Aktualnoci

12 tysicy dodatkowych miejsc w obkach!

12 tysicy dodatkowych miejsc w obkach!

Rzd postanowi kontynuowa program Maluch, zapocztkowany w 2011, zaproponowa jednak jego zmodyfikowan i rozszerzon wersj, nadajc mu nazw MALUCH plus. Program MRPiPS "Maluch plus" na 2017 r...

Czytaj wicej >

Maluchy.pl logo
cia

Witaj Gościu ( Zaloguj | Rejestruj )

Start new topic Reply to this topic
Start new topic Reply to this topic
11 Stron V  « poprzednia 2 3 4 5 6 następna ostatnia   

Jak nasze dzieciaczki przychodziły na świat......

> 
Choco.
nie, 12 lis 2006 - 17:45
Chociaż emocje jeszcze nie opały to wpiszę się i ja...
Byłam 1dzień po terminie, lekarka powiedziała żebym zgłosiła się na ktg do szpitala. Moja położna miała akurat nockę i zaprosiła mnie na wizytę na godz. 20-tą. Jechałam pewna, że wrócę zaraz do domku....2w1...stało się inaczej.
W czasie badania położna stwierdziła, że jest rozwarcie na 3cm więc zostaję. Męża miałam odesłać do domku jdnak poprosiłam aby został na czas badania ktg. W czasie badania zauważyłam, że przez chwilę spadło małemu tętno, mąż pobiegł po położną i nawet nie wiem kiedy poczułam ukłucie w ręcę, i tlen podawany do nosa..po chwili było już ok. Lekarz poprosił mnie na badanie. Powiedziałam, że zrobię tylko siusiu i przyjdę...nie było to siusiu....to były wody płodowe które leciały ze mnie przez cały czas, położne zlatywały się bo nie mogły uwierzyć, że tyle tych wód:)
Poszlismy na salę porodów rodzinnych. Badanie wykazało 5cm rozwarcia. Podłączono ktg, skurcze były odczuwalne ale nie bolesne. Żartowałam z położnymi i mężem, pisałam smski a lekarz nie wierzył że ja jestem rodząca. Było jak we śnie...no, do momentu
O 23-ciej położna stwierdziła,że czas na dopalacz i podłączono mi okscytocynę...zleciały może ze 2 kropelki. Poczułam ogromny skurcz a tętno małego spadło drastycznie. Momentalnie odłączono oksy i usłyszałam hasło "cięcie- natychmiast!!" Pamiętam tylko męża pochylonego nad mną i mówiącego, że mnie kocha..
Potem się obudziłąm. Usłyszałam, że mam ślicznego synka, który obsiusiał wszystkich zaraz po wyjęciu z brzusia...
Jak przewieźli mnie na salę pooperacyjną to mąż powiedział, że Misiu urodził się o 23:25, że jest zdrowy i śliczny. Był niesamowicie owinięty pępowiną i niemiał szans urodzić się siłami natury. Dziękowałam Bogu za synka..i płakałam cały czas ze szczęścia:) Tak jest do tej pory. Misiu dostał 9pkt Apgar, miał zasinienie kończyn, ale jest zupełnie zdrowy.
Żałuję, że nie urodziłam sama ale nie jest to dla mnie ważne, ważne że moje dzieciątko jest ze mną i jest zdrowe...oddałabym za niego życie!!!
Życzę Wam udanych porodów i dzieciątek....ściskam!!!
PS. Dodam jeszcze, że nie wyobrażam sobie porodu bez mojego męża, w wielkiej mierze to dzięki jego obecności i pomocy to wszystko tak poszło, kocham go jeszcze bardziej od tego dnia..o ile to możliwe, zeby kochać go jeszcze bardziej:)
Choco.


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 7,882
Dołączył: pon, 10 paź 05 - 18:00
Nr użytkownika: 3,791




post nie, 12 lis 2006 - 17:45
Post #61

Chociaż emocje jeszcze nie opały to wpiszę się i ja...
Byłam 1dzień po terminie, lekarka powiedziała żebym zgłosiła się na ktg do szpitala. Moja położna miała akurat nockę i zaprosiła mnie na wizytę na godz. 20-tą. Jechałam pewna, że wrócę zaraz do domku....2w1...stało się inaczej.
W czasie badania położna stwierdziła, że jest rozwarcie na 3cm więc zostaję. Męża miałam odesłać do domku jdnak poprosiłam aby został na czas badania ktg. W czasie badania zauważyłam, że przez chwilę spadło małemu tętno, mąż pobiegł po położną i nawet nie wiem kiedy poczułam ukłucie w ręcę, i tlen podawany do nosa..po chwili było już ok. Lekarz poprosił mnie na badanie. Powiedziałam, że zrobię tylko siusiu i przyjdę...nie było to siusiu....to były wody płodowe które leciały ze mnie przez cały czas, położne zlatywały się bo nie mogły uwierzyć, że tyle tych wód:)
Poszlismy na salę porodów rodzinnych. Badanie wykazało 5cm rozwarcia. Podłączono ktg, skurcze były odczuwalne ale nie bolesne. Żartowałam z położnymi i mężem, pisałam smski a lekarz nie wierzył że ja jestem rodząca. Było jak we śnie...no, do momentu
O 23-ciej położna stwierdziła,że czas na dopalacz i podłączono mi okscytocynę...zleciały może ze 2 kropelki. Poczułam ogromny skurcz a tętno małego spadło drastycznie. Momentalnie odłączono oksy i usłyszałam hasło "cięcie- natychmiast!!" Pamiętam tylko męża pochylonego nad mną i mówiącego, że mnie kocha..
Potem się obudziłąm. Usłyszałam, że mam ślicznego synka, który obsiusiał wszystkich zaraz po wyjęciu z brzusia...
Jak przewieźli mnie na salę pooperacyjną to mąż powiedział, że Misiu urodził się o 23:25, że jest zdrowy i śliczny. Był niesamowicie owinięty pępowiną i niemiał szans urodzić się siłami natury. Dziękowałam Bogu za synka..i płakałam cały czas ze szczęścia:) Tak jest do tej pory. Misiu dostał 9pkt Apgar, miał zasinienie kończyn, ale jest zupełnie zdrowy.
Żałuję, że nie urodziłam sama ale nie jest to dla mnie ważne, ważne że moje dzieciątko jest ze mną i jest zdrowe...oddałabym za niego życie!!!
Życzę Wam udanych porodów i dzieciątek....ściskam!!!
PS. Dodam jeszcze, że nie wyobrażam sobie porodu bez mojego męża, w wielkiej mierze to dzięki jego obecności i pomocy to wszystko tak poszło, kocham go jeszcze bardziej od tego dnia..o ile to możliwe, zeby kochać go jeszcze bardziej:)

