CYTAT(użytkownik usunięty @ sob, 15 wrz 2007 - 04:28)
cytowany post usunięto
Podpisuję się pod wypowiedzią Rosy. Również zgadzając się całkowicie.
Opowiem jak było u nas.
Na przedszkole na Lelechowskiej - to Mamy Julki nabrałam ochoty z 2 powodów:
1. Piękny, wielki ogród.
2. Najbliżej domu.
Na przedszkole namawiała mnie rodzina, nie czułam się przekonana....chciałam spróbować, czy rzeczywiście to będzie dla Wiki coś wartościowego.
Kontakt z rówieśnikami, zabawy itd.
Wiadomo dziecku potrzebne.
Zbierałam przez pół roku opinie o przedszkolach i odwiedziłam 5 osobiście.
To przedszkole Mamy Julki odradzali mi wszyscy.
Twierdząc to samo, że tam jest fatalna dyrektorka i nie da się z nią dogadać.
Podobno jednak (jak mówili) chodził tam jakiś ktoś znajomy i nie narzekał. Ale bez zachwytów.
Wtedy, patrzyłam się na to... hm.. ze zdziwieniem.... "co ma dyrektorka do wiatraka", przecież nie ona uczy.
Jakże byłam w błędzie.
Pierwsza rzecz, która mnie zaniepokoiła, to fakt, że dni otwarte - aby obejrzeć przedszkole - były tuż przed początkiem roku.
To jak, mam wybrać - zapytałam? Jakimś cudem pani pozwoliła mi wejść i była bardzo nie zadowolona.
W innych przedszkolach witali z otwartymi ramionami i oprowadzali bez dni otwartych....
Następnie nie zostaliśmy przyjęci, bo "mama - czyli ja - nie pracuję"
Grupa dyrektorów z Ochoty, bo tak to się odbywa, wepchnęła nas do świetnego przedszkola, tylko dalej dużo od domu i pani mówiła prawie po ukraińsku
Ale ja z uporem maniaka (no jak to, tak nas potraktować - to przedszkole najbliżej domu, a oni nas gdzieś daleko....) nie poddałam się. Na basenie przypadkiem spotkałam panią, która znała się z dyrektorką tegoż przedszkola Mamy Julki.
Okazało się, przez zupełny przypadek, że uczy w przedszkolu, do którego chodziłam ja, jako dziecko. Bardzo się wzruszyła.... Mówiłam jej (wzburzona) o tej sytuacji, a ona powiedziała, że mi to załatwi...
Mówiła mi dużo właśnie o tych selekcjach.... Polecała inne przedszkole i nie mogła zrozumieć dlaczego uparłam się tam. No ale....ten ogród i blisko... Głupia byłam (mówię o sobie!).
Już myślałam, że nic nie będzie z tego, aż tu.... zwolniło się miejsce.
I skończyły się żarty, zaczęły się schody...
Pani Dyr. robiła straszny problem z alergii dziecka.... zdziwiłam się, gdzie indziej nie robili żadnych problemów.
Najpierw pozwoliła z wielkim trudem przynosić soki. Wika była uczulona na marchewkę, dostawała na całym ciele wysypki (swędzącej).
A w tym przedszkolu dzieci piły codziennie sok z marchwi - jednodniowy.
Po jakimś miesiącu (realnego chodzenia, bo oczywiście w między czasie przerobiliśmy kolektywnie anginę ropną i grypę z powikłaniami, czyli schemat 1 tydz. w przedszkolu, 2 tyg. w domu :eviowal: )
zostałam wezwana na dywanik przez panią Dyr.
Kazała mi usiąść na kanapie, u niej w gabinecie i przez bitą godzinę wrzeszczała na mnie, w kompletnym monologu, że dziecko nasze
nie może być na specjalnych prawach i inne dzieci jak widzą, że Wika pije Kubusia z bananami, to też chcą!!!
Pani sobie z grupą poradzić nie może itd itd. Grupa nota bene 35 osobowa. Nic dziwnego, że nie umie sobie poradzić... Zanim imiona zapamięta...ho ho..
Czułam się jak na przesłuchaniu SB.
Nie dała mi dojść do słowa. Usłyszałam, że może dziecko pić marchew jak inne, albo wcale.
W między czasie szokowało mnie menu w stylu:
Obiad:
1. Danie: Grochowa
2. Danie: Wątróbka, kapusta kiszona
podwieczorek: babka z budyniem i czekoladą
Umarła bym chyba po takim zestawie...
Nawet zaproponowałam Dyr., że jej menu rozpiszę dla dzieci. Oczywiście mnie wyśmiała, bo ona ma menu - z 20 letnim doświadczeniem....etc
Nie pozwalano mi z dzieckiem wchodzić do szatni, żeby samodzielna była, a Wika miała problemy z ubieraniem i trwało to wieki i z płaczem.
A my z małym Antosiem musieliśmy się rozebrać z kombinezonów, bo byliśmy mokrzy. I czekać przy otwierających się co chwila drzwiach... czepiam się?!
