Anię rodziłam na Starym Szpitalu. było super. położne rewelacyjne. w ostatniej chwili mi małą wyciągnęli (cc). łożysko mi sie za szybko odkleiło , a przy okazji wyszło, że Ania się w pępowinę tak okręciła, że nie było szans na poród sn. cały czas ktoś do mnie zachodził, pomagał przy karmieniu, jak jeszcze leżałam po znieczuleniu, położne mnie myły. rozmawiały ze mną, żartowały, duuuuuużo madrych rzeczy o opiece na noworodkiem się dowiedziałam. szkoda, że już nie ma tam porodówki. bardzo.
Asię rodziłam już na JP. i też w ciąży bez wiekszych problemów chodziłam. planowaliśmy rodzić w Lublinie, bo bardzo dużo osób miało kipskie zdanie o tej naszej porodówce (m.in. żona lekarza tam pracującego, która dała mi namiar na szpital w Lublinie, w którym rodziła córkę z 6 tygodni przede mną). niestety troche sie pokomplikowało i nie mieliśmy z kim Aneśki zostawić, więc wylądowałam tutaj. NIGDY WIĘCEJ!! może gdyby mąż był ze mną było by inaczej, a tak było koszmarnie. trafiłam na słynną (w złym tego słowa znaczeniu) panią Koman. na porodówce byłam koło 1-2 w nocy z 1 cm rozwarciem. podawano mi leki nawet nie mówiąc co to, przypięto pod ktg na 2 (!!) godziny, więc siłą rzeczy leżałam, co było okropnie bolesne. oczywiście nikt do mnie nie zaglądał. potem położna mnie odpięła i kazała leżeć i czekać. połaziłam po korytarzu i już dostałam skurczy partych - nie zorientowałam się, że to już parte, bo z Anią nie doszłam do tego momentu... panie łaskawie mnie zbadała i kazała już iść rodzić bo rozwarcie pełne. nie byłam w stanie zejść z łóżka, więc mnie zawiozła odpowiednio to komentując. oczywiscie mnie nacięto, ale nie na szczycie skurczu tylko pomiędzy... na moje pytanie czy bardzo, pani K. stwierdziła, że tyle ile trzeba, a na pytanie ile mam szwów odparła, że standardową ilość. szycie bez znieczulenia. jak pytałam, czy łożysko wyszło całe lekarka stwierdziła, że to sie okaże, bo jak będę gorączkować to znaczy że nie. przy okazji nacinania Asie skaleczyli w główkę. zanim się zorientowałam zaprawili mnie dolarganem. jeszcze sie oburzali, że zapytałam co mi wstrzyknęli. po porodzie nikt mi nie pomógł przystawić małą. sama to zrobiłam jeszcze na sali porodowej, gdzie leżałyśmy 2 godziny. chcieli mi ją zabrać, bo się bali, że taka naćpana mogę ją upuścić... potem już na sali nikt sie nie pytał czy radzę sobie z karmieniem, czy mam nawał. naszczęście dla mnie to wszystko nie było nowością, ale współczułam dziewczynie, która leżała obok i miała problemy nawet z ubraniem synka (tak sie bała, że mu krzywdę zrobi). jednym słowem nie polecam rodzić w Zamościu. no chyba, że Was stać by w razie koniecznosci dać komuś w łapę. a może poprostu ja miałam pecha? aha. z 2 tygodnie po porodzie wróciłam do szpitala z 40 stopniami gorączki i wielkimi skrzepami w macicy. na ginekologii jest o niebo lepiej jeśli chodzi o opiekę pielęgniarek.
mam nadzieję, ze Was nie nastraszyła. poprostu dla mnie ten poród był bardzo trudny i obiecałam sobie, że będę każdego ostrzegać przed rodzeniem w Zamościu - zwłaszcza jak pani Koman na dyżur...
pozdrawiam
--------------------
Iza i Ania (26.01.2004) i Asia(14.08.2006)...