Nasz układ rodzinny wygląda w chwili obecnej tak: mąż pracuje, ja jestem na wychowawczym.
Codziennie rano mój mąż wychodzi do pracy, z której wraca ok. 16. Ja w tym czasie zostaję w domu z dwójką dzieci: dwulatkiem i czterolatkiem. Zajmuję się nimi, gotuję im (każdemu co innego, bo tego samego nie chcą jeść), bawię się w teatrzyki, w chowanego, staram się uczyć literek i liczenia. Dużo czasu spędzam z nimi na podłodze, bo jak są sami, to się tłuką (razem bezkonfliktowo mogą jedynie oglądać telewizję), chodzę z nimi na dwu-trzygodzinne spacery, sprzątam bałagan który ciągle robią, piorę, prasuję i wieszam pranie (kiedy ja wieszam, one zwykle demolują mieszkanie). Młodszy ostatnio przestał sypiać w ciągu dnia. NIE MAM CZASU GOTOWAĆ OBIADU!!!!
Mój mąż gotować nie umie i nie zamierza się tego uczyć. Ponadto w kwestii obiadu jest grymaśny: tego co jedzą dzieci jeść nie będzie, dzieci z kolei nie chcą jeść tego, co lubi ojciec. Muszę gotować trzy posiłki - dla każdego co innego. Mam dość. Kiedy robię na ten temat awanturę i informuję, że koniec! niech sobie gotuje sam lub jada na mieście.... on twierdzi, że "jak tak, to on mi nie będzie dawał pieniędzy!" Te awantury mają wydźwięk żartobliwy, ale ten konkretny argument mnie przyprawia o furię. Czy też uważacie, że jeśli chłop zarabia na utrzymanie rodziny to moim zakichanym obowiązkiem jest go karmić???
--------------------