--------------------
Michał 08.11.2006 i Maciej 03.01.2011
(nie)dzielna
nie, 12 lis 2006 - 17:54
Franca czekałam na Ciebie z niecierpliwością. Jeszcze tydzień temu pocieszałaś mnie, że czasami cięcie konieczne i tak będzie lepiej dla małej icon_lol.gif Teraz czas na pocieszenie z mojej strony - Dagmarko Damianie na pewno jesteście wspaniałymi rodzicami i żadne cięcia tego nie zmienią przytul.gif 02.gif
(nie)dzielna


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 3,208
Dołączył: sob, 28 sty 06 - 14:17
Skąd: Leszno
Nr użytkownika: 4,745




post nie, 12 lis 2006 - 17:54
Post #62

Franca czekałam na Ciebie z niecierpliwością. Jeszcze tydzień temu pocieszałaś mnie, że czasami cięcie konieczne i tak będzie lepiej dla małej icon_lol.gif Teraz czas na pocieszenie z mojej strony - Dagmarko Damianie na pewno jesteście wspaniałymi rodzicami i żadne cięcia tego nie zmienią przytul.gif 02.gif

--------------------
Alicja ur. 17.12.2006

zdj?cia Lusi: https://www.flickr.com/photos/lusinkowo/
Five
nie, 12 lis 2006 - 18:04
Natalia
Zaczęłam 9 miesiąc, nie miałam siły już czekać, chciałam mieć już moją córeczkę koło siebie, nie byłam w stanie myśleć ile to jeszcze potrwa. Ale moja natalcie się nie spieszyła. Termin-5 listopad, pierwszego zasiskałam nogi, a zaczęło się wieczorem 2 listopada. Dostałam lekkich skurczy, ale nieregularnych, więc się nie denerwowałam (właściwie to denerwowałam, że to jeszcze nie to icon_wink.gif ). Przespałam się, właściwie to mało spałam, 3 razy przepakowałam torbę do szpitala, sprawdziłam czy wszystko jest. Rano jakieś plamienia, ale właściwie nic poważniejszego. Zaczął mnie ogropnie boleć kręgosłup i mięśnie, pojechałam do szpitala po coś na zatrzymanie bólu. Położna wzięła mnie na KTG, skurcze regularne, a ja nic nie czuję icon_eek.gif Kobieta do mnie, że zaraz będę rodzić. Zdziwiłam się okropnie, bo inaczej to sobie wyobrażałam. Uśmiechnięta przeszłam na korytarz. Mówię do męża, że ordzę, on na mnie zdziwiony patrzy i pogania na salę porodową. Dopiero jak się położyłam, a ból kręgosłupa nieco ustąpił poczułam skurcze w coraz mniejszych odstępach. Zaczęło boleć, ja krzyczeć, a położne chyba krzyczały głośniej ode mnie icon_wink.gif Prosiłam o natychmiastowe znieczulenie, groziłam, że nie będę parła, ale jak usłyszałam: proszę przeć, bo udusi pani swoje dziecko, zaraz wrócił mi rozum. 2 razy parłam i o 15:30 na moim brzuszku wylądowała Natalia z 9 pkt. w skali Apgar. Po jakimś czasie (jakim?? icon_eek.gif ) wzięli ją na gadania. Malutka ważyła 3300g i miała 53 cm.

Emilia
Ona od początku była uparciuchem i kombinatorką. 13 dni to terminie, na następny dzień zapowiedziana cesarka, broniłam się od tego, ale nie mogłam nic poradzić. Wkurzyłam się i stwierdziłam, że nie będą mnie cieli i już!! Położyłam się na fotelu, a z drugiej strony podniosłam maszynę do szycia. Z dzisiejszego punktu widzenia stwierdzam, że byłam wariatką, ale wtedy miałam już dość wszystkiego. Zaraz poczułam skurcze i odeszły mi wody. Zadzwoniłam po męża, żeby szybko przyjeżdżał. Nie powiedziałam mu, że rodzę, bo się bałam, że będzie jechał jak wariat. Przyjechał zaraz, a jak mnie zobaczył, wziął od razu Natalię i wsadził w samochód, wsadził przy okazji też mnie, bo już nie dałam rady się ruszać icon_wink.gif Odwieźliśmy Natalię do babci i pojechaliśmy do szpitala. Byliśmy tam niestety dopiero godzinę, po pierwszych skurczach, a położna zaczyna mi robić wywiad. Ja się już wije, mowię, że mam dosyć, niech mnie zabiorą na salę, pacjenci z przerażeniem na mnie patrzą. Uratował mnie mój gin, który szedł akurat korytarzem i jak mnie zobaczył bez gadania zabrał na salę. Nie zdążyli mi zrobić ani lewatywy, ani właściwie nic, tylko stwierdzili, że rozwarcie na 5 palców. Wszystko tak szybko się potoczyło, że właściwie więcej już nie pamiętam. O 17:12 na moim brzuszku leżała Emilia z 10 puktami w skali Apgar. Po zważeniu i mierzeniu jej wyszło, że ma 58 cm i waży 4100g icon_lol.gif

Wiktoria
15 października, miesiąc przed terminem, wizyta u ginekologa. Weszłam go gabinetu, żeby zapytać co się dzije, bo od rana czuję lekkie skurcze dość regularne. Na to co mój gin stwierdizł?? Pani rodzi!! Takiego szoku, to przy poprzednich dwóch porodach nie przeżyłam. Rozwarcie, skurcze, pojechałam do szpitala wzięli mnie na salę. Zaraz odeszły mi wody, a oni po USG stwierdzili, że Mała jest ustawiona poprzecznie i będzie cesarka. Chcieli jeszcze jednak poczekać do następnego dnia, czego potem nie chciałam im wybaczyć. Nagle naszły skurcze parte i urodziłam córeczkę. Gdyby nie to Mała najprawdopodobniej nie przeżyłaby do ich umówionego terminu cesarki icon_mad.gif Miała 3 pkt skali Apgar, zabrali mi ją od razu, nie chcieli pokazać. Ja krzyczałam i płakałam, bo chciałam moją malutką. Dowiedziałam się, że ma 49 cm i waży 2500g. Po półgodzinnej terapii ratowania małej dali ją do inkubatora. Po dwóch godzinach powiedzieli mi jednak, że stan mojej córeczki nadal jest ciężki. Ja ine czułam bólu, tylko modliłam się o zdorwie córki. Było ustalone dla niej imię: Amelia, lecz kiedy z mężem zobaczyliśmy ją, stwierdziliśmy, że musi być Wiktorią. Wiktoria-zwycięstwo. I tak ją nazwaliśmy. Po tygodnie dostałam moja córeczkę, a po dwóch zabrałam do domu. Jednak tyle strachu co się wtedy najadłam to moje icon_sad.gif

