Kochane... to i ja coÅ› dorzucÄ™.
Oba moje porody były siłami natury, ale bardzo różne. Jedno co je łączy to to że były fantastycznym przeżyciem.
Pierwszy poród - Natalcia.
Zaczęło się w 38 tc. Byłam na badaniu ktg i lekarz postanowił mnie zostawić na oddziale bo skurcze były już silne, chociaż ja ich nie odczuwałam zupełnie. To był piątek. Nie dali mi kolacji... bo byli pewni, że tej nocy urodzę. Natomiast przez noc skurcze się uspokoiły. Po obchodzie zapadła decyzja, że dostanę kroplówkę bo te skurcze muszą być dla dzidzi męczące. O 10 podano kroplówkę i się zaczęło. Około 12 porządnie odczuwałam każdy skurcz, ale mogłam chodzić, siadać i wybierać najlepszą dla siebie pozycję. Gdzieś od 17 byłam już tak zmęczona i głodna
, że przysypiałam między skurczami. Dobry humor nas nie opuszczał, mężul śmiał się że prześpię narodziny maleństwa.
Natalia przyszła na świat o 20.00. Wymęczyła mnie około 10 godzin. Skurcze parte już nie bolały. Ostatnia faza porodu trwała jakieś 1,5 godziny a ja do dziś mam wrażenie, że najwyżej kwadrans. Nie czułam nawet nacięcia. Wody odeszły kiedy położna w ostatniej chwili przebiła pęcherz płodowy. A potem położyli mi na brzuchu słodkie maleństwo, które darło się w niebogłosy. To było po prostu coś cudownego.
Miałam fantastyczną opiekę. Wszyscy byli życzliwi i bardzo opiekuńczy.
Szycia wogóle nie czułam, lekarz spisał się na 5 z +.
No i wreszcie dali mi jeść i pierwszy raz pomogli przystawić maleńką do piersi.
Drugi poród - Mateuszek.
W 40 tc mój mały facecik wogóle się na świat nie spieszył. Czekaliśmy. Pewnego wieczora kiedy układałam Natalkę do snu brzuszek zaczął mnie pobolewać. Po pół godzinie bolało już porządnie. Najbardziej w krzyżu. Wykąpałam się i ledwo wyszłam z wanny. Ubrałam się i pojechaliśmy do szpitala. Była godzina 10 kiedy zostałam przyjęta na oddział.
Położna robi wywiad. Pyta: jak często skurcze, mówię że bez przerwy. Ona wpisuje w kartę że co 5 minut. Po 15 minutach nie jestem w stanie usiedzieć dłużej na taboreciku i odpowiadać na jej pytania. Kładą mnie na leżance, bo trakt przepełniony. Położna bada mnie i stwierdza, że mamy poród! Po 10 minutach Mateuszek już był na świecie. Urodził się o 23.10.
O bólu nic nie piszę bo nie było na to czasu. Wszystko działo się tak szybko.
Warunki miałam fatalne. Urodziłam na leżance. Nacięcie zrobiono mi ogromne! Personel niemiły i gburowaty. Położna głośno komentowała, że mały idzie odwrócony i trzeba go przekręcić. Za chwilę krzyczy do pielęgniarek że jest ze 3 razy opętlony pępowiną i szybko go trzeba wyciągać bo się udusi. Ja słyszę wszystko. Ale nie wpadam w panikę. Wiem, że muszę mojemu maluszkowi pomóc jak najlepiej umiem. Koncentruję się na swojej misji.
Kiedy malutki się urodził nie położono mi go na brzuchu. Od razu zaczęli go odsycać, bo miał dużo wód płodowych w drogach oddechowych. Tylko na chwilę pozwolono mi do dotknąć i zabrali go. Szycie to był koszmar. Czułam każdy ruch igły. Potem 2 godziny na korytarzu przeleżałam zanim odwieźli mnie na oddział. I dopiero tam oddali mi moje dziecko.
Ten sam szpital a zupełnie różne porody, w zupełnie różnych warunkach.
Ale powiem Wam jedno. Ja tam poszłam urodzić moje skarby i nie przejmowałam się opryskliwością personelu. Dopominałam się o to co mi się należy (np. wpuszczenie męża na trakt za drugim razem). I wiecie co, współczułam tym ludziom, że próbują mi zepsuć jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, bo i tak im się to nie udało.
Urodziły się zdrowe. Są światłem mojego życia. To jest najważniejsze.
Kochane ciężaróweczki. Niczego się nie bójcie. Ból jest do zniesienia i ja osobiście gorzej wspominam przytrzaśnięcie palca w drzwiach pks-u.
Poród to moment, w którym jedno się kończy a drugie zaczyna. Myślcie tylko o tym, że za chwilkę będziecie trzymały w ramionach swoje maleństwa. Tego się nie da z niczym porównać. Poród jest naprawdę doświadczeniem pięknym i wyjątkowym, jeśli tylko chcecie żeby takim był.
Pozdrawiam.