Dziękuję Wam baaardzo.
Cleo, ten mail jest ok, odebrałam. Drugi na razie też jest ok - jak mu nie zapłacę za jakiś serwer, hosting, domenę czy cośtam - to mi go wyłączy z końcem miesiąca. Mąż, rzecz jasna.
Zilka, chciałam Ci odpisać i podziękować, ale masz pełną skrzynkę... Czy jak zadzwonię do tej pani i powiem, że mam jej numer od Doroty to wystarczy?
Z tym jego zajęciem się dziećmi to jest bardzo dziwna sprawa - z jednej strony on się tak źle czyje, że umiera na moich oczach, z drugiej strony, za 30 sek normalnie rozmawia z klientem przez telefon, z trzeciej strony - mam się nie martwić o to jak sobie poradzi bo jak będzie musiał to się zmobilizuje i to nie szkodzi, że czasem jest tak, że nie może wstać z łóżka.
Fakt jest faktem, że to on wciąż nas utrzymuje. Ja niby zaczęłam mieć jakieś zlecenia, ale to wszystko jest na razie mało.
I że odkąd wymusiłam podział zadań mniej więcej na pół - to cokolwiek robi w domu. Ale cały czas sprawy typu "pilnowanie wizyt u specjalistów" zostały w mojej gestii - bo przecież on ma "poważne zaburzenia pamięci a to jest zbyt poważna sprawa, żeby o niej zapomnieć"
Sąd musi ustalić z kim będą dzieci. I sąd musi ustalić kto będzie mieszkał w naszym domu - bo co do tego, że nie możemy go sprzedać, to się wyjątkowo zgadzamy (jest w tej chwili mniej wart niż kredyt na niego zaciągnięty).
I o ile ja w imię świętego spokoju byłabym w stanie zrezygnować z absolutnie wszystkiego byleby dzieci zostały ze mną, o tyle Marcin na rozwód się nie zgadza, na to, żeby dzieci mieszkały ze mną się nie zgadza, i generalnie na nic się nie zgadza.
Więc skoro mam już walczyć, to będę walczyć o wszystko. O dzieci, dom, pieniądze. Pierwszy raz mieszkam w miejscu, które uwielbiam. I wiem, że dzieci są tu na prawdę szczęśliwe (jeśli można użyć takiego terminu w naszej sytuacji). Więc chcę o to zawalczyć.
Ale na razie to jestem PRZERAŻONA.
Niby wiem, że to nie ze mną jest coś nie tak, niby wiem, że mąż jest mistrzem manipulacji, ale jednak dawka dowodów na to jak jestem beznadziejna, leniwa, głupia, niedojrzała, rozhisteryzowana, niezorganizowana, ..., ...., .... mnie przytłoczyła.
I podsumowanie tych wszystkich wywodów - że mogłoby nam być cudownie, tylko jedyny problem to to, że mi się nie chce nad tym popracować - mnie po prostu powaliło.
Nie chce mi się pisać, co ja robiłam przez 9 lat, żeby zadowolić tego człowieka (bo to na dobrą sprawę, żenujące).
Nie chce mi się nawet myśleć o tym ile rozmawiałam, próbowałam rozumieć, mówiłam co czuję, tłumaczyłam, dostosowywałam się, żeby wypracować jakieś porozumienie.
Nie mogę sobie wyobrazić, jak on może być tak bezczelny albo tak zaburzony, żeby twierdzić, że przez 10 lat nic mnie nie obchodził, a jak jest chory i gorzej zarabia to go chcę zostawić.
Po 10-ciu latach mniejszego lub większego piekła dotarło do mnie, że jestem ofiarą przemocy psychicznej, i że nikt, oprócz mnie samej, mnie z tego nie wyciągnie. Tylko, że moja psychika leży w gruzach. Jedno jego słowo, jedno pstryknięcie i ja znów jestem absolutnie pewna, że mnie się to wszystko uroiło, ze nie bije i nie pije a do tego zarabia, więc mam siedzieć i się cieszyć. I tylko zmienić dzwonek w telefonie (kolejny) - bo ten go drażni, nie gotować po 17.00 bo śmierdzi i on nie może spać, zmienić sobie pasek ekranu, bo to idiotyczne, że on się chowa, i że może jakbym użyła mózgu - to bym zrozumiała co powiedział, a w ogóle to mam wreszcie wyrzucić tę torebkę z dzwoniącym kółkiem i przestać zmieniać regulację klimatyzacji w samochodzie. I gdybym go nie prowokowała to on by zupełnie inaczej mnie traktował - a tak to co się dziwię, że on jest ciągle niezadowolony....
Oj, ale mi się ulało.
W piątek jest nasza 10 rocznica ślubu.
--------------------
Żyrafo - mama Joanny (2000) i Marianny (2002)