Mam koleżankę, którą namiętnie kocham, ale kiedy chciała zaprowadzić swojego syna na rozpoczęcie roku w gimnazjum, które widzi z okna, to prawie zgubiłam buty.
Moja córka ma teraz 6 i pół roku, więc zakres jej samodzielności jest niewielki, ale pracuję nad tym, choć idzie mi opornie w kwestii samoobsługi (np. dopiero teraz nauczyłam ją robić sobie sok, po prostu zapomniałam, że powinnam, łatwiej było mi chyba ją wyręczyć
masakra, dopiero jak jest napisane, widzę, jakie to żenujące; chyba zacznę ją uczyć robić sobie kanapki).
Nie mam natomiast oporów przed wystawianiem jej na konfrontacje z jej własnymi zaniedbaniami, np. dostaje w przedszkolu zadania do domu - coś zrobić, coś przynieść. Wiem o tym, ale nigdy w to nie ingeruję, nie przypominam jej. Jak zapomni, to sama ponosi konsekwencje. Szanse na to, że będę jej donosić kanapki czy podręczniki do szkoły są zerowe.
Ogólnie moim problemem jest chyba uświadamianie sobie w porę, kiedy nadszedł już czas na kolejny samodzielny krok.
CYTAT
-no dobra jak wiadomo mam odpal na punkcie nauki i tu sama wynajduje mu rozne ciekawe pozycje , wystawy , spektakle ale akurat sam tego chyba jeszcze nie potrafi, a moze potrafi?
To jest chyba troche inna sprawa. Nawet jeśli syn potrafi, to czemu miałabyś rezygnować z takiego wpływu, zwłaszcza jeśli to Cie bawi?
Twoje wyszukiwanie może przecież iść równolegle do jego wyszukiwania. Ja bym zrezygnowała chyba dopiero po wyraźnym sygnale ze strony dziecia, że mam się odczepić.