To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku

Ambitnym być?

Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję

Ida.dorota
Czy staracie się wychowywać swoje dzieci na osoby ambitne? Czy ambicja jest zaletą, czy wadą? Pomaga, czy przeszkadza w życiu? Czy człowiek bez ambicji może dać sobie dobrze radę w życiu, w naszym współczesnym świecie?

Ostatnio męczą mnie te pytania.
Sama byłam wychowywana na osobę zdecydowanie ambitną, wpajano mi, że człowiek pozbawiony ambicji jest wręcz gorszy, mniej wartościowy. I chyba obecnie osoby ambitne właśnie są na topie, robią karierę, osiągają w życiu założone cele... Są chwile, kiedy myślę, że warto być ambitnym i zachęcać dzieci do tego, bo ambicja to wytrwałość, niepoddawanie się, upór w dążeniu do celu. Ale mam też obraz drugiej strony medalu: ambicja to zawały, dążenie na szczyt jeśli nie po trupach, bo nie pozwalają na to wpojone wartości, to często kosztem siebie i swoich bliskich. Ambicja to wieczne współzawodnictwo, czyli stres, narażenie na porażki, ale i smak zwycięstwa. Ambicja to niepokój i nieumiejętność cieszenia się z rzeczy małych, drobnych, choć ważnych, które w końcu mogą okazać się w życiu najważniejsze.

Nie chcę, by mój syn z powodu braku ambicji został ślusarzem, bo będzie mu obojętne, kim będzie i czy skończy studia, czy nie. Nie chcę, by moja córka nie umiała dać z siebie wszystkiego w trudnej sytuacji, bo będzie jej obojętne, czy uda jej się coś, czy nie. Ale nie chcę też, by moje dzieci żyły w wiecznym napięciu towarzyszącym rywalizacji i sukcesom, obok których zawsze są porażki. Jak to wypośrodkować? Czy można wpoić "trochę" ambicji? Jak to zrobić?
Maciejka
Ida, najprościej powiedzieć, ze trzeba wpoic dziecku zdrową ambicje. Taką, która nie pozwala spocząc na laurach, ale tez nie każe iść po trupach. Tak bym chciała. Mnie sie wydaje, ze to jest ten złoty środek. Moja ambicja ma tendencje do zamieniania się w chorobliwą, ale gdzieś po drodze udaje jej się czasem spotkac z poczuciem własnej wartości (które koniecznie trzeba dzieciom wpoić i nie mam na mysli tu zadufania czy takich tam). Czasem przed moją chorobliwą ambicją ratuje mnie moje lenistwo (no, to akurat nie jest moja ulubiona cecha icon_cry.gif ).
Boję sie za to, że można czasem ambicję pomylić z dumą czy z uporem. Zwłaszcza w stosunkach miedzyludzkich. I potem się człowiek jakoś tak w tym zapetla, w imię ambicji trwa przy jakims postanowieniu, latami kisi w sobie jakies zaszłosci bojąc się, ze kiedy "popusci", to wyjdzie na człowieka bez ambicji. I tego bym nie chciała mojego dziecka nauczyc. Bo przerobiłam ten temat i coraz lepiej idzie mi konstruktywne przekazywanie komunikatów. No, chyba, ze mi na kimś nie zależy, to się nie staram. Ale też i wtedy mniej mnie to gryzie.
Nie wiem czy się nie zaplątalam w tym, co napisałam, ale takie mnie naszły refleksje "z piątku na sobote"
sdw
Powiem tak, chciałabym, że by umiały wytyczać sobie cele i konsekwentnie do ich dążyć, chciałabym, zeby umiały sie realizować ale chciałabym eż, zeby w tym wszystkim nie zabrakło empatii i życzliwości. Dla innych ale i eż dla samych siebie. Dlatego zawsze mówie, ze najważniejsze to sie starać. Nie dojść na szczyt a już tym bardziej po trupach.

Trudno nauczyć ambicji. A już "trochę" ambicji - cholernie trudno. To może w ogóle nie uczyć? Ja mam w sobie zapędy na taką chorobliwie ambitną co nie raz doprowadza mnie do nieciekawych stanów zważywszy moją obecna sytuacje icon_confused.gif Tylko ja miałam zawsze wpajane - MUSISZ miec piątki, MUSISZ być najlepsza, MUSISZ być...tralala... bo cie na to stać icon_confused.gif Bo jesteś wyjątkowo zdolna, wyjątkjowa masz pamieć, wyjatkowe wszystko. Taki to efekt przyniosło, ze prawie wszytsko za co sie w zyciu brałam wydawało mi się nie dośc warte mnie. Bo mnie miało być stać na wiecej. I oto teraz, w wieku trzydziestu lat, koncze jakieś tam studyjka icon_confused.gif , przesliznąwszy sie wczesniej przez kilka renomowanyhc uczelni. No tak, ale przecież TAM mnie nie doceniono. I moich ambicji i moich możliwosci.

Powiem wam, ze mam żal do ojca za takie a nie inne wpajanie mi pewnych wartosci. Matka byłą bardziej zdroworzsadkowa ale też zdominowana przez ojca nie wydawała mi sie nigdy osobą na tyle kompetentną by w tych ważkich sprawach słuchać wąlśnie jej.

Co wiecej - ojciec rzadko chwalił chęci, dla niego liczyły sie efekty pracy. Matka widziała plusy tam, gdzie właściwie trzeba sie ich było na siłe doszukiwać. Ale matka za trójke z matematyki zabierała mnie na lody (bo wiedziaął, ze dla mmnie matematyka to pieta achillesowa) a ojciec robił skwaszona mine, kazał siadać i kuć twierdzac, ze STAĆ mnie na na więcej. Czwórke conjamniej. A jak juz 4 była musiałam na piątke zakuwać - bo, skoro umiałam sie na 4 nauczyć to na 5 juz naprawde problemów mieć nie powinnam.

Teraz jest mi blizej do matki, choc wredny charakter po ojcu odziedziczłam icon_wink.gif icon_confused.gif I wiem, że nie chce ich nauczyc dążenia na szczyt za wszelką cenę. Chce ich nauczyć tego, by robiły umiały zrobić wszystko, co w ich mozliwościach jest, ale kiedy sie nie uda, nie wylewać łez tylko otrzasnąć sie i iść przez życie dalej. A kiedy sie nie bedzie chciało im robić wszystkiego to niech sobie poleniuchują ale po czasie wezma sie do roboty ze wzmożoną silą icon_wink.gif
Ida.dorota
Ja też musiałam się z ambicji długo leczyć. Też azwsze musiałam być najlepsza i bardzo wiele mnie to kosztowało. Skończyłam studia, praca za mną biegała, a nie ja za nią i moja nagła decyzja, że zostaję w domu z dziećmi na ładnych parę lat była dla wszystkich niezrozumiała. Ja też musiałam szukać na nowo swojej wartości, która byłaby czymś ponad "dokonaniami", ponad tym, co docenia świat zewnętrzny. Nagle w odbiorze tego świata przestałam się liczyć. "Tak się dobrze zapowiadała, a teraz..." icon_rolleyes.gif
I właśnie w pewnym momencie miałam tendencję do stwierdzenia, że ambicja jest w życiu przeszkodą, ciężarem, że nie chcę, by moje dzieci w ogóle wiedziały, co to jest. Kiedy patrzę na to, co się dziś wokół mnie dzieje, myślę, że ludzie ambitni chyba nigdy nie są naprawdę szczęśliwi. Ale... Ale czy można być wytrwałym, dążyć do obranego celu nie będąc ambitnym? Czy to paradoksalnie nie ambicja właśnie pomogła mi wytrwać w moim postanowieniu zostania w domu z dziećmi, gdy wszyscy próbowali mi to wybijać z głowy (no, nie wszyscy może, bo mąż był jak najbardziej za)? Dlatego napisałam, że jednak "trochę" ambicji mogłoby się przydać... Wiem, że tak rozumianej ambicji, jaka była moim udziałem w dzieciństwie lub jaką opisała wiolontela nie można przekazać "trochę". Ale może można jakoś inaczej, by ten sam efekt osiągnąć? Kiedyś myślałam, że to łatwe, poprostu będę wpajać dzieciom, żeby dążyły wytrwale do celu, ale nie przejmowały się porażką. Ale to nie takie proste. Bo w końcu jeśli się do czegoś bardzo dąży, to zaczyna nam na tym bardzo zależeć, więc porażki nie przjmuje się wcale spokojnie. Zaczyna się nie wiadomo kiedy wchodzić właśnie w ten mechanizm niezdrowej ambicji, która każe zabijać się dla osiągnięcia czegoś. I widzę, że moja córka, która jest wytrwała i której porażki raczej nie zniechęcają, lubi niestety wygrywać. Niestety, bo boję się, że może to być początek właśnie nielubianej przeze mnie ambicji. Teraz staram się uczyć ją odpuszczać, kiedy zbyt wiele ją coś kosztuje. Czy to wystarczy?...[/url]
Gosia z edziecka
A ja się zastanawiam, co dla mnie oznacza ambicja (tak jak o tym pipszecie). Rozumiem ją jako chęć osiągnięcia czegoś.

