uśmiechnięci, ale bez indywidualnego podejścia do dziecka. Podczas obchodu dziecka wyłącznie osłuchane - przy chorym brzuszku. Łaska przy udzielaniu odpowiedzi. Jak stwierdziła jedna z pilęgniarek. Tu ma być reżim i bez dyskusji!!!!!!!!!!
Nikosia wzięliśmy po dwóch dobach. Dzisiaj jest sobota 26 stycznia Nikodem silnie kaszle - przepisany ma antybiotyk.
Brak mi słów !!!!!!!!!11
Peedle
Lipiec 2006 - oddział patologii noworodka i niemowlecy w szpitalu dziecięcym w Dziekanowie Leśnym pod Warszawą.
Przebywaliśmy tam 10 dni

Opieka pielęgniarska rewelacyjna. Gdy tylko dziecko zaczynało płakać natychmiast peilęgniarki pojawiały się w sali. (Czego np. nie mogę powiedzieć o opiece poporodowej w innym szpitalu, gdzie dziecko mogło płakać całą noc i nikt się nie zainteresował icon_rolleyes.gif ). Opieka pediatrów bez zarzutu. Nie budzono dzieci do badań, gdy spały, tylko przychodzono w innym terminie, szczegółowo informowano o stanie dziecka.

Sale głównie pojedyńcze, chyba jedna była podwójna, każda sala z łazienką. Przy łóżeczku dziecka łóżko dla matki z pościelą. Z dzieckiem można przebywać więc 24 godziny na dobę icon_smile.gif - ta możliwość przebywania z dzieckiem w pojedyńczej sali kosztowała 7,50 zł za dobę.

Oprócz tego była też jedna sala, gdzie było kilka łóżeczek dla dzieci bez łóżek dla opiekuna, ale podczas mojego pobytu nikt tam nie lezał.

Możliwość trzymania w szatni szpitala wózka i możliwość spacerów z dzieckiem dookoła szpitala, szpital położony jest w lesie (Dla mnie rewelacja, bo przy lipcowych upałach ciężko było wysiedzieć w sali)

Mam nadzieję, że moje dziecko już nigdy nie będzie musiało trafić do szpitala, ale jeśli tak, to tylko Dziekanów icon_smile.gif
polanka
ja równiez slyszalam ze szpital ten jest super. opiekuja sie dzieckiem i mama wink.gif moja kolezanka tam lezala i powiedziala ze w porownaniu z Kasprzaka to w Dziekanowie Leśnym jest rewelacja, i zaprzyjaznila sie z wieloma pielegniarkami wink.gif
e_Ena
Szpital dziecięcy w Prokocimiu (VII Oddział)

Personel (od pielęgniarek po lekarzy) oceniam bardzo pozytywnie icon_smile.gif. Informacji (moim zdaniem wyczerpujących) udziela lekarz podczas obchodu przy łóżku pacjenta.
Natomiast trochę zszokowały mnie warunki (a raczej ich brak) dla rodziców, którzy zostawali na oddziale razem z dzieckiem.
tissaia
grudzień 2006 - Specjalistyczny Szpital Dziecięcy im.św.Ludwika w Krakowie, ul. Strzelecka
Spędziliśmy w szpitalu 8 dni - Maks miał zakażenie dróg moczowych i bakterie w przewodzie pokarmowym, dodatkowo złapał w szpitalu rotawirusa.

Lekarze- rewelacja! Obchód do potęgi en-tej dokładny, moje dziecko podczas jednego obchodu zawsze było badane przez 2 lekarzy. Ordynatorka- dostępna bez żadnego "ale" w wyznaczonych godzinach, poza tym -uchwytna przez prawie całą dobę. Poza tym sztab młodych lekarzy, którzy naprawdę chętnie i cierpliwie wszystko tłumaczyli. Z tym,że ja to z tych upierdliwych jestem, i nogą za próg nie stanęłam, póki nie dowiedziałam się wszystkiego i jeszcze ciut więcej icon_biggrin.gif Ale nikt nie miał nic przeciwko.
Siostry - generalnie OK, pomocne. Warunki dla rodziców nieco siermiężne ale w ramach protestu przeciwko wyklepanym materacom szpitalnym miałam swój materac dmuchany z wbudowaną pompką icon_lol.gif Trochę dziwnie na mnie salowe patrzyły, ale wysypialiśmy się z Maksiem bezproblemowo icon_biggrin.gif
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.