Pediatra Mateusza radził, żeby nic tam nie "grzebać". Nie ruszać, nie odklejać i już. Efekt? Mateusz ma zwężony napletek a siusiaka od zawsze nie daje nawet dotknąć. Zdawało mi się to nadwrażliwością jedynie, ale dopiero teraz zaczęłam podejrzewać, że może Go boli?! Acz nic takiego nie mówił, a jak go cokolwiek boli to się drze!
Nie jest to stulejka, ale tzw. sklejka. 26 kwietnia ma iść na odklejanie. Z tatusiem, bo ja będę na nefrologii w szpitalu z Tobiaszem. Nie wyobrażam sobie jak to ma się udać a na zabieg w narkozie się nie zgodzę...
Nic Mu się nie dzieje, przy siusianiu kłopotów zero.
Pediatrzy Tobiasza w większości radzili coś przeciwnego. Odciągać, myć, pielęgnować, usuwać mastkę, itp. Efekt? Pani dr nefrolog odciągnęła Tobiaszowi napletek jednym ruchem, powodując taki wrzask mojego dziecka, że Go pół przychodni słyszało :/ Cała przychodnia. Za to teraz napletek schodzi bez problemu prawie do połowy. I nie boli.
Z czym się spotkałyście w kwestii Waszych synów? I czy ktoś może mi to wreszcie konkretnie wyjaśnić?! Skłaniam się ku zdaniu pani dr nefrolog, że mastka jest pożywką dla bakterii i należy pod napletkiem myć. Są jednak lekarze, którzy twierdzą, że i tak odklei się sam, więc ruszać nie trzeba. Zdecydowałam się na odklejenie napletka u Mateusza, ale słabo mi się robi na samą myśl o tym, jak będzie przy tym cierpiał
Czy gdybym zostawila to w spokoju coś by Mu groziło? Sama już nie wiem