Maciej
Podobno nie można przespać porodu, a mi po raz drugi już się to prawie udało. Pojechałam do ginekologa i w poczekalni poczułam skurcze. Przypomniał mi się poród Wiktorii i ogromnie się przestraszyłam. W gabinecie gin powiedział mi, żebym jechała do szpitala. Ponieważ byłam ostatnią pacjentką pojechał ze mną. Odeszły mi wody, a skurcze nasiliły. W stałym konkakcie byłam z moimi listopadówkami icon_wink.gif Kiedy lekarz powiedział mi, że Maciek jest na pewno ustawiony główką w dół i na peno mu nic nie grozi odetchnęłam i śmiałam się razem z mężem, a pomiędzy skurczami pisałam z Asiją icon_lol.gif O 24 miałam skurcze co 5 minut, szybko się nasiliły. Przed 1 straciłam już ochotę do śmiechu, nie miałam siły, po dniu spędzonym jak zwykle z dziewczynkami, bo niczego się nie spodziewałam. O 2:35 przyszedł na świat nasz synek!! Maciej Andrzej 52 cm i 2950g. Ależ byliśmy szczęśliwi!! Był to dopiero dzień w którym skończyłam 34 tc, a Maciek był już rozwinięty jak każdy noworodek. Tak więc 3 dni później wróciłam z Małym do domu.

Cóz to moje historie icon_smile.gif Piszę je dopiero teraz, bo obiacałam moim listopadówkom, że nie napiszę ich dopiero nie urodzą, bo nie będę ich straszyć.
Więcej porodów nie planuję, więc na tym chyba zakończę mój post, którego pisanie zajęło mi godzinę icon_lol.gif
Five


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,207
Dołączył: nie, 30 kwi 06 - 19:25
Skąd: Pl
Nr użytkownika: 5,704




post nie, 12 lis 2006 - 18:04
Post #63

Natalia
Zaczęłam 9 miesiąc, nie miałam siły już czekać, chciałam mieć już moją córeczkę koło siebie, nie byłam w stanie myśleć ile to jeszcze potrwa. Ale moja natalcie się nie spieszyła. Termin-5 listopad, pierwszego zasiskałam nogi, a zaczęło się wieczorem 2 listopada. Dostałam lekkich skurczy, ale nieregularnych, więc się nie denerwowałam (właściwie to denerwowałam, że to jeszcze nie to icon_wink.gif ). Przespałam się, właściwie to mało spałam, 3 razy przepakowałam torbę do szpitala, sprawdziłam czy wszystko jest. Rano jakieś plamienia, ale właściwie nic poważniejszego. Zaczął mnie ogropnie boleć kręgosłup i mięśnie, pojechałam do szpitala po coś na zatrzymanie bólu. Położna wzięła mnie na KTG, skurcze regularne, a ja nic nie czuję icon_eek.gif Kobieta do mnie, że zaraz będę rodzić. Zdziwiłam się okropnie, bo inaczej to sobie wyobrażałam. Uśmiechnięta przeszłam na korytarz. Mówię do męża, że ordzę, on na mnie zdziwiony patrzy i pogania na salę porodową. Dopiero jak się położyłam, a ból kręgosłupa nieco ustąpił poczułam skurcze w coraz mniejszych odstępach. Zaczęło boleć, ja krzyczeć, a położne chyba krzyczały głośniej ode mnie icon_wink.gif Prosiłam o natychmiastowe znieczulenie, groziłam, że nie będę parła, ale jak usłyszałam: proszę przeć, bo udusi pani swoje dziecko, zaraz wrócił mi rozum. 2 razy parłam i o 15:30 na moim brzuszku wylądowała Natalia z 9 pkt. w skali Apgar. Po jakimś czasie (jakim?? icon_eek.gif ) wzięli ją na gadania. Malutka ważyła 3300g i miała 53 cm.

Emilia
Ona od początku była uparciuchem i kombinatorką. 13 dni to terminie, na następny dzień zapowiedziana cesarka, broniłam się od tego, ale nie mogłam nic poradzić. Wkurzyłam się i stwierdziłam, że nie będą mnie cieli i już!! Położyłam się na fotelu, a z drugiej strony podniosłam maszynę do szycia. Z dzisiejszego punktu widzenia stwierdzam, że byłam wariatką, ale wtedy miałam już dość wszystkiego. Zaraz poczułam skurcze i odeszły mi wody. Zadzwoniłam po męża, żeby szybko przyjeżdżał. Nie powiedziałam mu, że rodzę, bo się bałam, że będzie jechał jak wariat. Przyjechał zaraz, a jak mnie zobaczył, wziął od razu Natalię i wsadził w samochód, wsadził przy okazji też mnie, bo już nie dałam rady się ruszać icon_wink.gif Odwieźliśmy Natalię do babci i pojechaliśmy do szpitala. Byliśmy tam niestety dopiero godzinę, po pierwszych skurczach, a położna zaczyna mi robić wywiad. Ja się już wije, mowię, że mam dosyć, niech mnie zabiorą na salę, pacjenci z przerażeniem na mnie patrzą. Uratował mnie mój gin, który szedł akurat korytarzem i jak mnie zobaczył bez gadania zabrał na salę. Nie zdążyli mi zrobić ani lewatywy, ani właściwie nic, tylko stwierdzili, że rozwarcie na 5 palców. Wszystko tak szybko się potoczyło, że właściwie więcej już nie pamiętam. O 17:12 na moim brzuszku leżała Emilia z 10 puktami w skali Apgar. Po zważeniu i mierzeniu jej wyszło, że ma 58 cm i waży 4100g icon_lol.gif

