... z serii "Czasami człowiek musi, inaczej się udusi".
Ostatni weekend spędzilismy w Krynicy Morskiej. Pierwszy raz tam byliśmy, bo dotychczas jakoś nie było nam po drodze na Mierzeję, a teraz odbieralismy Julkę z obozu koło Warlubia i tam nam było najbliżej nad morze.
Wróciliśmy w poniedziałek i od tego czasu mnie nosi - muszę sobie ponarzekać
Tytułem wstępu zaznaczę, że uwielbiam Bałtyk, a nie lubię ciepłych mórz - głownie dlatego, ze bardzo źle znoszę upały.
Kocham wędrować plażą i jest to jedyna sytuacja, która wprowadza mnie w stan bliski medytacji. Przestaję mysleć, oczy odpoczywają, słyszę tylko szum wiatru i fale. Bosko !
Nie znoszę natomiast (i dzielę te upodobania z mężem) hałasu (innego niż wiatr i szum morza) oraz tłumów. Znakomicie czułam się w Skandynawii, w Polsce od lat upodobalismy sobie Poddąbie.
Ostatni weekend utwierdził mnie w przekonaniu, że w innych miejscach na polskim wybrzeżu nie ma dla mnie miejsca
Pierwsza nasza noc (z soboty na niedzielę) zaczęła się od burzy, a przez całą noc solidnie padało. Przez grzmoty piorunów i łomot deszczu o dach przyczepy przebijało się jednak rytmiczne "łup łup" z baru na plaży.
Następnego dnia wybraliśmy się na spacer plażą, ale złapał nas deszcz i bylismy solidnie przemoczeni. Weszliśmy do jednego z licznych barów na plaży, zeby się czegoś napić... i tu spotkało mnie zdziwienie, które nie opuszcza mnie do dziś
Dzieci poprosiły o gorącą czekoladę. Proszę bardzo - 8 zł za kubeczek wielkośći dwóch naparstków
czegoś, czego w zyciu nie nazwałabym czekoladą. Przypomniało mi się, że w zimie, w Austrii, w barze na stoku na wysokośći ok. 1,8 tys. m npm płacilam 2 euro z groszami za solidny kubek pysznej czekolady z bitą śmietaną i uważałam to za sporą rozrzutniość
My zamowilismy herbatę - 5 zł za kubeczek tej samej wielkości
W tym samym barze piwo kosztowało 4 zł i objętościowo była to wielokrotność dwóch naparstków
Obok baru były toalety typu "TOI TOI" w ilości sztuk: 3 (słownie - trzy). Zamknięte na klucz - zapewne do odbioru w barze za jakąś opłatą. Zapewne - bo żadnej informacji na nich nie było.
Pytanie za 100 punktów - ile osób da sobie spokój z wracaniem do baru i uiszczaniem za kluczyk, a zamiast tego uda się na wydmy ???
Dlaczego u nas wypoczynek nad morzem musi równać się hektolitrom piwa, sikaniu (i nie tylko) na wydmach i łomotowi muzyki przez pół nocy (że o smieciach na plaży nie wspomnę) ? Ponieważ zakładam optymistycznie, że Krynica i inne kurorty nadmorskie mają jakichś gospodarzy, odbieram to jako świadomą politykę obliczona na przyciągnięcie do tych miejsc określonego typu gości.
Ja się do tej kategorii nie zaliczam.
W przyszłym roku chyba pojedziemy na Bornholm. Dlaczego na Bornholm a nie do Poddąbia ? Bo chcemy jechać z przyczepą...
...i tu rozpoczyna się rozdział drugi mojego marudzenia czyli "polskie campingi vs. campingi skandynawskie"
Mogę biwakować "na dziko", myć się w jeziorze i chodzić z łopatką do lasu. Mogę i bardzo to lubię, ale pod jednym warunkiem - musi to być odludzie, dzika głusza, cisza i spokój.
Kiedy biwakuję na campingu i przy wjeździe zostałam skasowana za: samochód, przyczepę i każdego członka ekipy z osobna, to mam fanaberie, żeby np. umyć się w ciepłej wodzie.
Tymczasem ciepła woda jest tylko pod natryskiem - dodatkowo płatnym, co mnie akurat nie szokuje. Szokuje mnie natomiast to, ze zarówno przy umywalkach, jak i przy zlewach do mycia naczyń są wyłącznie krany z zimną wodą
Czyli: żeby umyć zęby w ciepłej wodzie muszę wejść pod prysznic ? Żeby umyć naczynia muszę zagrzać wodę na własnej butli i myć w misce ???
Czy przesadzam, bo rozwydrzyły mnie skandynawskie campingi (że o niemieckim, gdzie ciepła woda pod prysznicami była bez dodatkowej opłaty, nie wspomnę) ? Kolorytu całości dodaje fakt, że jedynym produktem "jadalnym" do nabycia na terenia campingu było piwo w recepcji
Za to do kupienia przez 24 godziny na dobę, co wpisuje się w moją teorię o tym, ze nie jestem targetem miejscowości nadmorskich
Ten post edytował Agnieszka AZJ śro, 22 lip 2009 - 15:39