Aktualno¶ci

12 tysiêcy dodatkowych miejsc w ¿³obkach!

12 tysiêcy dodatkowych miejsc w ¿³obkach!

Rz±d postanowi³ kontynuowaæ program Maluch, zapocz±tkowany w 2011, zaproponowa³ jednak jego zmodyfikowan± i rozszerzon± wersjê, nadaj±c mu nazwê MALUCH plus. Program MRPiPS "Maluch plus" na 2017 r...

Czytaj wiêcej >

Maluchy.pl logo

Witaj Gościu ( Zaloguj | Rejestruj )

Start new topic Reply to this topic
Start new topic Reply to this topic
 

muszę to z siebie wyrzucić...

, po prostu żeby nie oszaleć :(
> , po prostu żeby nie oszaleć :(
Tigerek
czw, 02 sty 2014 - 00:24
2 lata staraliśmy się o dziecko, naturalnie, na zasadzie "najpierw 2 lata na luzie, bez parcia na szkło, gdyby się nie udało idziemy do lekarza". Mąż pracuje na 2 zmiany, nie zawsze termin owulacji nam "pasował", moje długie cykle też nie sprzyjały stąd to założenie nasze 2 lat.

W ostatnim miesiącu tego założonego czasu zobaczyliśmy 2 kreseczki. Już 13. dnia po owulacji. Szał, radość, brak słów.

Tydzień potem zobaczyłam na bieliźnie różowy śluz, jazda do szpitala, zostaliśmy wyśmiani na korytarzu i odesłani do domu z tekstem "do 7. tygodnia to się d*** nie zawraca. Nie fisiować i iść do domu. Herbaty się napić". Na szczęście 3 dni później miałam wizytę u lekarza. Wszystkie parametry pęcherzyka w normie, niewidoczny jeszcze pęcherzyk żółtkowy, ale to norma, kontrola za tydzień. Luteina na wszelki wypadek po tym różowym śluzie. Po tygodniu pęcherzyk ładnie był, wymiary super, ale ... duży krwiak. I za niski progesteron. Luteina "setka" 4 na dobę, kontrola za 3 tygodnie.
Po 3 tygodniach - "mam złą wiadomość, nie ma bicia serca, dobra jest taka że raz wam się udało. Kontrola za tydzień, już po wszystkim poszukamy przyczyn bo tu jakaś choroba nam może weszła w paradę". Po tygodniu informacja, że 2/3 pęcherzyka się odkleiło bo krwiak podsiąka więc za kilka dni będzie po wszystkim. Do zobaczenia za 3 tygodnie jak będzie po krwawieniu... ogłuszona totalnie, spłakana, dobrze, że przyjaciółka mnie przetrzymała u siebie do wieczora.

Stwierdziliśmy, że niestety docelowo ten lekarz chociaż bardzo dobry ale na nasze możliwości za drogi, leki na 100%, badania krwi na 100%, a wizyty... w 2 miesiące wyszło nam 1500-1700zł. Poszliśmy do innej lekarki, potwierdziła, że nie ma bicia serca bo... pęcherzyk jest pusty. Dziecko umarło dawno, już się wchłonęło. Skierowanie na oddział na za tydzień... bo może jednak natura sobie poradzi.

Nie poradziła sobie, oddział, badanie jednego lekarz,a drugiego, pani praktykantka obok, założenie leku. Nie mamy możliwości pochować dzieciątka, bo nie mamy jak zrobić badania genetyczne na ustalenie płci... położne serdecnziem miło i ze współczuciem informują, żeby sobie nic nie wyrzucać, wszyscy tak mają, mało kogo stać na badanie za 400-500zł i mało kto może nagle zrobić wycieczkę do kliniki 150 km i jeszcze wyprosić zrobienie badania w 2 dni.