Wiktoria
15 października, miesiąc przed terminem, wizyta u ginekologa. Weszłam go gabinetu, żeby zapytać co się dzije, bo od rana czuję lekkie skurcze dość regularne. Na to co mój gin stwierdizł?? Pani rodzi!! Takiego szoku, to przy poprzednich dwóch porodach nie przeżyłam. Rozwarcie, skurcze, pojechałam do szpitala wzięli mnie na salę. Zaraz odeszły mi wody, a oni po USG stwierdzili, że Mała jest ustawiona poprzecznie i będzie cesarka. Chcieli jeszcze jednak poczekać do następnego dnia, czego potem nie chciałam im wybaczyć. Nagle naszły skurcze parte i urodziłam córeczkę. Gdyby nie to Mała najprawdopodobniej nie przeżyłaby do ich umówionego terminu cesarki icon_mad.gif Miała 3 pkt skali Apgar, zabrali mi ją od razu, nie chcieli pokazać. Ja krzyczałam i płakałam, bo chciałam moją malutką. Dowiedziałam się, że ma 49 cm i waży 2500g. Po półgodzinnej terapii ratowania małej dali ją do inkubatora. Po dwóch godzinach powiedzieli mi jednak, że stan mojej córeczki nadal jest ciężki. Ja ine czułam bólu, tylko modliłam się o zdorwie córki. Było ustalone dla niej imię: Amelia, lecz kiedy z mężem zobaczyliśmy ją, stwierdziliśmy, że musi być Wiktorią. Wiktoria-zwycięstwo. I tak ją nazwaliśmy. Po tygodnie dostałam moja córeczkę, a po dwóch zabrałam do domu. Jednak tyle strachu co się wtedy najadłam to moje icon_sad.gif

Maciej
Podobno nie można przespać porodu, a mi po raz drugi już się to prawie udało. Pojechałam do ginekologa i w poczekalni poczułam skurcze. Przypomniał mi się poród Wiktorii i ogromnie się przestraszyłam. W gabinecie gin powiedział mi, żebym jechała do szpitala. Ponieważ byłam ostatnią pacjentką pojechał ze mną. Odeszły mi wody, a skurcze nasiliły. W stałym konkakcie byłam z moimi listopadówkami icon_wink.gif Kiedy lekarz powiedział mi, że Maciek jest na pewno ustawiony główką w dół i na peno mu nic nie grozi odetchnęłam i śmiałam się razem z mężem, a pomiędzy skurczami pisałam z Asiją icon_lol.gif O 24 miałam skurcze co 5 minut, szybko się nasiliły. Przed 1 straciłam już ochotę do śmiechu, nie miałam siły, po dniu spędzonym jak zwykle z dziewczynkami, bo niczego się nie spodziewałam. O 2:35 przyszedł na świat nasz synek!! Maciej Andrzej 52 cm i 2950g. Ależ byliśmy szczęśliwi!! Był to dopiero dzień w którym skończyłam 34 tc, a Maciek był już rozwinięty jak każdy noworodek. Tak więc 3 dni później wróciłam z Małym do domu.

Cóz to moje historie icon_smile.gif Piszę je dopiero teraz, bo obiacałam moim listopadówkom, że nie napiszę ich dopiero nie urodzą, bo nie będę ich straszyć.
Więcej porodów nie planuję, więc na tym chyba zakończę mój post, którego pisanie zajęło mi godzinę icon_lol.gif

--------------------
Cztery córki i syn.
Choco.
pon, 13 lis 2006 - 10:28
Karolinko...moje wyrazy uznania...z głębi serca!!! Jesteś moją idolką!!! Specjalnie dla Ciebie moja fotka z porodu...wysyłamłam Ci wówczas smska:)
Choco.


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 7,882
Dołączył: pon, 10 paź 05 - 18:00
Nr użytkownika: 3,791




post pon, 13 lis 2006 - 10:28
Post #64

Karolinko...moje wyrazy uznania...z głębi serca!!! Jesteś moją idolką!!! Specjalnie dla Ciebie moja fotka z porodu...wysyłamłam Ci wówczas smska:)


--------------------
Michał 08.11.2006 i Maciej 03.01.2011
salamandra.79
pon, 13 lis 2006 - 13:14
Franca ciesze sie bardzo ze juz wrocilam...wiem wiem nie znamy sie ale czesto na grudniowkach do nas zaglądałas...

takze bardzo ale to bardzo gratuluje Ci zdrowego synusia i zycze Ci szczesliwego macierzynstwa, Tobie oraz małżowi... oby sie dobrze chowal...trzymam kciuki i zasyłam wiary w lepsze jutro....
salamandra.79


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,317
Dołączył: śro, 12 kwi 06 - 21:51
Skąd: Kujawy
Nr użytkownika: 5,553

GG:


post pon, 13 lis 2006 - 13:14
Post #65

Franca ciesze sie bardzo ze juz wrocilam...wiem wiem nie znamy sie ale czesto na grudniowkach do nas zaglądałas...

takze bardzo ale to bardzo gratuluje Ci zdrowego synusia i zycze Ci szczesliwego macierzynstwa, Tobie oraz małżowi... oby sie dobrze chowal...trzymam kciuki i zasyłam wiary w lepsze jutro....

--------------------



MARTYNKA ; Moja córeczka jest calą miłością mojego świata, kazdy dzień jest jak nieodkryty ląd na ktorym stąpam razem z nią... każdy kolejny uśmiech czy wypowiedziane słowo" mama" jest jak granat ktory wybucha w moim sercu i roztrzaskuje się na setki milionów czasteczek naszej miłosci... córeczko chce płonąć od tych wystrzałow.. bo ciągle mi malo!!!...







Five
pon, 13 lis 2006 - 14:16
Daguś!! Dziękuję icon_smile.gif Ja teraz czekam aż wszystkie listopadówki się przeniosą na brzdące, bo listopadówki bez Ciebie to nie to samo!!
Five


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,207
Dołączył: nie, 30 kwi 06 - 19:25
Skąd: Pl
Nr użytkownika: 5,704




post pon, 13 lis 2006 - 14:16
Post #66

Daguś!! Dziękuję icon_smile.gif Ja teraz czekam aż wszystkie listopadówki się przeniosą na brzdące, bo listopadówki bez Ciebie to nie to samo!!

