Ha! Policja!
No więc, Piranio, mój syn lat obecnie 6.5, wyprawiał takie wrzaski i histerie w domu, że hoho. O tyle mój żywot był łatwiejszy, że w grupie to było dziecko zawsze idealnie współpracujące (no poza początkami przedszkolnymi, kiedy przez 2 miesiące odmawiał przebrania się na gimnastykę i krótkim epizodem rok temu (chyba o tym nawet pisałam), gdy córa poszła do jego przedszkola i on chłopina tak to przeżył, że robił akcje przeróżne, od niegrzeczności zwykłych po włażenie na drzewo i odmawianie zejścia na prośbę pań
. Ale to w porównaniu z wyczynami Rodzyna jest lajcik.
Natomiast reszta - wypisz wymaluj. Diecko ogólnie prześwietne, kochane, empatyczne, do dogadania, ale jak w niego wstąpiło to umarł w butach. Potem przepraszanie, obiecywanie, laurki dla mamusi, zasypianie z płaczem. Metody typu usiądź i przemyśl albo idź do swojego pokoju i wróć jak będziesz grzeczniejszy. HAHAHA. W życiu się nie zastosował, wyłaził, wrzeszczał jak opętany, jak się przed nim zamykaliśmy żeby ochłonął to walił w drzwi, rzucał się, jakaś kara to od razu szarpanie, wierzganie, ciągnięcie za nogawkę, krzyk, skoki, no opętanie. Potem spokojna rozmowa i on wszystko rozumie, przyznaje rację, jest w nim bezmiar samokrytyki i ogólnie autodafe, tylko "bo coś we mnie tak wstępuje". A, jeszcze okazjonalne rzucanie się na nas z pięściami.
Przy tym wszystkim dziecko naprawdę i grzeczne (akcje były raz na jakiś czas) i rozumiejące i z umiejętnością oceny sytuacji. Stosunek do siostry powalający, starszy brat z krwi i kości. No ale jak wstąpiło, to wstąpiło.
Do tego głupawki wieczorne, w domu to luzik, ale gdy zdarzało się u moich rodziców, którzy raczej od dzieci wymagają, to grób mogiła, bo on pod wpływem groźnych spojrzeń babci czy dziadka wpadał w obłęd jeszcze większy, z łezką sentymentu w oku wspominam akcję gdy miał 3 lata i biegał na golasa sprintem - a biega jak Irena Szewińska- wokół domu moich rodziców, bo mu nie pasowała pora mycia.
A teraz już nigdy tak nie robi. Nie wrzeszczy, nie reaguje na zakaz czy zabranie niedozwolonej rzeczy rzucaniem się na nas, nie wali w drzwi, nie piszczy. Przyczyny znajduję 3:
1/wiek 7-latek to już rozumie, że jak się niewyjściowo zachowuje to i niewyjściowe wrażenie na innych robi, a człowiek chce się zaprezentować, no nie?
2/zauważyliśmy, że przy Teściowej jest zawsze grzeczny jak anioł, przeciwnie niż przy moich rodzicach, którzy aż się sali napinali i wymyślali przeróżne metody na jego wieczorne głupawki czy nawet mniej istotne "kozły". ćwieka nam to zabiło jak nie wiem, bo T. jest człowiekiem łagodnym, więc wydawałoby się, że raczej będzie jej właził na głowę, a nie. Po namyśle wnioski nasunęły się takie:
- T. wychowała 2 ruchliwych chłopców i po prostu - w przeciwieństwie do moich rodziców- uważała takie zachowanie za normalne
- T. po prostu akceptuje, nie walczy z dzieckiem o pierwszeństwo, potrafi powiedziec dziecku do słuchu ale jakoś tak bez emocji i zaciskania zębów i efekt jest powalający.
Czyli spokojne towarzyszenie a nie prostowanie na siłę
3/ przemoc poprzez żelki
. Raz byłam akurat sama w akcji z synkiem, 5 lat chyba miał, w szął wpadł maksymalny, ja za to w furię, oczywiście zaczęła się durna przepychanka kto kogo. I ten koleś wymyślił, że będzie we mnie rzucał żelkami, pewnie mu się to takie sprytne wydało, ogólnie mało jest agresywny w ogóle, ale przecież wstąpiło. To przerosło znacznie granice mojej tolerancji, porzuciłam metody pokojowe, wzięłam podniosłam te żelki i rzuciłam go nimi w [użytkownik x]. Ale podziałało, uj! Od razu wytrzeźwiał.
Proszę powstrzymać się od komentarzy, jak żałosnie wygląda matka oddająca własnemu dziecku ciosy żelkami, zwłaszcza mamy spokojnych dziewczynek proszę o ciszę
(wiem, bo moja córuś też aniołem nie jest, nawet powiedziałabym, że jest od brata bardziej niegrzeczna, ale to jest zupełnie inny kaliber)
Ale głównie wiek. To znaczy wszelkie akcje wychowawcze mają sens, tylko czas, zanim dziecko zastosuje je czynnie, jest w takim przypadku długi. ale w końcu zapanuje nad sobą.
A teraz Policja
Nie jesteś sama.
Rok temu byliśmy tydzień w Warszawie. Mąż pracował tam, wynajmował kawalerkę, taką większą szafę. Pogoda była pieska, cały dzień siedziałam z dzieciakami w tej dziupli, w końcu zaczęli dostawac szału. Któregoś popołudnia zrobili mi akcję maksymalną, histeryczną, wrzeszczącą, tupiącą. Przyszedł mąż, próbował ich opanowac, oczywiście na nic, trzasnął parę razy ręką w jakiś mebel czy coś, żeby ich otrzeźwić, ci dalej swoje, wrzasnął, oni jeszcze gorzej, a syn ma głos po wujku - śpiewaku. W końcu walenie drzwi i wrzask sąsiadki "co wy robicie tym dzieciom" Wyjasniłam pani przez drzwi, że wpadły w histerię, dzieci oczywiście ucichły natychmiast i do końca dnia był spokój. Pięknie poszły spać, godz. 21, 2 aniołki śpią a tu puk puk policja, pan i pani, widocznie na wiizyty domowe tak przychodzą, no i pełne dochodzenie co i jak i ta sąsiadka za plecami oczywiście. Powiedziałam co było, powiedziałam, że mogę dzieci pokazac, siniaków nie mają, policja powiedziala że ona tu nic nie widzi, spisali i poszli.
Po 2 tygodniach mąż dostał wezwanie, gdzie musiał udzielić miliarda odpowiedzi na dziwne pytania i na tym się skończyło.
Takie sceny różne zdarzały się max kilka razy w roku, ale ciężar właściwy miały wielki.
Teraz synek nawet jak się wkurzy, to reaguje normalnie, tupnie nogą, obrazi się, pójdzie do siebie, tak normalnie.
a Policji boję się do dzisiaj. Zwłaszcza że z końcem lutego przeprowadzamy się do Warszawy