U nas komunikacja z przedszkolem wyglądała tragicznie. Oobydwoje byliśmy rodzicamim pracującymi 8 godzin dziennie, w związku z tym Myszka była odbierana o godz. 16.15 jako jedna z ostatnich dzieci. Wychowawczyń o tej porze już nigdy nie było - podobnie rano.
Od godz 7.30 do 8.30 oraz od 15 do 17 ze wszystkich dzieci w przedszkolu była robiona jedna grupa, którą zajmowały się na zmianę różne przedszkolanki.
W związku z tym nie miałam zbyt wiele okazji żeby porozmawiać z paniami
Czasem było to b. kłopotliwe, a czasem dobijające np. na sam koniec przedzkola (dokładnie zerówki) panie wywinęły nam taki numer, że obiecałam sobie, ze synka na pewno nie poślę tam.
Dzieci pół roku przygotowywały się do uroczystości z okazji nadania imienia przedszkolu. Były to występy - tańce w kostiumach specjalnie zakupionych na ta okazję. Przyszły na tą uroczystość władze naszego miasta - słwowem najważniejszy dzień w życiu przedszkolaka. Myszka godzinami ćwiczyła przed tym występe, przeżywała to strasznie.
Kilka dni przed tą imprezą wywieszono kartkę z godziną rozpoczęcia (z myślą o rodzicach pracujących długo) - to miała być jedenasta.
Przychodzimy o tej 11, a impreza już trwa, po chwili orientujemy się, ze właśnie się kończy
Okazało się, że na 11 to miały przyjść dzieci nie wystepujące w przedstawieniu (nawet nie wiedziałam, ze takie były). A reszta miał być na 9.30 - ale tego to już panie nie napisały
Myszka była załamana kompletnie - my też. A co najdziwniejsze te babska
w ogóle nie poczuwały się do winy - cóż to nasza wina, że pracujemy po 8 godzin dziennie i nie możemy porozmawiać z wychowawczyniami