--------------------
Cztery córki i syn.
Choco.
pon, 13 lis 2006 - 18:12
salamandra.79 dziękuję i trzymam kciuki za Ciebie:)
Choco.


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 7,882
Dołączył: pon, 10 paź 05 - 18:00
Nr użytkownika: 3,791




post pon, 13 lis 2006 - 18:12
Post #67

salamandra.79 dziękuję i trzymam kciuki za Ciebie:)

--------------------
Michał 08.11.2006 i Maciej 03.01.2011
wiktore
pon, 13 lis 2006 - 18:36
No moze mi sie uda opisać mój poród- malutki śpi icon_smile.gif
No więc wszystko się dzialo 1 listopada icon_smile.gif
Wstałam w nocy jak zwykle do kibelka i poszłam sie napić wody bo strasznie chciało mi się pić icon_wink.gif no i stało się.... odeszły mi wody- i to była godzina 3.43. Zrobiło mi się smiesznie ciepło i nie można było zahmować tej niagary icon_smile.gif
Cała roztrzesiona oszłam obudzić męża- a on zaspany mówi, że to nie najlepsza pora na żarty icon_smile.gif
w końcu uwierzył i sie obudził, zadzwoniliśmy do naszej położnej Ani.
Wybrałam sobie szpital w Wołominie i nie żałuję pod żadnym względem.
No więc przed wyjazdem do szpitala wzięłam sobie prysznic, zobiłam lewatywę (która wcale jakoś rewelacyjnie nie zadziałała, chyba ze zdążyłam wszystko strawic w nocy icon_smile.gif) wypiłam herbatkę i pojechaliśmy. Do szpitala zajechalismy o 5.30- w samochodzie zaczęły sie dopiero skurcze i to takie co 2,3 minuty- byłam przerazona ze nie zdążymy- nic mężowi nie mówiłam bo i tak szybko jechał icon_smile.gif

W szpitalu zbadali mnie i okazało się ze rozwarcie mam na 5 cm- wymarzone! Poszliśmy na salę do porodów rodzinnych. Na chwilkę dosłownie mnie podpięli do ktg, wszytsko było w porządku.
Sala była wyposażona we wszystkie sprzety- worki sako, piłki, wannę - ale ja najchętniej upodobałam sobie siedzenie na kiblu, bo cały czsa mi się wydawało ze coś mi się chce icon_smile.gif
na tym kiblu sobie tak popierałam, a potem mnie do wanny wsadzili (znaczy sama weszłam icon_smile.gif) mąż polewał mi brzuszek wodą.
W wodzie siedziałam chyba z godzinę, potem przy drabinkach i zawieszona na mężu.
Poród mialam lekki- nie odbierałam tego w kategoriach bólu tylko potwornego wysiłku fizycznego- śmieszne uczucie to parcie którego nie mozna powstrzymać. Tak się zapadłam w siebie, ze było mi wszystko jedno co się dzieje naokoło mnie- mogłoby mnie oglądać tysiąc studentów i nie zrobiłoby to na mnie wrażenia icon_smile.gif Byłam całkowicie skupiona zeby prawidłowo oddychać, zeby maluszek dostawał jak najwięcej tlenu i wychodziło mi to rewelacyjnie. Cały porób był aktywny, nikt mi nie kazał lezec.
Chcieli mi na koniec podac oksytocynę zeby przyśpieszyc te ostatnie skurcze ale jak usłyszałam oksy to tak się zaparłam ze mały się w końcu wstawił. Potem wszytsko potoczyło się szybciutko- nacięli mnie i mały wyskoczył prosto na mój brzuszek. To była godzina 9.25.
I to była najcudowniejsza chwila- zapomina się o wszystkim- o bólu o wysiłku o całym świecie i liczy się tylko ta mała rozkrzyczana istotka. Mąż się popłakał jak zobaczył główkę, przeciął pepowinę. Nie wyobrażam sobie porodu bez mojego kochanego męża- był cudowny- sama jego obecność dawała mi ogromne poczucie bezpieczeństwa i było to dla nas niesamowite przeżycie.
Teraz też okazuje nam ogromne wsparcie, jest po uszy zakochany w synku a ten się cudownie przy nim uspokaja.

Potem dwa dni w szpitalu, który każdemu polecę. Wspaniałe pielegniarki, na noworodkach jak i te ogólne, na każdą prośbę przychodziły i pomagały przystawiac do piersi- lekarze tez fajni, no i moja połozna Ania fantastyczna dziewczyna!
Wzięliśmy sobie osobny pokój tak żeby maż mógł byc z nami tez w nocy i okazało się to bardzo trafne, bo przy tych wszystkich obchodach i zamieszaniu szpitalnym mielismy swój spokojny kąck gdzie mogliśmy się sobą cieszyć we trójkę.

Swój poród wspominam fantastycznie i życzę wszystkim takich właśnie!
wiktore


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 5,543
Dołączył: czw, 29 gru 05 - 19:07
Nr użytkownika: 4,401




post pon, 13 lis 2006 - 18:36
Post #68

No moze mi sie uda opisać mój poród- malutki śpi icon_smile.gif
No więc wszystko się dzialo 1 listopada icon_smile.gif
Wstałam w nocy jak zwykle do kibelka i poszłam sie napić wody bo strasznie chciało mi się pić icon_wink.gif no i stało się.... odeszły mi wody- i to była godzina 3.43. Zrobiło mi się smiesznie ciepło i nie można było zahmować tej niagary icon_smile.gif
Cała roztrzesiona oszłam obudzić męża- a on zaspany mówi, że to nie najlepsza pora na żarty icon_smile.gif
w końcu uwierzył i sie obudził, zadzwoniliśmy do naszej położnej Ani.
Wybrałam sobie szpital w Wołominie i nie żałuję pod żadnym względem.
No więc przed wyjazdem do szpitala wzięłam sobie prysznic, zobiłam lewatywę (która wcale jakoś rewelacyjnie nie zadziałała, chyba ze zdążyłam wszystko strawic w nocy icon_smile.gif) wypiłam herbatkę i pojechaliśmy. Do szpitala zajechalismy o 5.30- w samochodzie zaczęły sie dopiero skurcze i to takie co 2,3 minuty- byłam przerazona ze nie zdążymy- nic mężowi nie mówiłam bo i tak szybko jechał icon_smile.gif

