No właśnie. Bo ja nie. I nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, ale raz na kwartał ogarniają mnie wątpliwości.
Moja Joasia dostawała wit. D3 jako dzidziuś w sezonie zimowym w pierwszym roku życia, od czasu do czasu przy przeziębieniu dostaje wit. C i ... tyle.
Pediatra "państwowa" kazała dawać witaminy dla dzieci ale zignorowałam jej zalecenie. Asiulek je wszystko jak leci
i to w dużych ilościach (zwłaszcza jak na jej skromnawe gabaryty), rozwija się prawidłowo, nie ma żadnych objawów słabej odporności czy skłonności do jakiś chorób, alergii, itp. Poczytałam sobie opakowania różnych żarełek i tak: w mleku - witaminy, w jogurtach dla dzieci - witaminy, w soczkach - witaminy i pewnie jeszcze w milionie rzeczy, których nie pamiętam. A naturalne witaminy w pochłanianych na surowo owockach, to pies?
Wykonałam krótki proces myślowy i postanowiłam nie dowitaminizowywać sztucznie.
Rózne rzeczy się czyta i słyszy... Z tych popierających mój punkt widzenia to takie, że żadna (ŻADNA!!!) tabletka (czy lek jako taki) nie jest obojętna dla organizmu, że w USA podobno u wielu dzieci następuje awitaminoza właśnie na skutek nadmiernego podawania witamin syntetycznych (ogranizm się broni i nie przyswaja), że jak wszystko jest OK, to po co "ulepszać" na siłę, itp.
Co myslicie. Dobrze robię?
Acha, Joasia ma prawie 16 mies.
Ania