"Przygotowujemy organizm do zabiegu, może do wieczora się uszykuje, a jak nie to na rano. Być może troszkę się skurcz jakiś pojawi, może jakieś plamienie".
Po 3 h ból rozrywa od środka... krwotok po nogach... położna każe mi iść się umyć pod prysznic, przynosi podkłady, pociesza. Wszystko co na podpasce idzie do badania... płaczę w łazience i krwawię nadal. Po powrocie do łóżka położna przychodzi i mówi że "niedługo przyjdzie anestezjolog i się wszystkim zajmiemy". Przesiąka jeden podkład, drugi, trzeci... okazuje się że w wojewódzkim szpitalu po południu jest tylko jeden anestezjolog i to zajęty, ale pewnie niedługo przyjdzie, niech pani jeszcze troszkę poczeka, nie można podać przeciwbólowych bo nie wiadomo co z narkozą. I leżę tak i zwijam się z bólu i krwawię przez 3 h aż w końcu zwalnia się anestezjolog. "proszę przejść do zabiegowego"... a mi się już skończyły piżamy... idę zawinięta w ręcznik, bo mąż w pracy i cokolwiek przywiezie dopiero jutro... asystentka anestezjologa ochrzania mnie, że mam na nosie okulary. Każe zdjąć i tak dojść do fotela. Obijam się o jakiś sprzęt bo nic nie widzę i strasznie kręci mi się w głowie. Pani asystentka zła, co pani wyrabia... Stażystka z ginekologii podaje mi okulary, rękę, prowadzi, dopiero potem odbiera okulary i obiecuje zanieść na salę.

Budzę się po wszystkim i jak przez mgłę przypominam sobie zapewnienie położnej że wszystko już dobrze... co dobrze? jakie dobrze?

Rano przyjeżdża mąż, udało mu się załatwić urlop, żeby być ze mną. Nie pozwalają nam wyjść ze szpitala dopóki nie przyjdą wyniki na grupę krwi. Czekamy ponad 4 h, po czym okazuje się, że są dopięte do karty od 3 h ... dom... za 6 dni Wigilia...

Zero wskazań, informacji co dalej. Na obchodzie porannym nie wiedziałam o co pytać, a potem lekarza nie zobaczysz na oczy. Z internetu dowiaduję się, że plamienia są normą, skurcze są normą... a skąd to miałam wcześniej wiedzieć... ???

Twardo się jakoś trzymam tydzień, półtorej. Minęły święta, sztuczne uśmiechy, wszyscy taktownie milczą, pierwszy raz bez pytań " to kiedy w końcu wy?"

Po świętach coś we mnie pękło. Nie wiem co przeważa, gniew, żal, ból. Nie mam już nadziei, serce boli, mam żal, po co Dzieciątko zostało nam dane tylko na 9 czy 12 tygodni? Dlaczego inni ludzie gardzą życiem, Bogiem, ludźmi i mają wszystko? a ja tylko ból? dlaczego tak to się musiało stać? dlaczego komplikowało się wszystko? dlaczego jeszcze i zabieg, po którym podobno dopiero po pół roku możemy starać się o Maleństwo? dlaczego krwotok, tyle godzin przeraźliwego bólu? Wszystko we mnie krzyczy a mi odechciewa się być. Umarło mi pół serca a drugie pół nie daje rady. Teściowa z prostoty i dobroci serca pociesza, że "będzie kolejne", moja mama stawia siebie w centrum i lamentuje.. nad sobą, jak mogliśmy nie powiedzieć o ciąży, czy my w ogóle wiemy przez co ONA przechodzi? Brat kwituje informację krótkim "o sh*t, a patrz, ja też mam problemy, chyba pracę zmienię...". Męża brat dopytuje czy nie zrobiliśmy czegoś źle, dlaczego ten a nie inny lekarz. Jeden mąż na posterunku, ale ile wytrzyma? 2-3 przyjaciółki wtajemniczone w sprawę próbuję wspierać. Mniej lub bardziej udolnie.

A we mnie się wszystko gotuje. W dniu zabiegu bliska koleżanka urodziła dziecko... na oddziale z ścianą tuliła swoje maleństwo. Ja odnosiłam zakrwawiony podkład do dyżurki. Dlaczego moje dziecko nigdy nie powie "mamusiu/tatusiu"? czym zasłużyliśmy sobie na tą ranę? dlaczego ten piękny czas czekania na dziecko został nam tak brutalnie odebrany? dlaczego o ile w ogóle coś się światu odwidzi i dostaniemy drugą szansę - dlaczego ten czas na zawsze ma być naznaczony piętnem przeszłości? strachem że znowu pójdzie coś nie tak?