W szpitalu zbadali mnie i okazało się ze rozwarcie mam na 5 cm- wymarzone! Poszliśmy na salę do porodów rodzinnych. Na chwilkę dosłownie mnie podpięli do ktg, wszytsko było w porządku.
Sala była wyposażona we wszystkie sprzety- worki sako, piłki, wannę - ale ja najchętniej upodobałam sobie siedzenie na kiblu, bo cały czsa mi się wydawało ze coś mi się chce icon_smile.gif
na tym kiblu sobie tak popierałam, a potem mnie do wanny wsadzili (znaczy sama weszłam icon_smile.gif) mąż polewał mi brzuszek wodą.
W wodzie siedziałam chyba z godzinę, potem przy drabinkach i zawieszona na mężu.
Poród mialam lekki- nie odbierałam tego w kategoriach bólu tylko potwornego wysiłku fizycznego- śmieszne uczucie to parcie którego nie mozna powstrzymać. Tak się zapadłam w siebie, ze było mi wszystko jedno co się dzieje naokoło mnie- mogłoby mnie oglądać tysiąc studentów i nie zrobiłoby to na mnie wrażenia icon_smile.gif Byłam całkowicie skupiona zeby prawidłowo oddychać, zeby maluszek dostawał jak najwięcej tlenu i wychodziło mi to rewelacyjnie. Cały porób był aktywny, nikt mi nie kazał lezec.
Chcieli mi na koniec podac oksytocynę zeby przyśpieszyc te ostatnie skurcze ale jak usłyszałam oksy to tak się zaparłam ze mały się w końcu wstawił. Potem wszytsko potoczyło się szybciutko- nacięli mnie i mały wyskoczył prosto na mój brzuszek. To była godzina 9.25.
I to była najcudowniejsza chwila- zapomina się o wszystkim- o bólu o wysiłku o całym świecie i liczy się tylko ta mała rozkrzyczana istotka. Mąż się popłakał jak zobaczył główkę, przeciął pepowinę. Nie wyobrażam sobie porodu bez mojego kochanego męża- był cudowny- sama jego obecność dawała mi ogromne poczucie bezpieczeństwa i było to dla nas niesamowite przeżycie.
Teraz też okazuje nam ogromne wsparcie, jest po uszy zakochany w synku a ten się cudownie przy nim uspokaja.

Potem dwa dni w szpitalu, który każdemu polecę. Wspaniałe pielegniarki, na noworodkach jak i te ogólne, na każdą prośbę przychodziły i pomagały przystawiac do piersi- lekarze tez fajni, no i moja połozna Ania fantastyczna dziewczyna!
Wzięliśmy sobie osobny pokój tak żeby maż mógł byc z nami tez w nocy i okazało się to bardzo trafne, bo przy tych wszystkich obchodach i zamieszaniu szpitalnym mielismy swój spokojny kąck gdzie mogliśmy się sobą cieszyć we trójkę.

Swój poród wspominam fantastycznie i życzę wszystkim takich właśnie!
Paris mon amour
pon, 13 lis 2006 - 21:48
ktm z wrażenia dech mi zaparło icon_biggrin.gif z twojego opisu bije spokój i optymizm. Boję się bardzo bólu, który niedługo mnie czeka, a z tego co opisałaś wynika, że może być całkiem fajnie i sympatycznie:D icon_biggrin.gif icon_biggrin.gif
Paris mon amour


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 1,085
Dołączył: pią, 01 wrz 06 - 19:24
Skąd: Śląsk
Nr użytkownika: 7,312




post pon, 13 lis 2006 - 21:48
Post #69

ktm z wrażenia dech mi zaparło icon_biggrin.gif z twojego opisu bije spokój i optymizm. Boję się bardzo bólu, który niedługo mnie czeka, a z tego co opisałaś wynika, że może być całkiem fajnie i sympatycznie:D icon_biggrin.gif icon_biggrin.gif

--------------------

AnnieLo
wto, 14 lis 2006 - 18:53
Po moim ostatnim poscie na PAZDZIERNIKU 2006, w czwartek wieczorem, 2 listopada, jak to pisalam, ze porzadki w domu, w biurze u meza zrobilam, nie mogac doczekac sie juz porodu - poszlam na dluuugi spacerek po miescie, prawie ze bieglam, a maz z tylu jeno na mnie krzyczal zebym uwazala, ale jednoczesnie smial sie pod nosem, ze juz mam dosc i tak sie zawzielam.
Wrocilismy do domku w koncu i po tych porzadkach, i spacerze postanowilam zrobic sobie kapiel w wannie. No i zrobilam, piekna, dluga i pachnaca. Pieknie sie wymylam, nogi wydepilowalam hihi i wogole sie upiekszylam ile dalo w tym stanie.
No i z wanny wyszlam i... po jakichs 10 minutach, a byla to godzina 22:40 poczulam pierwszy skurczyk. Po 7 minutach nastepny, mocniejszy. Mowie do meza ze sie chyba zaczelo, a on sie pyta, to czy moze poczekamy, zeby byly skurcze systematyczne, i ze moze przespalby sie. Oj, biedaczek chyba on tez juz nie wierzyl w moj porod, ze kiedykolwiek nastapi... icon_wink.gif
Usiadlam na kanapie, zeby sprawdzic czy nastepny skurcz tez pojawi sie niedlugo, patrzymy - JEST! znowu co 7 minut. No nic, dopakowalam co myslalam za stosowne (recznik malutki - po co??? hehe, husteczki higieniczne, aparat fotograficzny) i ruszylismy, z zamiarem powrotu jesli okaze sie, ze to na przyklad falszywy alarm. Tak wiec wystartowalismy rowno o 11stej w nocy, na stary czas rowno o polnocy, wiem, bo maz mial zegarek w samochodzie nieprzestawiony. icon_wink.gif
W drodze do szpitala skurcze byly coraz czestsze i silniejsze, co 5 minut. A droga byla daleka, na szczescie zdazylismy. Maz nie chcial mnie straszyc i mowil, ze nadal co 7 minut. icon_wink.gif
W szpitalu winda do ktorej wsiadlam o malo sie nie zablokowala, drzwi zamknely sie do polowy tylko, i ja w ostatniej chwili wyskoczylam z niej i
wsiadlam do drugiej.
Na pogotowiu musialam troche poczekac na korytazu, ale juz czulam mocne, no, coraz mocniejsze, bolesne skurcze. W koncu mnie przyjeli - otwarcie na 3 palce. Kazali zejsc na dol i zaczekac, az sie bardziej roztworzy, bo, ze to pierwsze dziecko to pewnie troche potrwa.
Tak wiec zeszlam na dol, do sali, w ktorej lezala dziewczyna z synkiem przy boczku. Bole byly juz tak wielkie, i nieznosne, praktycznie non stop.
Przebralam sie w koszule. Byla tam tez ze mna polozna. Poszlam do lazienki lamentujac, ze nie dam rady, ze bardzo mnie boli i ukleklam zeby 450[1].gif ... Polozna mi mowi, zebym sie nie przejmowala, ze to normalne. Mowie do niej, ze chyba rodze, bo bol taki wielki, nie dawalam rady podniesc sie z kleczek, nie wiem jak doszlam do tej windy, zeby spowrotem na gore dojechac. Tam dali mnie juz na porodowke.
Roztwarcie w oka mgnieniu pelne!
Polozylam sie na lozku i zaczelam przec - jakies 5 przec podczas skurczow. Odstepow miedzy skurczami praktycznie nie bylo, no - bardzo krotkie. Staralam sie oddychac gleboko, tak jak nauczyli mnie na kursie, ale bylo to bardzo trudne, nastepne skurcze pojawialy sie tak szybko...
Polozna powiedziala zebym zeszla i sprobowala parc na takim stoleczku.
No i bylo o wiele lepiej, juz zaczelo widac glowke. Wrocilam na lozko i po jakichs trzech seriach skurczy - urodzil sie Leonardo. Byla 1:37 w nocy.
Pobrano mi pepowine do banku krwi pepowienowej, maz ja odcial, potem mi powiedzial, ze byla... twarda, hihi, no chyba ze nie miekka. icon_wink.gif
Potem niestety duzo sie wykrwawilam, robili mi jakis masaze, uciski brzucha, macicy. No i zszywali na zywca - mam 5 szwow.
Na drugi dzien nie moglam wstac z lozka, bo za duzo mi krwi ubylo, bylam bardzo slaba. Dostalam rozniaste kroplowki, praktycznie caly dzien bylam do nich podlaczona, a jedna to nawet zbilam bo kazali mi isc zrobic siku, ze to wazne, bo jak nie to mi podlacza cewnik, no i sie zahwialam i bum: po kroplowce.