Sama też mam chorą ambicję (nabytą w procesie wychowania icon_wink.gif ). I leczę się z niej, bo ledwo żyję icon_wink.gif . Idzie mi chyba dobrze, bo moja rodzina ledwo żyje patrząc na moje życie icon_wink.gif .

A teraz poważnie icon_smile.gif .

CYTAT(Ida.dorota)
Nie chcę, by mój syn z powodu braku ambicji został ślusarzem, bo będzie mu obojętne, kim będzie i czy skończy studia, czy nie. Nie chcę, by moja córka nie umiała dać z siebie wszystkiego w trudnej sytuacji, bo będzie jej obojętne, czy uda jej się coś, czy nie. ?

Ida, a możeze swojego punktu widzenia dzieci osiągną to co dla niech najważniejsze - spokój ducha? icon_wink.gif
Moje leczenie z ambicji właśnie polega oswajaniu się z wizjami icon_wink.gif :
Moje dzieci wyjeżdżają w Bieszczady i hodują owce, klepią biedę i są szczęślliwe (spokojne, pogodzone z sobą).

CYTAT(Ida.dorota)
Ale nie chcę też, by moje dzieci żyły w wiecznym napięciu towarzyszącym rywalizacji i sukcesom, obok których zawsze są porażki. Jak to wypośrodkować? Czy można wpoić "trochę" ambicji? Jak to zrobić?

Gdyby dzieci były całkem pozbawione "ambicji", to nigdy nie naauczyłyby się: siedzieć, chodzić, mówić, czytać itd. Bardzo bliski jest mi pogląd Jaonnybo dzieci mają wszystko co potrzeba (ambicja, poczucie wartości itd.) w odpowiednich proporcjach, dorośli powinni tylko tego nie zepsuć.
Jednak nie wpychać na ścieżkę rywalizacji, nie "uczyć" ambicji.
Mówić o tym, że w życiu jest różnie, raz lepiej, raz gorzej. Raz się udaje raz nie, bo takie jest życie. A jak się nie próbuje, to się na pewno nie uda. I trzeba się zastanowić, czego się chce, bo tyle jest rzeczy na świecie, że nie da się zrobić wszystkiego. Trzeba wybierać.
aluc
mnie wychowano właśnie nieambicyjnie - niestety, nie ułatwiałam sprawy, bo jako dziecko byłam zdolna, wybujale inteligentna i tak dalej... ale fakt, że nigdy nie stawiano mi poprzeczki odrobinę wyżej niż moje aktualne osiągnięcia, potem ciężko odchorowałam i odchorowuje do dzisiaj, bo zawsze zatrzymuję się na etapie tego, co przychodzi bez zbytniego wysiłku

banał powiem, ale złoty środek - jak we wszystkim - jest potrzebny, ze mnie wszyscy byli za bardzo zadowoleni, nawet pierwszą w zyciu lufę rodzice powitali stwierdzeniami typu "uczeń bez lufy jak żołnierz bez karabinu", chociaż ja oczekiwałam raczej kubła zimnej wody, żeby wreszcie ktoś mi powiedział, że stać mnie na więcej... nikt nigdy nie wytknął lenistwa, zgubnej tendencji do ślizgania się na fali dobrej opinii, nie zauważył, że moje sukcesy polegają przede wszystkim na robieniu dobrego wrażenia

ale ten typ ambicji, o którym pisze Ida, to raczej ambicja chora, bo zdrowa polega na przezwyciężaniu własnych ograniczeń, a nie na wiecznym wyścigu i rywalizacji

ja chcę, żeby moje dzieci były ambitne, bo brak ambicji jest czymś potwornym, kiedy na głowę spada najmniejsza nawet porażka, bo ta porażka wcale nie mobilizuje, bo człowiek nieambitny po prostu nie wierzy w to, że może lepiej, wieczne zadowolenie otoczenia paradoksalnie pozbawia go poczucia własnej wartości

Grubemu na razie powtarzam jak mantrę "Maksiu, przecież potrafisz" icon_biggrin.gif zobaczymy jak będzie potem icon_biggrin.gif

PS. można być ambitnym ślusarzem i nieambitnym naukowcem wink.gif
Gosia z edziecka
CYTAT(aluc)
wieczne zadowolenie otoczenia paradoksalnie pozbawia go poczucia własnej wartości


Czyli chwalenie szkodzi.

Przypomniałam mi się taka historyjka. Moje dziweczynki mają hula-hop, przyniósł im Mikołaj i od tego czasu ćwiczą (czasem częście, czasem rzadziej, trochę się nauczyły). Moje dzieci mają także koleżankę, która też ma hula-hop, ale ona kręci nim tylko, jak jej wszyscy biją brawo, jak tego nie robią to się jej nie chce kręcić. Złości się, że moim dziewczynom kólko nie spada i domaga się, żeby wszyscy mówili, że jej idzie lepiej (i wszyscy mówią).
aluc
CYTAT(Gośka z edziecka)
CYTAT(aluc)

wieczne zadowolenie otoczenia paradoksalnie pozbawia go poczucia własnej wartości


Czyli chwalenie szkodzi.

Przypomniałam mi się taka historyjka. Moje dziweczynki mają hula-hop, przyniósł im Mikołaj i od tego czasu ćwiczą (czasem częście, czasem rzadziej, trochę się nauczyły). Moje dzieci mają także koleżankę, która też ma hula-hop, ale ona kręci nim tylko, jak jej wszyscy biją brawo, jak tego nie robią to się jej nie chce kręcić. Złości się, że moim dziewczynom kólko nie spada i domaga się, żeby wszyscy mówili, że jej idzie lepiej (i wszyscy mówią).


nie, Gosia, nie chwalenie
chwalenie jest bardzo potrzebne, ale wtedy, kiedy chwali się osiągnięcia - bo potrzebna jest akceptacja dla wysiłku i przełamywania własnych barier
ja pisałam o wiecznym zadowoleniu ze wszystkiego, wynikającym z braku troszkę wyżej postawionej poprzeczki
Ida.dorota
Gośka, ja nie mam nic przeciwko pasieniu owiec w Bieszczadach z wyboru. To znaczy już nie mam bo kiedyś bym miała, jak najbardziej. Mnie chodziło o pasienie owiec lub zostanie innym ślusarzem wink.gif z tumiwisizmu, z poczucia, że mi wszystko jedno. To nie jest to samo. Czasami samozaparcie w dążeniu do celu jest niezbędne do życia. Ot, weźmy chociażby taką sytuację, że komuś się w życiu wszystko zawaliło. Jeśli będzie mu wszystko jedno, może nie mieć w ogóle chęci do życia, do zaczynania od nowa...
Jeśli chodzi o teorię (Twoją i Joanny), że dziecko ma w sobie wszystko, co mu potrzebne, chodzi tylko o to, by tego nie zepsuć, to może rzeczywiście macie rację. Może nie trzeba uczyć, tylko nie rozbudzać nadmiernie i to wystarczy? Ja mam problem w znalezieniu praktycznego sposobu na zdrowe zachęcanie do wytrwałości, wysiłku i cierpliwego dążenia do celu, które nie prowadzi do nadmiernego przywiązania do tegoż celu i pragnienia osiągnięcia go za każdą cenę. Ja też kiedyś mówiłam, jak aluc: "potrafisz, dasz radę", ale widzę, że to chyba nie jest najlepsza droga do osiągnięcia tego. Widzę to teraz po mojej córce, która ma tendencje do stawiania sobie (bez zachęty) poprzeczki bardzo wysoko i bardzo przeżywa, kiedy jej się coś nie udaje. Mimo, że ja ją raczej hamuję.
Aluc, ja nie wiem, czy istnieje zdrowa i chora ambicja. Dla mnie ambicja, to ambicja, chodzi raczej o jej natężenie. Od pewnego momentu ona zaczyna kontrolować nas, nie my ją. I tu zaczyna się dla mnie dramat.