Jutro idę od pracy... tych 2 tygodni jakby nie było... boli jakby to było dziś. Nie wiem czy uda mi się utrzymać maskę. Pracuję w otoczeniu 600 osób (szkoła średnia). Boję się, że znowu obudzą mnie koszmary, jak przez ostatnie 3 tygodnie. Że znowu będę miała spuchniętą po nocy twarz od płaczu z wypisanym na czole "ryczała". We mnie wszystko krzyczy.

Jak długo to jeszcze potrwa? czy kiedyś zrozumiemy? kiedy zelżeje ten straszliwy ból? kiedy minie ta wieczność oczekiwania na zezwolenie na kolejną próbę... wolno mi myśleć o kolejnych staraniach? poradzimy sobei z nimi? będą nam dane dwie kreseczki i wizyta po drugiej stronie ściany po kolejnych 9 miesiącach? Dziś nie jestem niczego pewna. Za bardzo boli.


*********

Nie wiem, czy nie łamię jakiegoś przepisu/zasady forum tego typu postem. Ale już nie wytrzymuję... muszę to z siebie zrzucić... powiedzieć komuś jeszcze poza mężem. Może ten ból choć na moment zelżeje icon_sad.gif
Tigerek


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,506
Dołączył: nie, 12 paź 08 - 15:06
Nr użytkownika: 22,497




post czw, 02 sty 2014 - 00:24
Post #1

2 lata staraliśmy się o dziecko, naturalnie, na zasadzie "najpierw 2 lata na luzie, bez parcia na szkło, gdyby się nie udało idziemy do lekarza". Mąż pracuje na 2 zmiany, nie zawsze termin owulacji nam "pasował", moje długie cykle też nie sprzyjały stąd to założenie nasze 2 lat.

W ostatnim miesiącu tego założonego czasu zobaczyliśmy 2 kreseczki. Już 13. dnia po owulacji. Szał, radość, brak słów.

Tydzień potem zobaczyłam na bieliźnie różowy śluz, jazda do szpitala, zostaliśmy wyśmiani na korytarzu i odesłani do domu z tekstem "do 7. tygodnia to się d*** nie zawraca. Nie fisiować i iść do domu. Herbaty się napić". Na szczęście 3 dni później miałam wizytę u lekarza. Wszystkie parametry pęcherzyka w normie, niewidoczny jeszcze pęcherzyk żółtkowy, ale to norma, kontrola za tydzień. Luteina na wszelki wypadek po tym różowym śluzie. Po tygodniu pęcherzyk ładnie był, wymiary super, ale ... duży krwiak. I za niski progesteron. Luteina "setka" 4 na dobę, kontrola za 3 tygodnie.
Po 3 tygodniach - "mam złą wiadomość, nie ma bicia serca, dobra jest taka że raz wam się udało. Kontrola za tydzień, już po wszystkim poszukamy przyczyn bo tu jakaś choroba nam może weszła w paradę". Po tygodniu informacja, że 2/3 pęcherzyka się odkleiło bo krwiak podsiąka więc za kilka dni będzie po wszystkim. Do zobaczenia za 3 tygodnie jak będzie po krwawieniu... ogłuszona totalnie, spłakana, dobrze, że przyjaciółka mnie przetrzymała u siebie do wieczora.

Stwierdziliśmy, że niestety docelowo ten lekarz chociaż bardzo dobry ale na nasze możliwości za drogi, leki na 100%, badania krwi na 100%, a wizyty... w 2 miesiące wyszło nam 1500-1700zł. Poszliśmy do innej lekarki, potwierdziła, że nie ma bicia serca bo... pęcherzyk jest pusty. Dziecko umarło dawno, już się wchłonęło. Skierowanie na oddział na za tydzień... bo może jednak natura sobie poradzi.

Nie poradziła sobie, oddział, badanie jednego lekarz,a drugiego, pani praktykantka obok, założenie leku. Nie mamy możliwości pochować dzieciątka, bo nie mamy jak zrobić badania genetyczne na ustalenie płci... położne serdecnziem miło i ze współczuciem informują, żeby sobie nic nie wyrzucać, wszyscy tak mają, mało kogo stać na badanie za 400-500zł i mało kto może nagle zrobić wycieczkę do kliniki 150 km i jeszcze wyprosić zrobienie badania w 2 dni.

