Tak sobie na urlopie myślałam o niewolnictwie. Kiedyś było ono, że tak powiem zewnętrzne. Teraz sami ładujemy sie w niewolnictwo. Stajemy się niewlnikami: swojego wygladu (ło matko, mam celulitis), swoich pragnień(no po prostu musze to mieć/zrobić), mody.
Dawne niewolnictwo było pod jednym wzgledem lepsze. Było złe w bardziej oczywisty sposób. Łatwiej było się przeciw nemu zbuntowć (nie mylić z buntem niewolników, ucieczką, walką czy czyms takim) i pogodzić i zyć. Było trudniejsze fizycznie pewnie, tak sobie myślę. Ale nie obracało się w sferze psychicznej (mam nadzieję, że czytjącym uda się to zdanie zrozumieć tak jakbym chciała; chodzi o taka różnicę jak miedzy klapsem a przemocą_psychiczną_i_manipulacją).
I uważamy, ze niewolnictwo złe było. A sami skazujemy siebie na niewolnictwo.
Bo ideałem jest
nie zastanawiać się. Nie zastnawiac się nad swoim BMI, nad wagą wyglądem itd. I to nie jest to samo, co: "A co mnie to obchodzi , co inni mysl czy się innym podobam. I tak wyjdę w stroju kapielowym na plażę". To jest wtedy zwracanie uwagi, tylko lekceważenie opinii innych.
Do wolności, do niezwracania uwagi dochodzi sie jednak nie wprost. Jakąś pomocą może być zajęcie się czym innym i ignor dla myśli w stylu "ło matko, jaka jestem gruba".
Dopóki się dobrze czujemy fizycznie (nie sapiemy wiążąc buty a także nie mdlejąc) to po co zaprząta sobie głowę czymś co działa dobrze