Tak wiec Leo urodzil sie 3 listopada, o 1:37 - dwie i pol godziny od mojego pierwszego skurczu. Wazyl 4040 kg, i mierzyl 57 cm.

No nic, bol nie z tej ziemi, odglosy wydalwalam niczym slonie albo niedzwiedzie na rykowisku i dlatego tak sie postaralam, zeby sie wszystko jak najszybciej skonczylo, bo nie dalabym rady dluzej zniesc tego bolu...
Ale jak tylko Leo wyskoczyl (doslownie, bo to sie tak szybko stalo, po glowce szybcikiem cala reszta! icon_wink.gif ) to poczulam ogrooomna ulge, spokoj, szczescie... Bylam gotowa wstac z tego lozka i jechac do domu icon_wink.gif ale czekalo mnie jeszcze zszywanie a najgorsze przyszlo na drugi dzien.
Podsumowujac - po tak dlugim czekaniu, wyczekiwaniu porod mialam wyjatkowo szybki i latwy. Bol bolem, odrazu poczulam te najmocniejsze skurcze, ale to tez ma swoje dobre strony - nie meczylam sie dlugo. icon_smile.gif

Glowa do gory dla wszystkich, ktore to dopiero czeka - nic co ludzkie nie jest nam obce!!!! icon_biggrin.gif
AnnieLo


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 6,877
Dołączył: wto, 07 mar 06 - 08:50
Skąd: Italiańsko
Nr użytkownika: 5,156




post wto, 14 lis 2006 - 18:53
Post #70

Po moim ostatnim poscie na PAZDZIERNIKU 2006, w czwartek wieczorem, 2 listopada, jak to pisalam, ze porzadki w domu, w biurze u meza zrobilam, nie mogac doczekac sie juz porodu - poszlam na dluuugi spacerek po miescie, prawie ze bieglam, a maz z tylu jeno na mnie krzyczal zebym uwazala, ale jednoczesnie smial sie pod nosem, ze juz mam dosc i tak sie zawzielam.
Wrocilismy do domku w koncu i po tych porzadkach, i spacerze postanowilam zrobic sobie kapiel w wannie. No i zrobilam, piekna, dluga i pachnaca. Pieknie sie wymylam, nogi wydepilowalam hihi i wogole sie upiekszylam ile dalo w tym stanie.
No i z wanny wyszlam i... po jakichs 10 minutach, a byla to godzina 22:40 poczulam pierwszy skurczyk. Po 7 minutach nastepny, mocniejszy. Mowie do meza ze sie chyba zaczelo, a on sie pyta, to czy moze poczekamy, zeby byly skurcze systematyczne, i ze moze przespalby sie. Oj, biedaczek chyba on tez juz nie wierzyl w moj porod, ze kiedykolwiek nastapi... icon_wink.gif
Usiadlam na kanapie, zeby sprawdzic czy nastepny skurcz tez pojawi sie niedlugo, patrzymy - JEST! znowu co 7 minut. No nic, dopakowalam co myslalam za stosowne (recznik malutki - po co??? hehe, husteczki higieniczne, aparat fotograficzny) i ruszylismy, z zamiarem powrotu jesli okaze sie, ze to na przyklad falszywy alarm. Tak wiec wystartowalismy rowno o 11stej w nocy, na stary czas rowno o polnocy, wiem, bo maz mial zegarek w samochodzie nieprzestawiony. icon_wink.gif
W drodze do szpitala skurcze byly coraz czestsze i silniejsze, co 5 minut. A droga byla daleka, na szczescie zdazylismy. Maz nie chcial mnie straszyc i mowil, ze nadal co 7 minut. icon_wink.gif
W szpitalu winda do ktorej wsiadlam o malo sie nie zablokowala, drzwi zamknely sie do polowy tylko, i ja w ostatniej chwili wyskoczylam z niej i
wsiadlam do drugiej.
Na pogotowiu musialam troche poczekac na korytazu, ale juz czulam mocne, no, coraz mocniejsze, bolesne skurcze. W koncu mnie przyjeli - otwarcie na 3 palce. Kazali zejsc na dol i zaczekac, az sie bardziej roztworzy, bo, ze to pierwsze dziecko to pewnie troche potrwa.
Tak wiec zeszlam na dol, do sali, w ktorej lezala dziewczyna z synkiem przy boczku. Bole byly juz tak wielkie, i nieznosne, praktycznie non stop.
Przebralam sie w koszule. Byla tam tez ze mna polozna. Poszlam do lazienki lamentujac, ze nie dam rady, ze bardzo mnie boli i ukleklam zeby 450[1].gif ... Polozna mi mowi, zebym sie nie przejmowala, ze to normalne. Mowie do niej, ze chyba rodze, bo bol taki wielki, nie dawalam rady podniesc sie z kleczek, nie wiem jak doszlam do tej windy, zeby spowrotem na gore dojechac. Tam dali mnie juz na porodowke.
Roztwarcie w oka mgnieniu pelne!
Polozylam sie na lozku i zaczelam przec - jakies 5 przec podczas skurczow. Odstepow miedzy skurczami praktycznie nie bylo, no - bardzo krotkie. Staralam sie oddychac gleboko, tak jak nauczyli mnie na kursie, ale bylo to bardzo trudne, nastepne skurcze pojawialy sie tak szybko...
Polozna powiedziala zebym zeszla i sprobowala parc na takim stoleczku.
No i bylo o wiele lepiej, juz zaczelo widac glowke. Wrocilam na lozko i po jakichs trzech seriach skurczy - urodzil sie Leonardo. Byla 1:37 w nocy.
Pobrano mi pepowine do banku krwi pepowienowej, maz ja odcial, potem mi powiedzial, ze byla... twarda, hihi, no chyba ze nie miekka. icon_wink.gif
Potem niestety duzo sie wykrwawilam, robili mi jakis masaze, uciski brzucha, macicy. No i zszywali na zywca - mam 5 szwow.
Na drugi dzien nie moglam wstac z lozka, bo za duzo mi krwi ubylo, bylam bardzo slaba. Dostalam rozniaste kroplowki, praktycznie caly dzien bylam do nich podlaczona, a jedna to nawet zbilam bo kazali mi isc zrobic siku, ze to wazne, bo jak nie to mi podlacza cewnik, no i sie zahwialam i bum: po kroplowce.