Co do chwalenia, to ja też uważam, że jest potrzebne, tylko odpowiednio podane. Po pierwsze nie w formie zachwytu nad faktem istnienia dziecka wink.gif , o którym pisze aluc, po drugie dające dziecku konkretną informację o tym, co zrobiło. Tak, jak jest to opisane w książce "Jak mówić...". Jeśli przychodzi do mnie dziecko z narysowanym obrazkiem, nie mówić: "Och, jaki śliczny!", tylko powiedzieć, co konkretnie jest na tym obrazku ładne, ciekawe. Dobór kolorowów, wyobrażenie przedmiotu, szczegóły, perspektywa, itp., itd., oczywiście w sposób dla dziecka zrozumiały. Wtedy daje się dziecku konkretne informacje o tym, co zrobiło dobrze, lepiej, niż ostatnio, to może zachęcić do wysiłku.
Ale i to nie w nadmiarze, żeby się nie zdewlauowało wink.gif i nie spowodowało zjawiska, które opisuje Gośka: robię coś tylko wtedy, kiedy na mnie patrzą i chwalą, bo sam dla siebie nie potrafię.
Gosia z edziecka
CYTAT(Ida.dorota)
Jeśli przychodzi do mnie dziecko z narysowanym obrazkiem, nie mówić: "Och, jaki śliczny!", tylko powiedzieć, co konkretnie jest na tym obrazku ładne, ciekawe. Dobór kolorowów, wyobrażenie przedmiotu, szczegóły, perspektywa, itp., itd., oczywiście w sposób dla dziecka zrozumiały. Wtedy daje się dziecku konkretne informacje o tym, co zrobiło dobrze, lepiej, niż ostatnio, to może zachęcić do wysiłku.

Staram się nie mówić co jest ładne, co ciekawe - bo to jest względne. Interesuję się obrazkiem, tym co widzę i go nie oceniam.
Myslę, że dzieciom ne jest potrzebna ocena tylko zainteresowanie. Nie jest ważne, czy mi się to podoba, ważne jest, że mnie to interesuje, bo namalowało to moje dziecko i chciało mi pokazać/podzielić się.

Jeśli ja stwierdzę, co mi się podoba, to (tak sobie teraz myślę) to zachęci to dziecko do wysiłku "przypodobania się mnie, a nie do wysilenia się dla siebie (czy to jest dzielenie włosa na czworo, czy już na osiem wink.gif ).
Ciocia Magda
Skoro jesteśmy przy rysunkach dziecięcych - ja również pochylam się nad nimi i staram się opisać, co widzę. A widzę, niestety, że moje panny po okresie prób artystycznych (mam na ścianie powieszone super rysunki Kłapouchego i Tygrysa sprzed pół roku, kształty zupełnie abstrakcyjne ale za doskonały dobór kolorów i kompozycja całości) teraz mają zlew i dominuje "wyobraźnia" - narysują bazgroł (w pół sekundy) i oto jest króliczek. Wiecie, gdyby się starały i nic by z tego nie wychodziło, to oczywiście, mogę pozgadywać co jest na rysunku, porozmawiać itp. - ale tak to sama nie wiem, jak reagować? No przecież się nie rozzłoszczę, że mają gdzieś rysowanie icon_lol.gif
grzałka
A mnie tez przekonuje poglad Joannybo, ze dziecko ma w sobie naturalna sklonnosc do poznawania i samodoskonalenia (to sie widzi, prawda?) i, ze chwalenie i porownywanie moze te sklonnosc tylko zepsuc. Pochwala opisowa z ksiazki :Jak mowic.." nie jest de facto pochwala, tylko opisaniem tego, co sie widzi- i dlatego nie uzaleznia tak, jak klasyczna pochwala.
Rozbudzanie i podsycanie ambicji zle mi sie kojarzy. Wydaje mi sie, ze wystarczy nie zniszczyc w dziecku tej naturalnej sklonnosci, zeby osiagnac tzw. zloty srodek. Wiekszy problem w tym jak to zrobic, zwlaszcza, ze wiekszosc z nas jest wlasnie uzalezniona od pochwal i w niezdrowy sposob ambitna- nasza wartosc zalezy od innych, a nie od samej w sobie wartosci.

A problem aluc, IMHO, polega jednak na tym, ze ona ma od dziecinstwa zakodowane, ze jest lepsza od innych, a skoro jest lepsza, to powinna osiagnac wiecej, niz osiagnela. Czyli bledem otoczenia bylo wlasnie to "jestes lepsza", bo skoro jest lepsza, to nie ma motywacji do dalszych wysilkow. Sorry, aluc, za te domorosla analize, ale mam podobne doswiadczenia icon_wink.gif
Berek
Wiecie co, mnie się wydaje, że nie można kogoś "wychowac na ambitnego". Ktoś może być ambitny albo nie - to jest jedna strona medalu. A druga - możemy mu wmawiać, że to albo co innego jest właściwe. Ale nie sądzę, żeby można było w dziecku nieambitnym obudzić ambicję (tu żywym 14-letnim przykładem klęski takiego budzenia na siłe jest mój bratanek) ani żeby można było ją zabić w dziecku ambitnym z natury.

Natomiast co do tego, co chciałabym przekazać dzieciom - że należy się starać. Ale nie dlatego, że ktoś to oceni albo że będą mnie porównywać z innymi. Chciałabym nauczyć dzieci czegoś, czego sama się nauczyłam - że fajnie jest robić coś dobrze, wiedzieć dużo, poznawać nowe rzeczy i mieć poczucie, że się coś tam zrobiło najlepiej jak można. To daje podobne efekty jak ambicja, ale nie obciąża, jesli coś nie wyjdzie nie z mojej winy.

Mnie się udało po prawie 30 latach życia otrząsnąć trochę z wbijanej we mnie siła ambicji - potrzeby porównywania się z innymi, bycia lepszą, bycia z przodu. To NIE JEST WAŻNE, CZY JESTEŚ LEPSZY. Ważne jest, czy jesteś dobry - sam przed sobą. Mogłeś to zrobić lepiej? No to schrzaniłeś, przyjacielu. Nie mogłeś? To możesz z czystym sumieniem mieć w nosie to, że ktoś uważa, że mogłeś.
Gosia z edziecka
CYTAT(Berek)
Natomiast co do tego, co chciałabym przekazać dzieciom - że należy się starać. Ale nie dlatego, że ktoś to oceni albo że będą mnie porównywać z innymi. Chciałabym nauczyć dzieci czegoś, czego sama się nauczyłam - że fajnie jest robić coś dobrze, wiedzieć dużo, poznawać nowe rzeczy i mieć poczucie, że się coś tam zrobiło najlepiej jak można. To daje podobne efekty jak ambicja, ale nie obciąża, jesli coś nie wyjdzie nie z mojej winy.


Berek, uważam, że tego nie trzeba przekazywać dzieciom, tylko się od nich uczyć wink.gif . Dzieci to wiedzą i robią coś dla samej przyjemności robienia. A tylko dorośli "z bagażem swoich doświadczeń" niszczą to coś.
Ja w każdym razie uczę sie tego właśnie od moich dzieci.
Ida.dorota
Mnie też rozbudzanie ambicji się nie podoba. Dlatego napisałam, że zgadzam się z poglądem, iż dziecko ma pewną naturalną skłonność do samodoskonalenia, do rozwoju i nie należy jej tylko zepsuć. Ale jak to zrobić?
Rozumiem, że jakiś udział w rozbudzaniu ambicji ma Waszym zdaniem ocenianie. Jakiś z pewnością. Ale ja nie zgadzam się do końca z Joanną i Gośką w tej sprawie. Dla mnie powiedzenie dziecku, że coś mi się podoba wcale go nie uzależnia na przyszłość od mojej oceny. Bo mnie podoba się na tym rysunku to, a tacie tamto, a pani w przedszkolu jeszcze coś innego. I dziecko uczy się, że różne są gusta, że to samo może się komuś podobać, a innej osobie nie. I jest dobrze. Nie uważam, by z tego powodu zaczęło nagle używać tylko tego zestwu barw, który ja lubię, rysować tylko to, co mnie się podoba, itp. Oczywiście ważne jest dla mnie, by nie oceniać dziecka, a tylko jego pracę, ale to już na marginesie.
Myślę, że większość z nas, jeśłi nie wszystkie, zostałyśmy wychowane z takim właśnie "tradycyjnym" ocenianiem. Czy tylko z tego powodu, że mamie podobał się jakiś sposób rysowania, zarzuciłyście wszystkie inne? Przestałyście robić to, co Wam sprawiało przyjemność i zaczęłyście robić tylko to, co mama uznała za ładne?
Jeśli dajmy na to powiem mojej córce, że podoba mi się tło tego obrazka, a ona narysuje później inne i powiem, że to jest inne, ale do tego obrazka moim zdaniem świetnie pasuje, to ona zacznie odtąd malować tylko takie? Wcale nie. Ona uczy się, że są różne możliwości i każda z nich jest dobra. I trzeba szukać takiej, która w tej sytuacji jest najlepsza. Dlatego moim zdaniem są mądre sposoby chwalenia, które dziecku nie robią krzywdy. I aby zrobić dziecku krzywdę i uzależnić je od własnej oceny potrzeba nie tyle chwalenia, co okazania dziecku, że jeśli robi coś inaczej, niż mnie się podoba, to jest złe. Trzeba dać mu odczuć, że oczekuje się od niego rysowania w sposób, który się mamie podoba. I że istnieje jedynie słuszny sposób rysowania. Dopiero to w połączeniu z chwaleniem (chwaleniem tylko określonych dokonań, a nie każdego wysiłku) może uzależnić dziecko od pochwał i zrobić mu krzywdę.
Dla mnie sposób chwalenia opisany w "Jak mówić" nie jest dokładnie tym, o czym pisze grzałka. Bo to nie jest jedynie opis tego, co widzę, ale jednak próba odnalezienia w tym, co dziecko pokazuje, czegoś pozytywnego, powiedzenie o tym czegoś dobrego. Konkretnego, ale dobrego. I taki sposób jest mi bliski.

