Jak wszystkie to i ja też załączę opis swojego porodu! A co - niech zostanie dla potomnosci!
Wszystko jak wiecie zaczęło sie w poniedziałek 23.04 wieczorem (będę uzywac mojego czasu bo tak bedzie dla mnie łatwiej - wybaczcie ). Przyjechalismy z M do szpitala ok. 20 z myślą, ze porobią mi badania i będziemy czekać na wyniki pewnie do wtorku rano. A tu na dzień dobry zaskoczenie bo położna mówi, że nie ma na co czekać tylko trzeba zaczynać przynajmniej przygotowanie do wywoływania bo długa droga przed nami
. Troszkę sie przeraziłam bo jakoś psychicznie byłam nastawiona, ze wszystko zacznie sie we wtorek. No ale do rzeczy. Podłączyli mnie do KTG i maszyny która co 15 min. sprawdzała mi cisnienie. Porobili tez badania krwi i moczu i na szczęścei wyszły ok (bez białka, które tak zmartwiło mojego gina.... ufff). Ok.22 przyszedł gin który miał akurat dyżur i po porozumieniu sie z moim lekarzem zdecydowali, że zaczniemy od podania mi leku który spowoduje zmiękczenie szyjki bo szkoda mnie "mordować na siłę" ! Lek mi załozyli "do środka" . Po 12h mieli go wyjąć. Gin uprzedził mnie że u niektórych kobiet lek ten moze wywołać lekkie skurcze więc nie nalezy panikować. Cały czas byłam podłączona do KTG (mozna paść ze szczęścia jak przez całą noc masz pasy na brzuchu, kroplówkę podłączona do lewej dłoni a na prawym przedramieniu ciśnienie Ci mierzą co 15 min
). No i po 2 godzinach zaczęły mi się skurcze - nie jakies strasznie tragiczne, ale przez cała noc spałam może 2 razy po 40 min. Rano zaczęły mi sie czyścić jelita.
Przyszła do mnie położna (super babka, zresztą cały personel do rany przyłóż) i mówi, że czyszczenie jest jak najbardziej ok i żeby sie tym nie przejmować i że gin dyżurny powinien byc u mnie koło 11 rano wyjąc lek i zbadać co w trawie piszczy. Ale sie nie doczekałam bo o 10 wody mi odeszły i gin przyleciał biegusiem zobaczyc co się dzieje. No i okazało się, że mam 3 cm
rozwarcia (szok że tyle sie rozwarło tylko na jakims stymulatorze). Po tym jak wody mi odeszły, skurcze zaczęły byc regularne i bardziej bolesne. O 11 podłączyli mi epidural i poczułam sie jak w niebie (polecam każdemu - super sprawa). Lekarz stwierdził, że po godzinie podłączą mi oksy na rozwieranie i gdzies ok. 18 powinniśmy rodzić (ok. 7 h po podaniu oksy). O 12 przyjechał mój gin i kontrolnie przyszedł mnie zabdać i ku wielkiemu zdziwieniu jego i całego personelu ( o mnie samej nie mówiąc) okazało się, że mam 10cm rozwarcia ----> po godzinie epiduralu, który teoretycznie spowalnia poród i totalnie bez oksy !!!!! Musiałam zadzwonić po M, który w międzyczasie pojechał sobie cos zjeść, żeby zbierał sie szybko i wracał do mnie bo wg gina miałam do 1.5h urodzić! M dotarł w ciągu 15min no i wystartowalismy... Bóle parte, których dzięki epiduralowi nie czułam jako bóle - jedynie jako potrzebę parcia.... No i zaczęła się moja i Olivki droga przez mękę. Odłączyli mi epidural, żebym mogła przeć efektywniej po czym dla zwiększenia częstotliwości skurczy podali oksy (tuż przed cc skurcze miałam co 35s i byłam juz totalnie bez znieczulenia). Wydulsili ze mnie blisko 3 godziny nieziemskiego wysiłku, na końcu nawet pomagali Małej przecisnąć sie przez moją miednicę przy pomocy próżnociągu, ale wtedy już tylko sklęłam gina i popłakałam się bo czułam się tak jakby ktos mi dziecko razem z macica chciał żywcem wyrwać. Nie ból był najgorszy w tym wszytkim ale fakt że można coś takiego zrobic. I to był mój koniec.... Gin widząc moją złość, gniew i wyczerpanie zarządził cc. W 10 minut znalazłam sie na stole operacyjnym i znowu od początku : epidural (dobrze że wejście miałam już założone), cewnik (który załozyli mi przy epiduralu a ściagli gdy zaczęłam przeć) i cały osprzęt typu parawan, czyszczenie itp. Nie pamiętam zbyt wiele z sali operacyjnej mimo, ze przeciez byłam przytomna, jednak skrajne wyczerpanie fizyczne i psychiczne dały znac o sobie. Wiem tylko ze prosiłam anastezjologa, żeby mnie tak nie ogrzewał bo zaraz spłonę a on mi na to, że mam dreszcze i chcą mi w ten sposób pomóc (miałam położone na klatce piersiowej coś na kształt poduszki powietrznej i to ona mnie tak grzała). Oprócz tego pamiętam tylko jeszcze widok mojej i M ręki splecionych razem pod przykryciem parawanowm i później słowa gina: Mamy dziewczynkę! Pokazali mi ją ponad parawanem a ja kazałam M iść z nią żeby sprawdził czy ma "wszystko". Strzasznie martwiłam sie tym, że te 3 godziny parcia mogły źle wpłynąć na moją córcię. M poszedł za Małą, przeciął nawet pępowinę chociaż zarzekał się, że tego nie zrobi bo wcześniej chyba zemdleje (jak chyba wiekszosc facetów boi sie krwi) a mnie zszywali. Wszystko oczywiście odbywało sie na jednej sali tak więc M widział i mnie i Olivkę. Po chwili połozna przyniosła mi pokazać Olivkę już umytą i ubraną. Jaka ona była słodka. Dałam jej całusa a ona popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczkami i od tej chwili wiedziałm, że dla tej malutkiej istotki jestem w stanie oddać zycie. Oczywiscie nie obyło się bez łez wzruszenia na stole operacyjnym ale o tym chyba nie musze Wam pisać!
Już po zabiegu przewieźli mnie najpierw na sale pooperacyjna na 2 godziny (M posłałam z Małą bo nie chciałam żeby swoje pierwsze godziny na tym swiecie spedziła z obcymi ludźmi) a później juz w swoim pokoju gdzie po chwili przywieźli mi moja córeczke.
Po całym przejściu powiem Wam tylko jedno - prawdą jest że niezależnie od tego jak bardzo sie wycierpi w trakcie porodu (chociaz prawdę mówiąc myślałam że fizycznie bardziej będzie bolało) to i tak wszystko zapomina sie w momencie kiedy zobaczysz jakie szczęście przynosi sie na świat. (MOJE SZCZĘŚCIE POJAWIŁO SIĘ NA ŚWIECIE 24 KWIETNIA 2007 o godz. 16:14 czasu chicagowskiego, z wagą porodową 3410g i 52cm długosci )
I to tyle......
A to mama z córcią po "obaleniu" 120ml
(Olivka ma już 17 dni)