I znowu jestem dziwolągiem, i właściwie piszę po to, aby otrzymać wsparcie od innych dziwolągów oraz przekonać się, czy takowi istnieją podobni do mnie.
Nie umiem tańczyć. I nie lubię tańczyć. Nie umiem bo nie lubię, a nie lubię, bo nie umiem. Nie zależy mi na tym. Nie bawi mnie to. Udawanie że umiem i dreptanie w kółko z mniej lub bardziej przypadkowym partnerem wydaje mi się kompletnym bezsensem.
No i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie np. wesela w rodzinie i nie tylko. Jutro jest takowe wesele w rodzinie mojego męża. Nie jadę. Tak jak zawsze. Pojedzie mąż z synem. Co może robić na weselu osoba, która nie umie i nie lubi tańczyć? Siedzieć przy stole, obżerać się i cały czas tłumaczyć się, dlaczego przyrosła do krzesła?
Chodzi mi tylko o to, że jednak zawsze jest to odbierane jako coś dziwacznego (np. symptom rozpadu naszego małżeństwa czy też moje "zadzieranie nosa" itp...). Nie umiem tak wytłumaczyć, żeby nie wyszło arogancko. Pozstaję tym rodzinnym dziwolągiem.
Kłopoty są też przy innych okazjach. Zjazd absolwentów. Wszystko miło, przyjemnie, fajnie, przez pierwsze 2 godziny ściskamy się, gadamy, prześcigamy sie w opowieściach, anegdotach, no i nadchodzi ten moment, gdy zaczyna grać orkiestra. Zagłusza wszelkie dialogi, a towarzystwo rusza na parkiet. Ja się dyskretnie zmywam... No bo co mam robić?
To samo z Sylwestrem. Ciężko coś wymyślić, a szczególnie znaleźć grono chętnych, którzy ani przespać nie chcą tej nocy, ani też przetańczyć, tylko znaleźć jakąś "trzecią drogę".
Nie, to wcale nie znaczy, że jestem nietowarzyska, JA TYLKO NIE UMIEM I NIE LUBIĘ TAŃCZYĆ. Nie jestem nawet niemuzykalna, przeciwnie, śpiewam w jednym z najlepszych chórów gospel i nawet poruszam się do rytmu
.
A, tak tylko chciałam Wam się pożalić...