No dobrze, na nadmierną ambicję u dzieci wpływa chwalenie (lub niewłaściwe chwalenie, w zależności od teorii), ale co jeszcze, Waszym zdaniem? Może w ten sposób udałoby się dojść do tego, jak wypracować ten złoty środek, o którym tyle z nas pisze?

Berek, nie wierzę, że można być bardziej lub mniej ambitnym z natury. Gdyby tak było, nie byłoby o czym dyskutować, ot, po prostu, moje dziecko urodziło się takie i już, a czyjeś jest inne. Tu dużo zależy od nas. Widać to choćby po tym, jak niektóre z dziewczyn opisały swoje dzieciństwo i wpływ rodziców na powstanie u nich tendencji do bycia nadmiernie ambitnymi.
aluc
mi się wydaje, że na nadmierną ambicję u dziecka wpływa nie chwalenie, a wieczne porównywanie z innymi, wdrażanie do wyścigu na każdy dowolnie wybrany temat

a ścigać każdy powinien się tylko i wyłącznie z samym sobą

złoty środek polega chyba właśnie na właściwym wygraniu proporcji pomiędzy chwaleniem i niebagatelizowaniem porażek, utwierdzaniem w dziecku własnej wartości i pozytywnym ("przecież potrafisz") stawianiem tej nieco wyższej poprzeczki - i tego bez oceny osiągnięć po prostu zrobić się IMHO nie da

PS. Maksio nie może dojść, w którym miejscu z głowy głowonoga powinny wyrastać nogi, nie mówiąc już o takich subtelnościach, jak wzajemne relacje położeniowe oczu, nosa i buzi icon_mrgreen.gif za to samochód ma precyzyjnie umieszczone koła, światła przednie oraz tylne, bagażnik i klamkę, a czasem nawet wycieraczki icon_biggrin.gif więc zachęcam go do tych głowonogów, chwaląc jednocześnie samochody, moi rodzice w analogicznej sytuacji pewnie byliby całkowicie usatysfakcjonowani samochodem wink.gif

PS. "Jak mówić ..." nie czytałam i wszystkie powyższe przemyślenia są jak najbardziej domorosłe i absolutnie niepoparte fachowym piśmiennictwem
Ida.dorota
Aluc, a porównywanie z samym sobą nie wprowadza w wyścig? Bo ja mam wrażenie, że tak. Ola jest przykładem tego, że zachęcając dziecko do wysiłku można doprowadzić także do rozwoju ambicji. Tak, jak pisałam, często mówiłam Oli: dasz radę, spróbuj, potrafisz. I ona teraz tak właśnie ma. Musi próbować, aż się jej uda. Do bólu. Ze łzami w oczach. Bo przecież, jak będzie próbować, to się jej w końcu uda. Bo to i tamto też się nie udawało, a teraz się udaje. Czy to zdrowe? Wiele osób podziwia jej wytrwałość i determinację. Ale mnie to martwi, bo widzę, jak wiele ją kosztuje ten wyścig z samą sobą. I nie wiem, czy w szkole na przykład nie przeniesie tego zbyt łatwo (i przy odpowiednim wsparciu ze strony instytucji icon_evil.gif ) na współzawodnictwo z innymi. A to już byłaby dla mnie klęska...
Berek
CYTAT(Ida.dorota)
Berek, nie wierzę, że można być bardziej lub mniej ambitnym z natury. Gdyby tak było, nie byłoby o czym dyskutować, ot, po prostu, moje dziecko urodziło się takie i już, a czyjeś jest inne. Tu dużo zależy od nas. Widać to choćby po tym, jak niektóre z dziewczyn opisały swoje dzieciństwo i wpływ rodziców na powstanie u nich tendencji do bycia nadmiernie ambitnymi.


Hm... wiec wszystkie dzieci sa takie same? Nie wierze w to. Jestem przekonana, ze sa mniej lub bardziej ambitne, mniej lub bardziej ulegle, jedne bardziej ciekawskie, inne mniej... I te wrodzone sklonnosci mozna w nich wychowaniem wzmacniac lub oslabiac.

Natomiast absolutnie nie uwierze, ze mozna skrajnie nieambitne dziecko samym wychowaniem zamienic w dziecko skrajnie ambitne. Nawet jesli tak sie zdarza w jakichs wyjatkowych wypadkach, to nie jest wynik wychowania tylko prania mozgu.

Ja tak sobie biologicznie uwazam, ze czlowiek jest suma wrodzonych cech oraz wychowania. Liczy sie jedno i drugie. I zgadzam sie z Goska - w duzej mierze tendencja do "robienia porzadnie" i dla samrej satysfakcji jest wrodzona, ale tez nie do konca. Jako sceptyczny biolog nie wierze, ze ktos jest z urodzenia z gruntu dobry albo z gruntu zly. Przewaznie miescji sie co do kazdej cechy w granicach szerokiej sredniej z odchyleniami. I to od nas, rodzicow, potem zalezy, w ktora strone bedziemy te cechy kierowac.
Ida.dorota
Dzieci jak najbardziej się różnią, ale pod względem temperamentu. To jest rzeczywiście cecha wrodzona. I temperament odpowiada właśnie za ruchliwość, bycie mniej lub bardziej ciekawskim, intro/ekstrawertycznym, itp. Ale temperament nie ma wiele wspólnego z ambicją. Ambicja jest cechą nabywaną w wychowaniu, o czym świadczą choćby wypowiedzi dziewczyn. Gdyby była to ich cecha wrodzona, nie dałyby rady nic z nią zrobić, tak, jak nie da się zmienić swojego temperamentu. A one pisały, że zmiana poglądów na życie sprawiła, że się ambicji pozbyły, choć kiedyś były bardzo ambitne. Czyli można. Przykład chłopca, który podałaś, może świadczyć najwyżej o tym, że to, co zakodowano we wczesnym dzieciństwie, czyli w tym przypadku brak ambicji, jest bardzo trudne do wyplenienia i do takiej zmiany potrzeba wielkiej motywacji, której dziecko zazwyczaj nie ma, bo nie rozumie, po co miałoby nagle się zmieniać. A zmienić kogoś wbrew jego woli, zupełnie się nie da. Takie jest moje zdanie.
Berek
Ida - znam swojego bratanka. On naprawdę jest baaaardzo mało ambitny i nikt mu tego nie wpajał.
Dla mnie to są strasznie nieprecyzyjne kwestie - możemy sobie powiedzieć, że coś tam jest kwestią nie ambicji tylko temperamentu, ale to chyba wynik tego, co każdy z nas za ambicję albo temperament uważa.

Nadal twierdzę, że ambicja nie jest nabywama w wychowaniu - może natomiast być wychowaniem ukierunkowana w konkretną stronę - wzmocniona lub osłabiona. Nie wierzę w nabycie absolutnie od zera jakichkolwiek skłonności - uważam, że wychowanie może w potężnym stopniu rozdmuchać lub przygasić pewne wrodzone cechy, ale nie zrobi czegoś z niczego.

Ale to, jak mówiłam, chyba bardziej kwestia terminologiczna.
Gosia z edziecka
Ida, temperamentu nie da się zmienić, ale moim zdaniem można go "utemperować".

Jeśli ktoś "z natury" lubi siedzieć w domu, układać puzle i oglądać książeczki, wcale nie musi tego robić do końca życia. Może powoli zdecydować się i zacząć jeździć na rowerze. Diecko, które woli tylko biegać skakać, wspinać się, włazić, rozwalać może wkońcu zacząć w spokoju układać puzle i malować obrazki. (To akurat przykład moich córeczek).
Często niestety się zdarza, że dziecko ma jakąś "skłonność" i rodzice bardziej lub mniej świadomie ją pielęgnują ("Ach, on już tak ma, że nie usiedzi na miejscu").

Całkowicie zgadzam się z Berkiem:
"uważam, że wychowanie może w potężnym stopniu rozdmuchać lub przygasić pewne wrodzone cechy, ale nie zrobi czegoś z niczego"
Gosia z edziecka
CYTAT(Ida.dorota)
Bo mnie podoba się na tym rysunku to, a tacie tamto, a pani w przedszkolu jeszcze coś innego. I dziecko uczy się, że różne są gusta, że to samo może się komuś podobać, a innej osobie nie.