"Przygotowujemy organizm do zabiegu, może do wieczora się uszykuje, a jak nie to na rano. Być może troszkę się skurcz jakiś pojawi, może jakieś plamienie".
Po 3 h ból rozrywa od środka... krwotok po nogach... położna każe mi iść się umyć pod prysznic, przynosi podkłady, pociesza. Wszystko co na podpasce idzie do badania... płaczę w łazience i krwawię nadal. Po powrocie do łóżka położna przychodzi i mówi że "niedługo przyjdzie anestezjolog i się wszystkim zajmiemy". Przesiąka jeden podkład, drugi, trzeci... okazuje się że w wojewódzkim szpitalu po południu jest tylko jeden anestezjolog i to zajęty, ale pewnie niedługo przyjdzie, niech pani jeszcze troszkę poczeka, nie można podać przeciwbólowych bo nie wiadomo co z narkozą. I leżę tak i zwijam się z bólu i krwawię przez 3 h aż w końcu zwalnia się anestezjolog. "proszę przejść do zabiegowego"... a mi się już skończyły piżamy... idę zawinięta w ręcznik, bo mąż w pracy i cokolwiek przywiezie dopiero jutro... asystentka anestezjologa ochrzania mnie, że mam na nosie okulary. Każe zdjąć i tak dojść do fotela. Obijam się o jakiś sprzęt bo nic nie widzę i strasznie kręci mi się w głowie. Pani asystentka zła, co pani wyrabia... Stażystka z ginekologii podaje mi okulary, rękę, prowadzi, dopiero potem odbiera okulary i obiecuje zanieść na salę.

Budzę się po wszystkim i jak przez mgłę przypominam sobie zapewnienie położnej że wszystko już dobrze... co dobrze? jakie dobrze?

Rano przyjeżdża mąż, udało mu się załatwić urlop, żeby być ze mną. Nie pozwalają nam wyjść ze szpitala dopóki nie przyjdą wyniki na grupę krwi. Czekamy ponad 4 h, po czym okazuje się, że są dopięte do karty od 3 h ... dom... za 6 dni Wigilia...

Zero wskazań, informacji co dalej. Na obchodzie porannym nie wiedziałam o co pytać, a potem lekarza nie zobaczysz na oczy. Z internetu dowiaduję się, że plamienia są normą, skurcze są normą... a skąd to miałam wcześniej wiedzieć... ???

Twardo się jakoś trzymam tydzień, półtorej. Minęły święta, sztuczne uśmiechy, wszyscy taktownie milczą, pierwszy raz bez pytań " to kiedy w końcu wy?"

Po świętach coś we mnie pękło. Nie wiem co przeważa, gniew, żal, ból. Nie mam już nadziei, serce boli, mam żal, po co Dzieciątko zostało nam dane tylko na 9 czy 12 tygodni? Dlaczego inni ludzie gardzą życiem, Bogiem, ludźmi i mają wszystko? a ja tylko ból? dlaczego tak to się musiało stać? dlaczego komplikowało się wszystko? dlaczego jeszcze i zabieg, po którym podobno dopiero po pół roku możemy starać się o Maleństwo? dlaczego krwotok, tyle godzin przeraźliwego bólu? Wszystko we mnie krzyczy a mi odechciewa się być. Umarło mi pół serca a drugie pół nie daje rady. Teściowa z prostoty i dobroci serca pociesza, że "będzie kolejne", moja mama stawia siebie w centrum i lamentuje.. nad sobą, jak mogliśmy nie powiedzieć o ciąży, czy my w ogóle wiemy przez co ONA przechodzi? Brat kwituje informację krótkim "o sh*t, a patrz, ja też mam problemy, chyba pracę zmienię...". Męża brat dopytuje czy nie zrobiliśmy czegoś źle, dlaczego ten a nie inny lekarz. Jeden mąż na posterunku, ale ile wytrzyma? 2-3 przyjaciółki wtajemniczone w sprawę próbuję wspierać. Mniej lub bardziej udolnie.

