Trochę spóźnione ale odpisujemy:
Ostatecznie okazało się, że za 2 dni termin a nic się nie dzieje a L4 więcej nie mam. Lekarz odmówił wystawienia nowego. Pojechaliśmy na izbę przyjęć licząc, że nas odeślą, ale zostawili. Następnego dnia nadal zero skurczy i zapadła decyzja o indukcji.
Coś poszło nie tak z wywołaniem, na początku mieli mnie za kolejną histeryczkę co boi się bólu, ale po oksytocynie zamiast kilka godzin słabszych skurczy i 1-2 h mocnych miałam 1 h słabych i 4-5 h mocych a KTG ich nie notowało. Skończyło się tym, że mózg odmówił mi posłuszeństywa ze zmęczenia i bólu, przstałam się komunikować, decyzja o CC na 9 cm rozwarcia i słabnących skurczach od 6 h. Lekarz chyba już coś podejrzewał, bo mimo, że na mnie krzyczał to mężowi powiedział, że te skurcze nie są być jak powinny i musi być CC.
Po CC miałam wrócić na sale, ale zaczęłam mieć dreszcze, jakiś wstrząs był, macica się rozkurczyła. Najpierw masaż żeby powstrzymać krwotok, na chwilę się obkurczyła, za chwilę znowu krew bluznęła na podłogę i szafki. I tak mimo 4 różnych leków. Straciłam strasznie dużo krwi, ratowało mnie pół szpitala, sprowadzali specjaliatów i męża nastawiali że przy ciśnieniu 70/40 szanse pół na pół. Nie pomagał masaż, ani 4 rodzaje leków, anestezjolog bała się kolejnego wenflonu bo krwawiło jak woda, walczyli najpierw o zatrzymanie braku krzepnięcia, wkłucia nawet w szyi i kostkach nóg miałam, dostałam 4 jednostki krwi, 2 osocza i sprowadzali specjalnie czynnik krzepnięcia, podobno 20 000 jedna ampułka kosztuje a dostałam 4. Potem reoperacja i ścągające szwy w macicy, dreny i w końcu w krainie żywych. A w piątej dobie stanowiłam pokaz cyrkowy że WYCHODZĘ do domu na własnych nogach z dzieckiem. I jeszcze karmię od powrotu do domu piersią, chociaż w szpitalu nic absolutnie nie szło
Synek Michał, 10/10, 4070g
- właśnie "ćwierka" z kołyski.