No i ogród....
Tu szok przeżyłam koszmarny. Myślę, że od tamtych czasów, to się trochę zmieniło... lecz wtedy (a Dyr. ta sama cały czas)...
Uwaga!
Maluchy szt. 35 wychodziły tylko gdy było słońce i tylko na wybetonowany taras, wielkości jakiś 20-25 m kwadratowych z ciuchcią z metalowymi rurami. Nudziły się okropnie, pół godziny i do sali.
Macie pojęcie? Dlatego ogród był taki piękny i zadbany. Zapytałam pani Dyr. dlaczego??? Odp.: Bo dzieci trawę niszczą.
Byliśmy w tym przedszkolu - realnego chodzenia - miesiąc może dwa.
A Wika, te kilka godzin - odbierałam ją po obiedzie - przeżywała tak:
- sikanie w łóżko,
- przeklinanie,
- rzucanie się na chodnik z płaczem... chyba starczy?!
Dałam sobie i dziecku spokój.
Następne przedszkole wybrałam - jak mi radziły WSZYSTKIE okoliczne mamy na ul. Baśniowej i........
Byłam zachwycona!!! Dzieci też.
Wika chodziła drugi semestr 5- latków i zerówkę tam.
Antek też bardzo chciał i trochę pochodził.... przed wyprowadzeniem się z Ochoty.
Antek był na diecie bezglutenowej i bez mlecznej. Pani Dyr. przywitała nas z radością i od razu zaprowadziła mnie do
pani, która zajmuje się żywieniem. Same, SAME kupowały mu kiełbaski - zamiast parówek, w pokazanym przeze mnie sklepie.
Zamiast mleka dostawał Sinlac na śniadanie.
Pani od żywienia - niesamowita kobieta. Kocha dzieci, ma 3 własnych, pochodzi z bardzo licznej rodziny. Wszystkie dzieci w przedszkolu zna po imieniu.
Dieta była diametralnie różna. Krzeseł dzieci nie nosiły. A jak chodziły po schodach, zawsze ktoś na nie patrzył. Dozorca, panie sprzątające.
W życiu nie spotkałam się z taką życzliwością pań nauczycielek. Z resztą, teraz też nie mogę narzekać.
Dzieci wychodziły codziennie na plac zabaw na godzinę. No chyba, że lało.
Zimą przynosiło się im na zmianę rękawiczki i rajstopy oraz spodnie takie kombineznowe.
Ganiały w śniegu, a potem całe przedszkole obwieszone było na grzejnikach schnącymi ubraniami.
Przedszkole było ciut dalej od domu, ale dzieci szły z chęcią. I chodzili do niego ich wszyscy koledzy i koleżanki z okolicy, te z którymi dzieci są dalej zżyte.
Pani miała kontakt z rodzicami na co dzień. Jak zabierałam dziecko, zawsze mogłam pogadać. Czasem jacyś rodzice siedzieli przy pani na kawie wręcz
Rodzice normalnie rozmawiali o wszystkim na zebraniach.... nie było żadnych problemów.
Antek pił co musiał i jadł co mógł. Miał wszystko, to co było mu potrzebne. W jego grupie było 25 dzieci i połowa z jakimiś obostrzeniami w diecie.
Była w jego grupie przez jakiś czas pani - nowa, młoda pani - nie radziła sobie za bardzo i poszłam na nią do Dyr. bo strasznie szarpała dzieci.
Została upomnienie i już nie pracuje w tym przedszkolu.
Jedyne czego nasze dzieci żałowały po przeprowadzce to, że nie będą chodziły dalej razem z przyjaciółmi z przedszkola do szkoły.
p.s.
Monika nie złość się tak na Plombka
To ja Ci odradzałam, jak pamiętasz.
Mówiłaś, że u Ciebie będzie inaczej, bo pani nauczycielka, to Twoja dobra koleżanka.
Monika odradzałam Ci przedszkole - jako jedyna, bo nie znasz nikogo z okolicy. Chodząc tylko do parku na spacery, trudno żebyś ich znała.
Nasze dzieci się razem bawiły od urodzenia, na tych brzydkich - dla Ciebie - placach zabaw. Były razem na wakacjach. Jedne przychodziły po drugie itd.
Kiedyś dziewczyny też pytały o Ciebie, kim jesteś.
Pogadaj kiedyś z nimi na te tematy. Z Dorotą od Agatki i Łukasza. Z Kaśką od Maćka i Kamilki, albo z Dorotą co ma Michała i Zosię.
Czy z Danusią od Tadzia i Zosi. One mają kawał doświadczenia - naprawdę!
I są bardzo miłe.
Myślę, że powiedzą Ci to samo co ja.
A mi mówiły: - A nie mówiłam.
IMHO noszenie krzeseł przez dzieci, po schodach jest kary godne i trzeba zgłosić to do inspektora BHP.
Pozdrawiam