A we mnie się wszystko gotuje. W dniu zabiegu bliska koleżanka urodziła dziecko... na oddziale z ścianą tuliła swoje maleństwo. Ja odnosiłam zakrwawiony podkład do dyżurki. Dlaczego moje dziecko nigdy nie powie "mamusiu/tatusiu"? czym zasłużyliśmy sobie na tą ranę? dlaczego ten piękny czas czekania na dziecko został nam tak brutalnie odebrany? dlaczego o ile w ogóle coś się światu odwidzi i dostaniemy drugą szansę - dlaczego ten czas na zawsze ma być naznaczony piętnem przeszłości? strachem że znowu pójdzie coś nie tak?

Jutro idę od pracy... tych 2 tygodni jakby nie było... boli jakby to było dziś. Nie wiem czy uda mi się utrzymać maskę. Pracuję w otoczeniu 600 osób (szkoła średnia). Boję się, że znowu obudzą mnie koszmary, jak przez ostatnie 3 tygodnie. Że znowu będę miała spuchniętą po nocy twarz od płaczu z wypisanym na czole "ryczała". We mnie wszystko krzyczy.

Jak długo to jeszcze potrwa? czy kiedyś zrozumiemy? kiedy zelżeje ten straszliwy ból? kiedy minie ta wieczność oczekiwania na zezwolenie na kolejną próbę... wolno mi myśleć o kolejnych staraniach? poradzimy sobei z nimi? będą nam dane dwie kreseczki i wizyta po drugiej stronie ściany po kolejnych 9 miesiącach? Dziś nie jestem niczego pewna. Za bardzo boli.


*********

Nie wiem, czy nie łamię jakiegoś przepisu/zasady forum tego typu postem. Ale już nie wytrzymuję... muszę to z siebie zrzucić... powiedzieć komuś jeszcze poza mężem. Może ten ból choć na moment zelżeje icon_sad.gif

--------------------
Nie zapomnimy... [*] (17.12.2013r, 11t.c.; 13.04.2014r., 5t.c.)
zInnejPlanety
czw, 11 sie 2016 - 10:32
Takie Zachowania w szpitalach sÄ… SKANDALICZNE!.
Czy taki lekarz albo położna nie są rodzicami i czy w ogóle ludźmi?
Jak można tak upodlić drugiego człowieka przechodzącego właśnie tragedię?
Normalnie, włos się jeży i nóż otwiera...
Mnie bezstronnego w tej sprawie ludzia telepie złość, aż... nie wiem co.

Ludzie z tego forum, sympatycy i w ogóle będący w podobnej sytuacji, czas by się ruszyć ze stołka i zrobić coś.
Jakąś kampanię społeczną. Nie wierzę żeby nie znalazł się choćby jeden aktywista. Takie podejście do pacjentek musi się skończyć. Nie można bez końca przyglądać się z założonymi rękami.
Ja rozumiem, że droga sądowa to nonsens.
Takie szpitale powinny chociaż dostać list otwarty, ulotkę. Mogłyby być nękane ulotkami.
Wysłać jakiś grupowy list do Ministra Zdrowia. Raz drugi, trzeci i osiemnasty.
Ba, szpitale teraz mają akredytację. Zgłaszać takie przypadki do jednostki certyfikującej.

Wejść w komitywę z istniejącymi organizacjami, jak np. https://www.rodzicpoludzku.pl/ bez żartów (poszerzenie zakresu), albo https://www.poronienie.pl/. Skorzystać z ich doświadczeń.
No nie dajcie się tak traktować. Błagam Was!
Inni walczą o żaby i ślimaki (co owszem pochwalam), a Wy to co?
Przecież mamy swoich posłów, samorządy.


Co do jakiegoś znaczącego wsparcia, to sadzę że na tej stronie https://www.poronienie.pl/. Jest forum.


Pozdrawiam Was i żegnam.
zInnejPlanety


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 1
Dołączył: czw, 11 sie 16 - 09:44
Nr użytkownika: 47,990




post czw, 11 sie 2016 - 10:32
Post #2

Takie Zachowania w szpitalach sÄ… SKANDALICZNE!.
Czy taki lekarz albo położna nie są rodzicami i czy w ogóle ludźmi?
Jak można tak upodlić drugiego człowieka przechodzącego właśnie tragedię?
Normalnie, włos się jeży i nóż otwiera...
Mnie bezstronnego w tej sprawie ludzia telepie złość, aż... nie wiem co.