Ale dla pewności to wolę to dodać, że są różne gusta, bo dziecko może nie widzieć, co mam w głowie wink.gif i odebrać coś co mówię inaczej niż ja mam na myśli.
Cały problem w tym, że to co rodzic mówi przeważnie/zawsze(?) naładowane jest emocjami i doświadczeniem życiowym rodzica, i często słowa przestają być istotne, a ważny i zapadający w pamięć dziecka jest ten przekaz emocjonalny.

CYTAT(Ida.dorota)
Przestałyście robić to, co Wam sprawiało przyjemność i zaczęłyście robić tylko to, co mama uznała za ładne?

Tak icon_exclaim.gif Przez około 25 lat życia nie lubiłam Maryli Rodowicz, bo nie podobała się mojej mamie icon_eek.gif . To tylko jeden przykładzik icon_twisted.gif .

CYTAT(Ida.dorota)
Berek, nie wierzę, że można być bardziej lub mniej ambitnym z natury. Gdyby tak było, nie byłoby o czym dyskutować, ot, po prostu, moje dziecko urodziło się takie i już, a czyjeś jest inne. Tu dużo zależy od nas. Widać to choćby po tym, jak niektóre z dziewczyn opisały swoje dzieciństwo i wpływ rodziców na powstanie u nich tendencji do bycia nadmiernie ambitnymi

Ostatnio spotkałam się z opinią, że skłonność do depresji jest wrodzona, ale jeśli się odpowiednio wychowa dziecko, to ta skłonność może się nigdy nie ujawnić.
myszka
A ja chciałam dodać coś nt. rzekomego obrazka - czytam właśnie książkę pt. "Rozsądne dziecko". Tam z kolei sugerują, żeby dziecku dać możliwość samosterowania, a nie sterowania z zewnątrz. Jeśli dziecko przychodzi z obrazkiem, to nie mówić ani "och, jaki śliczny!", ani też co jest konkretnie ładnego, tylko w pierwszej kolejności dać wyrazić uczucia dziecku - co ono myśli.

I pal licho jak powinien zachować się rodzic! Chodzi mi o to, że co książka, to inna rada... Ja do tego podchodziłabym sceptycznie. Ot co.
Ida.dorota
Gośka, ale ja się całkowicie zgadzam z tym, że temperament to nie wyrok. Wiem, że można (i trzeba) rozwijać w introwertyku te cechy, których temperamentalnie ma mniej i że to przynosi dobre efekty. A ekstrawertyka można temperować i to też da się zrobić. Sama to praktykowałam u mojej córki, która do pewnego wieku mogła całyki godzinami rysować i układać puzzle. I są efekty. Ale to dla mnie nie zmienia faktu, że temperamentu dziecku zmienić się nie da i że moja córka zawsze introwertykiem będzie. Wystarczy jakaś nowa sytuacja, stres, zmiana życiowa, by się to ujawniło. Bo to zostaje na całe życie. Owszem, gdyby zostawić ją samej sobie parę lat temu, mogłoby teraz być tak, że byłaby introwertyczką skrajną, a tak jest tylko introwertyczką lekko umiarkowaną icon_wink.gif , ale jednak introwertyczką. Intro i ekstrawertyzm ma swoje niewątpliwe zalety i w wydaniu umiarkowanym nie przeszkadza, a nawet pomaga w życiu.
Natomiast nie ma żadnego dowodu w psychologii, by uznać istnienie genetycznego podłoża tzw. cech osobowości. Osobowość zdaniem psychologów tworzy się po poczęciu dziecka i w pierwszych latach po urodzeniu i wpływa na nią masa czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Zgodnie z teorią, że cechy nabyte nie mogą być dziedziczone nie jest przekazywana "dalej". Natomiast istnieje oczywiście dziedziczenie społeczne, które sprawia, że osobowość dzieci jest podbna do osobowości rodziców, ale tu w grę w chodzi nie genetyka, ale wychowanie i uczenie.
Można w to wierzyć lub nie, ale tak jest to opisywane. A skłonność do depresji to zupełnie inna kategoria pojęć, ona nie ma nic wspólnego z cechami osobowości, jest zaburzeniem funkcjonowania mózgu o biologicznym podłożu, więc jak najbardziej może być dziedziczna.

Gośka, ja wiem, że wiele osób (a może w jakimś stopniu wszyscy?) do pewnego momentu myślimy kategoriami naszych rodziców i lubimy to co oni. Ale dla mnie powodem tego nie jest chwalenie. Do pewnego stopnie zapatrzenie w rodziców jest naturalne i nie uważam, by należało robić wszystko, by temu zapobiec. Po to mamy okres dojrzewania, by się od poglądów rodziców uwolnić, by znaleźć własną drogę. Może wcześniej jest na to za wcześnie? Dopiero, gdy okres "uzależnienia emocjonalnego" nadmiernie się przeciąga, zaczyna się problem. Tak, jak napisałam, żeby uzależnić dziecko od własnych osądów i zmusić je do robienia wszystkiego zgodnie ze swoimi upodobaniami, trzeba mu nie tyle pokazywać, że ma się w ogóle jakieś poglądy i gusta (bo w Twoim rozumowaniu dziecko nie ma prawa wiedzieć, że mama w ogóle coś myśli), ale okazywać, że jeśli ono myśli inaczej, jest złe. Że wolno myśleć tylko tak, jak mama i wtedy będzie się chwalonym. Nie za każdy przejaw samodzielnego tworzenia, myślenia, działania, nie za próby, które nawet się nie powiodą, ale tylko za konkretne dowody postępowania zgodnego ze schematem. I wtedy rzeczywiście latami nie lubi się tego, czego nie lubili rodzice, latami nie akceptuje postaw innych, niż akceptują rodzice i w w ogóle się nie myśli samodzielnie, tylko za pomocą swoich rodziców. To jest właśnie ten ładunek emocjonalny zawarty w słowach, o którym piszesz. Inaczej dochodzimy do paranoi, w której jeśli powiem, że podoba mi się sukienka na wystawie w sklepie, to już oceniam i narzucam dziecku, co ma mu się podobać, czyli aby wychować zdrowe emocjonalnie dziecko, muszę stać się wyzutym z emlcji automatem, który nigdy nie wyraża własnego zdania i własnych poglądów, zachowuje kamienną twarz w każdej sytuacji, bo nie wolno mu ujawnić swojego stosunku emocjonalnego do rzeczywistości. Bardzo nieciekawa wizja. Myślę, że dziecko musi wychowywać się wśród naturalnie zachowujących się ludzi, wyrażających swoje emocje, kiedy je odczuwają, z matką, która nie gryzie się w język, kiedy ma ochotę powiedzieć: "świetnie ci się to udało!".

Myszko, ale to co przeczytałaś w swojej książce wcale nie jest sprzeczne z tym, co my tu piszemy: cały czas chodzi o zapewnienie dziecku właśnie tej wewnątrzsterowności, czyli umiejętności samodzielnego myślenia i nie uzależniania go od osądów osób trzecich, w tym wypadku rodziców. Rozbieżności dotyczą tylko tego, jak to zrobić, choć sądzę, że wbrew pozorom wcale nie są one takie duże.
Kaszanka
Jak dobrze przeszukać archiwalne wątki...

Ostatnio ciągle jest mi zgłaszane w szkole to, że Gaba nie jest w ogóle ambitna. Zgłasza i wychowawczyni i inni nauczyciele. Widzą problem w tym, co akurat uważam za coś dobrego. Zgłaszają, że Gaba jest zdolna, inteligentna a nic z tym nie robi. Że tyle mogłaby osiągnąć gdyby tylko chciała.

Gaba szkołę bardzo lubi, podoba się jej wszystko. Owszem, w domu zagonić ją do dodatkowej nauki jest ciężko, bo ona zwyczajnie nie widzi sensu w uczeniu się więcej, skoro to co robi wystarcza jej do szczęścia, tzn. przjścia do następnej klasy 06.gif Z testów często dostaje maksymalną ilość punktów (nie liczę odjętych punktów za ortografię w części matematycznej) i jest to dla niej sygnał, że wszystko jest w porządku i nie trzeba nic więcej robić. Ma swoje zainteresowania na których się skupia: taniec, śpiew i malowanie. Jako rodzic nie mam pojęcia czy jest w tym dobra - bardzo cieszy mnie to, że to kocha i to mi wystarcza. Od czasu do czasu zgłasza się różnych konkursów, w ogóle nie myśli o nagrodach czy zdobyciu miejsca, po prostu ma pomysł i go realizuje. Przeżyłyśmy szok gdy odkryłyśmy razem, że na dyplomie który dostała rok temu było jak byk napisane, że to wyróżnienie w konkursie międzyszkolnym a byłyśmy przekonane, że to dyplom za uczestnictwo. W teczce z dyplomami znalazłyśmy parę takich kwiatków 37.gif

Dlaczego innym nie wystarcza to, że Gaba jest pomysłowa, angażuje się w wiele spraw i zwyczajnie jej odpowiada takie życie? Starałam się wytłumaczyć w szkole to wszystko, ale zostałam odebrana jako rodzic który olewa swoje dziecko i nie angażuje się w edukację i w ten sposób zaprzepaści życiowe szanse swojego dziecka. Wydaje mi się, że jaka jest Gaba wyjdzie dopiero później, pierwsze 3 lata szkoły to na razie zabawa i Gaba sama przekona się na czym będzie musiała posiedzieć, jakie są jej dobre i złe strony i z czym ma problem.

