Marta,
człowiek jest tak "dziwnie"/"fantastycznie" stworzony, że kiedy potrzebna jest
pełna mobilizacja daje radę. Później może być trochę gorzej, ale da się przeważnie
przeżyć. Patrząc z perspektywy czasu zastanawiam się jak dawałam radę jeździć
codziennie z siedmiomiesięcznym Maksymilianem do Poznania do babci (miała 69 lat,
ostrą białaczkę szpikową, zmarła w ciągu 3 miesięcy od momentu postawienia
diagnozy, po podaniu pierwszej chemii). Mój mąż i mama mieli urlop, ja oczywiście
z racji posiadania małego dziecka też, wstawaliśmy o świcie, ładowaliśmy się do
samochodu, dojeżdżaliśmy do Poznania, karmiłam Dzidka w samochodzie, zostawiałam
go z mężem, leciałyśmy z mamą do babci, za dwie godziny leciałam znowu nakarmić
Dzidka, mąż z nim spacerował po okolicy, spał w samochodzie, ja leciałam znowu do
babci. Wieczorem 120km do domu, i tak codziennie przez prawie 2 tygodnie. Babcia na
nas wyzywała, protestowała że się wykończymy tym lataniem, ale jak można było
zrobić inaczej ? Dziadek i syn babci nie byli u niej ani razu
Nawet przez moment tego latania nie żałowałam.
Z pewnością byłoby mi trudniej, gdyby nie mąż i Dzidek.