Ludzie z tego forum, sympatycy i w ogóle będący w podobnej sytuacji, czas by się ruszyć ze stołka i zrobić coś.
Jakąś kampanię społeczną. Nie wierzę żeby nie znalazł się choćby jeden aktywista. Takie podejście do pacjentek musi się skończyć. Nie można bez końca przyglądać się z założonymi rękami.
Ja rozumiem, że droga sądowa to nonsens.
Takie szpitale powinny chociaż dostać list otwarty, ulotkę. Mogłyby być nękane ulotkami.
Wysłać jakiś grupowy list do Ministra Zdrowia. Raz drugi, trzeci i osiemnasty.
Ba, szpitale teraz mają akredytację. Zgłaszać takie przypadki do jednostki certyfikującej.

Wejść w komitywę z istniejącymi organizacjami, jak np. https://www.rodzicpoludzku.pl/ bez żartów (poszerzenie zakresu), albo https://www.poronienie.pl/. Skorzystać z ich doświadczeń.
No nie dajcie się tak traktować. Błagam Was!
Inni walczą o żaby i ślimaki (co owszem pochwalam), a Wy to co?
Przecież mamy swoich posłów, samorządy.


Co do jakiegoś znaczącego wsparcia, to sadzę że na tej stronie https://www.poronienie.pl/. Jest forum.


Pozdrawiam Was i żegnam.

Posty w temacie
Tigerek   muszÄ™ to z siebie wyrzucić...   czw, 02 sty 2014 - 00:24
Ewcia!   fachowo pewnie nie pomoge, ale przytulam :przyt...   czw, 02 sty 2014 - 01:06
netty5   TIGEREK to wszystko Å›wieże , bolesne. Szczerze w...   czw, 02 sty 2014 - 02:43
Honey*   Tigerku rozumiem i przytulam. 8 lat temu tez poron...   czw, 02 sty 2014 - 08:12
A_KA   Tigerku, przytulam wirtualnie :przytulam . Przyk...   czw, 02 sty 2014 - 08:43
karoleenka   Tigerku - strasznie mi przykro :(   czw, 02 sty 2014 - 10:43
kapselkowo   Ja po poronieniu byÅ‚am w podobnie zÅ‚ym stanie co...   czw, 02 sty 2014 - 10:51
Elak   :przytulam   czw, 02 sty 2014 - 11:05
ania.m   Straszne jest takie traktowanie kobiet w szpitalu,...   czw, 02 sty 2014 - 11:06
Dirty Diana   Też poroniÅ‚am. Też cierpiaÅ‚am tak mocno. Kiedy...   czw, 02 sty 2014 - 12:51
Dabriza   Bardzo mocno przytulam. To co przeszÅ‚aÅ› jest okr...   czw, 02 sty 2014 - 13:43
Tuni   Boże, Tigerku, przytulam mocno :przytulam   czw, 02 sty 2014 - 14:16
vinia   Jest mi bardzo przykro z powodu tego co musiaÅ‚aÅ›...   czw, 02 sty 2014 - 14:24
anax   :przytulam   czw, 02 sty 2014 - 17:00
KanuÅ›   Tigerku myÅ›laÅ‚am o Tobie od czasu gdy przeczytaÅ...   czw, 02 sty 2014 - 18:41
milutka   Tigerek tak strasznie mi przykro :( przytulam CiÄ...   czw, 02 sty 2014 - 19:52
Weroniczqa   jesteÅ›my z TobÄ…   piÄ…, 13 maj 2016 - 12:32
Tigerek   DziÄ™ki Weroniczka... Od tamtej pory minęły p...   pon, 16 maj 2016 - 00:34
zInnejPlanety   Takie Zachowania w szpitalach sÄ… SKANDALICZNE...   czw, 11 sie 2016 - 10:32
> muszÄ™ to z siebie wyrzucić..., po prostu żeby nie oszaleć :(
Start new topic
Reply to this topic
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:



Wersja Lo-Fi Aktualny czas: sob, 27 kwi 2024 - 09:34
lista postów tego w±tku
© 2002 - 2018  ITS MEDIA, kontakt: redakcja@maluchy.pl   |  Reklama