Jestem przekonana, że robię dobrze jeśli chodzi o Gabę, ale obiecałam nauczycielce, że się zastanowię. Nie widzę potrzeby zmian, dziecko mam szczęśliwe i zadowolone, czasami za bardzo zajmujące się swoimi sprawami icon_wink.gif Jedynie o co się boję, to że zgubię granicę między brakiem ambicji a lenistwem i na razie nie mam zielonego pojęcia gdzie ona może być i na co zwrócić uwagę.

aniakuleczka
Z Twojego opisu wynika, że Twoja córka jest ambitna, tylko nauczyciele nie moga się nią pochwalić a chcieliby icon_smile.gif
domi
To mi przypomina mojego męża. Zdolny facet, umysł ścisły. Zanim ja wystukam na kalkulatorze działanie, on ma je w pamięci policzone. W szkole uczeń raczej średni, ale podobno b. zdolny.... tylko leniwy. Tak wynika z opini jego matki i nauczycieli. On sam twierdzi, że mógłby więcej osiagnąć, iść na studia, zrobić karierę, założyć własny biznes.... ale po co? Jaki ma sens użeranie się w urzędami, czy walczenie o stołki? Przyznaje się, że zwyczajnie był leniwy, a raczej wygodny. Lubił i lubi do tej pory gdy mu wszystko samo przychodzi. Owszem, jest pracowity, ale żeby zrobić coś nad to, co potrzeba? A po co (jego odwieczne pytanie)? Studia to lata nauki.... a po co się tyle uczyć, skoro w tym czasie można iść do roboty i zarabiać pieniądze icon_rolleyes.gif . Zdolny ale leniwy. Podobno zodiakalne lwy tak mają 08.gif .
Ja z kolei uważam sie za ambitną, ale niezdolną. W szkole jako słaba uczennica, mogłam zakuwać do nocy a i tak dostałam 3=. Nauczyciele myśleli, że nie chce mi sie uczyć, a ja naprawdę chciałam, ale nie umiałam się nauczyć. Spadało moje poczucie wartości, aż wreszcie uznałam, że nie mam po co podchodzić do matury (przecież i tak nie zdam), o studiach marzę tylko w skrytości i do tej pory nie umiem zdoobywać nowej wiedzy. Tak trudno mi zapamiętywać nowe wiadomości np. w pracy, przez co mam zawsze problemy. Zrezygnowałam z nauki jazdy, bo nie miałam już sił się uczyć, to mnie po prostu przerosło.... choć wewnętrznie bardzo chcę się uczyć, to nie wchodzi mi nauka do głowy. Czasem sie zastanawiam, czy nie jestem jakaś ograniczona, czy mój mózg nie jest czasem jakiś nierozwinięty w tej części odpowiedzialnej za zdobywanie wiedzy i długotrwałe zapamiętywanie. Tym bardziej wneria mnie, że mąż jest taki zdolny a taki olewczy, jak ja bym chciała tak łatwo sie uczyć jak on.... . icon_neutral.gif
Dziwne to wszystko, ale skłania mnie do przemyśleń.
Kaszanka pisze, że jej córka nie widzi sensu w dalszej nauce, skoro czuje sie szczęśliwa z tą wiedza jaką posiada. To trochę taki typ mojego męża. ZArobił tyle ile chciał, po co więc brać dodatkowe fuchy albo iść na kurs, czy do wieczorówki? Po co marnować na to czas, skoro szczęśliwszy będzie oglądając mecz w tv. Może Gaba, jest po prostu takim typem, zdolnym ale ambitnym na tyle na ile sama chce. A może po prostu czuje, że Wam -rodzicom- nie zależy na jej większej ambicji? Widzi Waszą akceptację i nawet nie stara się zmienić, bo p oco skoro rodzice też nie maja nic przeciwko takiej mojej ambicji? A może spróbujcie innego postepowania wobec niej, zmieńcie taktykę na więcej zachęt, namawianie, nie wiem co by działało na Gabę. Przekonacie sie, czy stanie oporem/ przekorem, czy zacznie byc bardziej ambitna. Zacznie widzieć sens... . Tylko najpierw Wy sami musicie ten sens zauważyć icon_wink.gif ,inaczej sie nie uda 06.gif .
domi
Generalnie chodzi mi o to, że (moim zdaniem) jak się jest zdolnym, jak się już otrzymało ten dar, to nie powinno się go marnować. Ja nie dostałam daru szybkiej nauki, zdolnosci zapamiętania, zrozumienia i przyswojenia nowej wiedzy. Dlatego trochę nie umiem zrozumiec tych, co nie wykorzystują tego czego ja nie mam, a bardzo bym chciała mieć. Patrząc przez pryzmat siebie, uważam, że zdolnych dzieci nie powinno sie zostawić samym sobie i pozwalać im na marnowanie talentów i zdolności. Dlatego napisałam, że może by zmienić taktykę wobec Gabi. Pokazać jej, że ten dar jaki posiada jest tak wielki, że nie powinno się go marnować. Inne dzieci marzą o darze zdolności..... a go nie mają.
operetka
a moim zdaniem w szkołach, nie docenia się u dzieci zdolności artystycznych. skoro Gaba lubi malować, śpiewać, tańczyć to ja bym obserwowała w jakim kierunku rozwijają się te zdolności. mówię to z perspektywy zdolnej, ambitnej kobiety, która w podstawówce uwielbiała plastykę, technikę i która ostatecznie skończyła studia, jest sobie jakimś tam specjalistą a w duszy marzy żeby zostać szczęśliwą krawcową (serio) lub kilkoma innymi specjalistami z tzw "fachem w ręku".

także podsumowując ja uważam, że dobrze robisz. niech córka sama zdecyduje co ją interesuje. i nie za bardzo rozumiem czego oczekują nauczyciele? żeby Twoja córka zgłaszała się do każdego konkursu? czy jak ma się ta ambicja przejawiać?
ulla
CYTAT(Kaszanka @ Thu, 09 May 2013 - 10:40) *
Jestem przekonana, że robię dobrze jeśli chodzi o Gabę, ale obiecałam nauczycielce, że się zastanowię. Nie widzę potrzeby zmian, dziecko mam szczęśliwe i zadowolone, czasami za bardzo zajmujące się swoimi sprawami icon_wink.gif Jedynie o co się boję, to że zgubię granicę między brakiem ambicji a lenistwem i na razie nie mam zielonego pojęcia gdzie ona może być i na co zwrócić uwagę.


Myślę, że to akurat łatwo zgubić. Chyba trzeba dobrze poszukać ambicji i tego, co dziecko interesuje lub może zainteresować naprawdę - i tak trochę stymulować lub pomagać..
Weronika lekcje odrabia metodą na kolanie, chyba, że jest coś co lubi. Co prawda pisać i wymyślać lubi, ale jak jest ładna pogoda, to od razu jest mniej kreatywna (chyba długa zima jej sprzyjała, teraz ciągle mam zastrzeżenia).
Ostatnio stwierdziła, że chce się nauczyć języka elfów - chciałam sobie odświeżyć Władcę Pierścieni i musiałam przeczytać jej...włącznie z dodatkami, bo się uparła i co dziwne, słuchała mocno aktywnie i dobrze pamięta. Chyba nowy miłośnik Tolkiena wyrósł.
Kaszanka
Gaba należy do bardzo upartych osób, na dodatek jedynym autorytetem jestem ja, jedynie ja jestem w stanie przekonać ją do czegokolwiek. Jeśli jest coś co lubi to oddaje się cała, wtedy wszystko jest nieważne. Uwielbia śpiewać i potrafi zapamiętać większość piosenki słuchając jej tylko raz. Na tańcach jest jedną z lepszych, błyskawicznie zapamiętuje układy. Sportowo jest rewelacyjnie dla mnie od zawsze: założyła rolki i pojechała, to samo z rowerem. W październiku zaczęła naukę pływania a w grudniu przeniesiono ją do grupy osób które pływają od paru lat (zaczęła od poziomu zero). Są dziedziny w których uważam, że chce jej się iść do przodu i to robi, sama z siebie. A że akurat te dziedziny jednak szkołę nie interesują to nic nie poradzę.

