Ania kiedyś przyniosła z przedszkola (a właściwie Dziadek przyniósł, bo ona by nie dała rady) paczkę słodyczy ważącą co najmniej 3 kg (a może nawet 5). Wielkie pudło.
To był ostatni dzień przed Świętami, więc dopiero po feriach poszłam do Dyrekcji zapytać się, co to było i dlaczego. Zasadniczo nastawiona byłam na zrobienie draki.
Dyrektorka tłumaczyła się, że to jeden z rodziców przyszedł do niej i zapytał, czy może obdarować dzieci słodyczami. Postawił dwa warunki - że przedszkole zapewni opakowania i że on pozostanie anonimowy. Dyrakcja zgodziła się, spodziewając się czekoladowych mikołajów i po paczce cukierków na głowę. A tu surprise
- przyjechała ciężarowka słodyczy
Panie podobno pakowaly to do późnej nocy.
Sprawdziłam daty ważności - miały spory zapas
Dlaczego ów tajemniczy ofiarodawca wybrał sobie akurat przedszkole na Starej Ochocie, gdzie jako żywo dzieciom słodyczy nie brakował, a nie jakąś wieś popegeerowską ? Pozostanie to jego tajemnicą
Rozdawałam te słodycze na prawo i lewo, a itak jedlismy je do wakacji
Tyle OT, a w kwestii zasadniczej - jakoś poza tym jednym razem nie było problemu z nadmiarem slodyczy. Częściej - z badziewnymi zaabwkami, ktore nota bene budziły tylko moje zastrzeżenia
Np. zestaw do makijażu dla dziewczynek.
W wojskowym przedszkolu, do którego chodziła Zosia, prezenty wybierała osobiście Pani Dyrektor
Razu pewnego Zosia wrócila do domu z ptaszkiem na barerie, który chodził i kukał. Nie wzbudził mojego zachwytu, ale to było nic w porównaniu z tym, co dostali chłopcy. Dostali mianowicie robota który chodził, migał lamkami i strzelał, wolając "Fire ! Fire !" (w lengłidżu, więc mozna powiedzieć, że była to zabawka edukacyjna
). Dzieci naszych przyjaciół mowiły na niego Pan Fajer
Ten post edytował Agnieszka AZJ pon, 07 gru 2009 - 21:27