Wczoraj miałam rozmowę z panią z dodatkowego, płatnego angielskiego. Gaba za nim nie przepada, bo pani jest bardzo wymagająca i znacznie wykracza poza program i możliwości. Pani upatrzyła sobie Gabę już od września, bo młoda bardzo głośno i wyraźnie mówi i to pani bardzo pasowało, ponieważ Gaba nie krępuje się mówić w języku nawet jeśli wie, że niepoprawnie. I wymagała od niej znacznie więcej i to było czuć na każdym kroku. Gaba zaparła się na całego i był czas w którym chciała żeby ją wypisać. Zachęciłam ją znowu do angielskiego, poprosiłam panią żeby stosowała się do moich wskazówek, bo inaczej będzie coraz gorzej - Gaba przestała pisać testy, nie odrabiała zadań domowych. Polepszyło się na tyle, że Gaba wykonywała minimum. I pani właśnie o te właśnie minimum miała do mnie pretensje. Bo przecież szkoda marnować predyspozycji, że trzeba Gabę przycisnać. Przypomniałam jej calą zimę, w której pani tak cisnęła Gabę, że przestała się uczyć, wytłumaczyłam, że to nie tędy droga, może na inne dziecko działa, ale na Gabę nie, że trzeba małymi kroczkami i ze strony którą Gaba lubi: piosenki, filmiki a nie zakuwanie słowek typu aorta czy kołowrotek. W sumie nic nie ustaliłyśmy, bp pani jest przekonana, że jej rozumowanie jest słuszne. Taaa, oczywiście - Gaba odmawia zapisania jej w IV klasie na te lekcje. W II klasie miała wspaniałą panią, która potrafiła tak ją podejść, że Gaba nic tylko o angielskim mówiła, teraz jedna wielka porażka.


Domi, wiem o co Ci chodzi, mnie też wiele osób zarzuca, że nie wykorzystuje potencjału icon_wink.gif Ale ja jestem szczęśliwa i nie czuję potrzeby parcia. Nadal się rozwijam, ale w inny sposób, przyjemniejszy dla mnie icon_smile.gif

Operetko, ja nie mam zielonego pojęcia o co chodzi nauczycielce,, bo Gaba przystępuje do wielu konkursów. W niekórych konkursach recytatorskich nie musi nawet przechodzić eliminacji i od razu jest wysyłana do konkursów międzyszkolnych czyli chyba jest dobrze.

Ulla, stymuluję tam gdzie widzę sens, na dodatek muszę robić to tak żeby Gaba tego nie zauważyła. Ciężkie to trochę icon_smile.gif
Pogoda
Kaszanko - ja byłam dzieckiem i teraz jestem dorosłym, którego NIE WOLNO "cisnąć". Na mnie taka motywacja zawsze działała odwrotnie - zamiast motywować, prowadziła do wycofania. Zawsze było ze mną tak, że jeśli czegoś chciałam, to się w to angażowałam. A jeśli nie chciałam, to żadna siła mnie nie mogła zmusić. Bo im bardziej "zmuszano": tym bardziej się opierałam.

Owszem, na pewno zmarnowałam po drodze wiele szans. Pewnie mogłabym być teraz w innym miejscu, robić coś innego, więcej osiągnąć... Ten typ charakteru nie jest dobry do współczesnego "wyścigu szczurów". Takie osoby dużo trudniej się "trenuje", trudniej z nich wydobyć jakieś super wyniki w sporcie czy nauce. Innych wystarczy właśnie "cisnąć" i są efekty - z takimi jak ja, czy Twoja córka jest trudniej (o ile w ogóle jest możliwe - na mnie nikt nie znalazł sposobu icon_wink.gif ).

Może mogłabym teraz zawodowo tańczyć albo śpiewać, a może byłabym pianistką, albo zawodowo jeździła konno - każdą z tych dróg albo przekreśliłam sama, nie wystarczająco się poświęcając, albo przez trenera czy instruktora, który właśnie próbował mnie "cisnąć"...
Ale jestem tu gdzie jestem, osiągnęłam moim zdaniem wiele, jestem szczęśliwa, mam pracę, którą kocham... Realizuję się. Czy to źle?

Nie uważam, że każdy POWIENIEN być ambitny, że każdy powinien się ścigać i każdy powinien zdobywać szczyty swoich możliwości. I nie uważam, że "skoro już się ma talent, to TRZEBA z niego wycisnąć wszystko". Zdolność do ciężkiej pracy i walka o wszystko to też jest rodzaj talentu, bez którego trudno osiągnąć spektakularny sukces. Uważam, że ważne jest, aby człowiek żył w zgodzie z sobą i był szczęśliwy...

Wiem, trudno czasem odróżnić rozleniwienie od "wyluzowania"... Moi rodzice też mieli z tym problem. Ja sama często miałam z tym problem... Jedno jest pewne - "cisnąć" nie wolno - przykład z angielskim dla mnie jest ewidentny, bo to jakbym sama o sobie czytała. Nie cisnąć i nie pozwalać tego robić nauczycielom. Bo takie podejście może ją zniechęcić na całe życie.

Ja przez jednego debila - trenera jazdy konnej zeszłam z konia na środku hali, oddałam mu wodze i wyszłam. Wyszłam z ujeżdżalni, ze stadniny - tak jak stałam. Nie zabrałam swoich rzeczy. I nigdy tam nie wróciłam. Od 15 lat nie siedziałam na koniu tylko dlatego, że jakiś nieodpowiedzialny facet mnie "cisnął" i przesadził. I wciąż nie potrafię się przełamać. A to było na tydzień przed dużymi zawodami w skokach...
Ciocia Magda
Kaszanka, dla mnie przykład Twojej Gaby to ilustracja tego, jak ważna jest sprawność fizyczna dla poczucia własnej wartości. Gaba ma oparcie we własnym ciele - wiem że to brzmi głupio new-age'owo, ale to najlepsze oparcie jakie można mieć. Dlatego czuje, że nie musi się poddawać presji innych, żeby tam szukać oparcia.

Z drugiej strony, warto pamiętać, że każda cecha charakteru ma swoje jasne i ciemne oblicze - tak jak już tu było napisane o ambicji. I z taką niezależnością jest podobnie - to rewelacyjna cecha, dzięki niej człowiek kroczy własną ścieżką. Ale z drugiej strony, warto też czasem posłuchać sugestii kogoś z zewnątrz - np. żeby nie wyważać otwartych drzwi. Moje dzieci np. uwielbiają rysować, robią to godzinami - ale żeby się na kurs zapisać, to nie.

W przypadku Twojej Gaby i angielskiego, myślę że po prostu nie ma chemii między nią i panią - sama piszesz, że rok wcześniej było zupełnie inaczej. Może uda się Wam znowu zmienić lektora?

I jeszcze krótki link na koniec (niestety na razie tylko po angielsku, podejrzewam, że za parę dni będzie gotowa wersja polska) - przemówienie z konferencji TED na temat tego, co sprawia, że ktoś odnosi sukces w szkole (i nie jest to potencjał intelektualny)
Kaszanka
Pogoda, wydaje mi się, że znalazłam sposób na Gabę choć osobom postronnym wydaje się, że nic nie robię. Wiem, że tak naprawdę to Gaba musi mieć pewność, że robi dobrze, ja głównie zadaję pytania i przedstawiam różne opcje, decyzja zależy od niej.

Magda, może rzeczywiście jest tak jak piszesz: ciało Gaby od zawsze było jej oparciem, na razie nigdy ją nie zawiodło i nawet jeśli nie jest w czymś dobra to potrafi obrócić to na swoją korzyść. Jako jedna z ostatnich schodzi z boiska podczas gry w dwa ognie nie dlatego, że świetnie rzuca a dlatego, że boi się dostać piłką w głowę - a wie, że jest sprawna, gipka i szybka i potrafi unikać uderzeń.

W przedszkolu i w szkole ciągnął się za nami system słoneczek, uciążliwe to było dla Gaby, bo zazwyczaj wygrywała a nie wiedziała do końca dlaczego. Na przykład zajęcie dwa razy z rzędu I miejsca w świetlicy, jako najlepszy świetlik 06.gif Dla niej normalne było to, że się sprząta po sobie, że się nie wydziera na całe gardło, że się pomaga młodszym itd. Rywalizacja między dziećmi była zacięta i Gabie było przykro, że I miejsce należy do niej, a przecież nie wysiliła się ani trochę. W tym roku poprosiła żeby jej nie wciągać na listę.

To nie jest tak, że ona nie cieszy się z sukcesów, cieszy się gdy zostanie doceniona ale od razu wraca do rzeczywistości, nie oczekuje nagród ani oklasków. I chyba wydaje mi się, że w szkole głównie o to chodzi, widzę, że ulubieńcami pani są osoby które przechwalają się swoimi sukcesami, które walczą o zwrócenie na siebie uwagi za wszelką cenę. A Gaba po prostu taka nie jest.
Kaszanka
Dodatkowy angielski to egazamin w częściach. Żeby zaliczyć rok trzeba było zdobyć 63,5 pkt. Zgadnijcie ile Gaba zdobyła? 06.gif Pani powiedziała, że to wręcz niemożliwe jest, że ona akurat wycelowała w te punkty, podejrzewa, że Gaba zrobiła to specjalnie. Nie sądzę, przecież na pewno nie liczyła w trakcie egzaminów, ale pani uważa, że to jest wręcz zamach na nią 04.gif
85Karolina
Czytałam ostatnio artykuł o czterech typach rodziny i wydaje mi się, ambicja w wychowywaniu dziecka powinna opierać się na wspieraniu go w realizacji jego zainteresowań.
Dziecko powinno być ambitne, ale powinno realizować swoje ambicje, a nie ambicje rodziców, a już na pewno nie ambicje jakiejś nauczycielki z przedszkola, czy szkoły. Edisona ze szkoły wyrzucili, bo uważali, że jest zbyt głupi, zresztą jak wiele innych sławnych osób...

Problem z ambicją leży w tym, że osoby dorosłe starają się narzucć ambicje dziecku. I w tym, że społeczeństwo ma swoje plany wobec najmłodszych jednostek i stara się wymusić odpowiednie zachowania: i na rodzicach i na dzieciach.

Ufff icon_smile.gif Wylałam złości, bo temat mnie interesuje od jakiegoś czasu icon_smile.gif
anna_pochopien
Ja rozwijamy umiejętności mojego dziecka, poprzez kupowanie mu zabawek i gier rozwijających. Większość z niach kupuję na [edit: moderacja] i polecam tę stronkę mamom icon_wink.gif
Patsi
Dziewczyny, pozwólcie że podepnę się tutaj bo mam właśnie kryzys wychowawczy, a ambicje mają trochę z nim wspólnego.

Moje dzieci to mieszanka dwóch dość przeciwstawnych charakterów i (jak podejrzewam) stylów wychowania.
Mój mąż-człowiek któremu w zasadzie wszystko jedno... Jest dobrze tak jak jest, ma tę samą pracę całe życie i choć mógłby, nigdy nie szukał niczego lepszego dla siebie, albo choćby innego. Ma jedną pasję czyli tenis, gra dość regularnie. Poza tym żeby parę rzeczy w życiu zmienić musiałam go prawie za uszy ciągnąć - na przykład to żebyśmy się postarali o większe lokum, bo mieszkaliśmy kiedyś w małej klitce. Jemu to zupełnie nie przeszkadzało.... Mam wrażenie że mało mu potrzeba, a i tak jest szczęśliwy. W sumie to nawet dobrze icon_smile.gif
Ja-duch dość niespokojny jeśli chodzi o chęć poprawy tego, co mogę zmienić. Nigdy nie miałam problemów z pracą, mam tę samą od ponad 10 lat, ostatnio nawet przeniesiono mnie szczebel wyżej. Zazwyczaj robię coś jeszcze żeby dorobić do wypłaty. Mając ponad 30 lat nauczyłam się jeździć na nartach, bo zawsze mi się to podobało, a wcześniej nie miał mnie kto nauczyć. W domu sama doskonalę angielski z książek i płyt, bo przydaje mi się czasem w pracy. Z domu rodzinnego ambicji zbyt dużo chyba nie wyniosłam, moi rodzice chorowali, poza tym bieda była aż piszczało. Może właśnie dlatego teraz staram się iść do przodu, bo wiem że nikt mi nie da nic za darmo, samo nie przyjdzie, sama muszę zapracować.
W tym wszystkim są nasze dzieci - sześciolatek i 11-latka. Córka na basen chodziła tylko ze szkoły przez 3 lata, teraz nie chce... bo trzeba się przebierać i suszyć włosy. Z tańców też zrezygnowała bo pani wymagała żeby trenować układy i czasem na nich krzyknęła. Karate też nie jest ok po roku treningów, bo czasem są zorganizowane zawody do których ona nigdy nie przystąpiła (bo nie i już). Oczywiście nie chodziła na te wszystkie zajęcia w tym samym czasie, tylko sukcesywnie. Pytam ją-to co chcesz robić, czym się zająć - ona mówi że niczym.... szlag mnie trafia pomału. Ile ja jej tłumaczyłam, że warto, że zdrowo, żeby szukała dalej żeby znaleźć swoją pasję... Nic. Panna siedzi w domu przed TV i przed dodatkowymi zajęciami zasłania się nauką. Do tego Wiktor (syn) też odmawiał udziału we wszystkim, patrząc na siostrę.
Jak napisałam, pomału szlag mnie trafia. Mam wrażenie że moje dzieci jako żywo biorą przykład tylko z męża, który na to, że nic nie chcą robić, w zasadzie wzrusza ramionami... mówi że dzieci mają na to jeszcze czas, że nic na siłę. Ja wiem że nic na siłę i chyba na razie im odpuszczę, ale kurcze boję się kto z nich wyrośnie...
Jestem ciekawa waszego zdania, jeśli przesadzam to przynajmniej będę spokojniejsza, że tak jak jest, jest OK.
aniakuleczka
Patsi,
a co stracą Twoje dzieci, jeżeli nie pójdą na żadne zajęcia?

W przypadku Twojej córki - może nie lubi zajęć zespołowych, może nie lubi się męczyć przy innych,
może kiedyś zacznie biegać i będzie szczęsliwa pocąc się w intymnym nietowarzystwie

A może nie znalazła jeszcze takiej grupy, w której lubiłaby być?
Patsi
aniakuleczka, dzięki za odpowiedź.

Fakt, z mojej córki straszna indywidualistka jest... faktycznie lepiej jej samej, niż w większej grupie. Nie zwróciłam na to wcześniej uwagi.

Tak do końca to nie wiem czy chodzi o to, czy moje dzieci coś stracą jeśli na nic nie pójdą. Staram się nie wpaść w wyścig szczurów i nie zapisywać je na wszystko lub prawie wszystko, co się da. W moim otoczeniu i tak jestem chyba jedyną matką, której dzieci nigdzie nie uczęszczają po szkole/przedszkolu. Chcąc żeby moje dzieci czegoś się uczyły, rozwijały pasje, trenowały itp. miałam na myśli bardziej to, żeby uczyły się wytrwałości pomimo trudności na jakie się w życiu natkną. Żeby uczyły się szukać takiej drogi, jaka będzie im odpowiadać. Strasznie nie chcę i boję się trochę tego, żeby nie były takie bierne i... leniwe. Paulina miała rok przerwy w zajęciach pozaszkolnych i teraz znowu odrzuciła wszystko, co jej proponuję, a wg mnie to tak wygląda, że nie lubi nic co się wiąże z jakimś wysiłkiem ponad jej minimum.
Szczerze mówiąc to nie wiem gdzie jest ta granica żeby odpuścić, a na ile odpuszczenie będzie przyzwoleniem na to żeby wychowac dzieci właśnie bez ambicji. Wiem tylko na pewno, że na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi.

aniakuleczka
A czy to, co ma na co dzień nie męczy jej za bardzo?

wiesz co? ja jestem osobą bardzo aktywną a własciwie byłam
tzn od 12 do 30 roku życia byłam hiperaktywna.
rozciągałam dobę do granic możliwości i upychałam w niej wszystko
po porodzie mi przeszło, bo tarczyca i w efekcie na nic nie mam siły

ale piszę to dlatego, żeby Ci pokazać, że do 12 roku zycia nie miałam żadnych zajęć dodatkowych
bo moich rodziców zwyczajnie nie było na to stać
więc zanim nie poszłam do harcerstwa wieczory spędzałam przed tv i na podwórku
a potem w harcerstwie już robiłam tylko to, co chciałam ale tez takie rzeczy, które wymagały wytrwałości pomimo trudności, uczyły ambicji itd.

i chyba sporo w życiu osiągnęłam i gdybym w wieku lat 10ciu chodziła na dodatkowy taniec czy chór (moje marzenie) to nie wiem, czy teraz byloby to zauważalne.
Jak chciałam się doskonalić, to robiłam to sama.
Patsi
Cóż... może moje dziecko trafi jeszcze do harcerstwa albo czegoś podobnego. W końcu co grupa, to grupa...
To jest wersja lo-fi głównej zawartości. Aby zobaczyć pełną wersję z większą zawartością, obrazkami i formatowaniem proszę kliknij tutaj.