Tak wiec Leo urodzil sie 3 listopada, o 1:37 - dwie i pol godziny od mojego pierwszego skurczu. Wazyl 4040 kg, i mierzyl 57 cm.

No nic, bol nie z tej ziemi, odglosy wydalwalam niczym slonie albo niedzwiedzie na rykowisku i dlatego tak sie postaralam, zeby sie wszystko jak najszybciej skonczylo, bo nie dalabym rady dluzej zniesc tego bolu...
Ale jak tylko Leo wyskoczyl (doslownie, bo to sie tak szybko stalo, po glowce szybcikiem cala reszta! icon_wink.gif ) to poczulam ogrooomna ulge, spokoj, szczescie... Bylam gotowa wstac z tego lozka i jechac do domu icon_wink.gif ale czekalo mnie jeszcze zszywanie a najgorsze przyszlo na drugi dzien.
Podsumowujac - po tak dlugim czekaniu, wyczekiwaniu porod mialam wyjatkowo szybki i latwy. Bol bolem, odrazu poczulam te najmocniejsze skurcze, ale to tez ma swoje dobre strony - nie meczylam sie dlugo. icon_smile.gif

Glowa do gory dla wszystkich, ktore to dopiero czeka - nic co ludzkie nie jest nam obce!!!! icon_biggrin.gif

--------------------
Leo(nid): 3.11.2006 & Ma®x: 18.04.2008
Five
wto, 14 lis 2006 - 22:09
Gosia i AnnieLo pięknie opsałyście porody!! przytul.gif
Five


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 2,207
Dołączył: nie, 30 kwi 06 - 19:25
Skąd: Pl
Nr użytkownika: 5,704




post wto, 14 lis 2006 - 22:09
Post #71

Gosia i AnnieLo pięknie opsałyście porody!! przytul.gif

--------------------
Cztery córki i syn.
orzechowa
śro, 15 lis 2006 - 16:04
Dodaję kupamięci i dla potomności opis swojego porodu na świeżo z historycznego wątku październik 2006 icon_wink.gif

MÓJ PORÓD
. Rodziłam w tym samym szpitalu co Helena, na sali pomarańczowej. A było to tak (uwaga długa gawęda) :

w piątek wieczorem oglądaliśmy Drużynę Pierścienia na TVN i były skurcze co jakieś 15-20 minut, odczuwalne. W nocy nic, za wyjątkiem tego, że czułam się jakby kto mnie pobił icon_rolleyes.gif W sobotę rano w łóżku: co 5-7 minut, konkretne. Wstałam zrobić herbatę i zebrać się aby zadzwonić do położnej (byłam umówiona z poleconą położną, bo zależało mi na maksymalnie naturalnym porodzie) , i skurcze przeszły jak ręką odjął. Umówiłyśmy się że wpadnę do szpitala ok. południa lub pory obiadowej, a położna mnie zbada i zobaczy jak się sprawy mają. Od piątkowego wieczoru brązowe plamienie, w sobotę rano zaczął odchodzić czop. Ok. południa byliśmy w szpitalu, okazało się że rozwarcie jest na dwa luźne palce i położna stwierdziła, że rodzimy dziś najdalej jutro. I że mam wracać gdy skurcze będą co 5 minut LUB staną się bardzo bolesne.

Wróciliśmy, zjadłam obiad i poszliśmy na spacer, a podczas spaceru skurcze co 5-7 minut i pod koniec już na tyle bolesne że musiałam stawać i odejmowało mi mowę. Po spacerze dopakowałam się i pojechaliśmy.

Rozwarcie na 3-4 cm. O 18.05 zostałam przyjęta do szpitala po dopełnieniu formalności (2,5 h później Zuza była na świecie )

Po przyjęciu zapakowaliśmy się z M do sali pomarańczowej. Skurcze były silne, ale rzadkie, położna zakomenderowała, aby M masował mi sutki. Było nawet miło icon_wink.gif No i po masażu się zaczęło Mam wrażenie że momentalnie zrobiło się 7-8 cm (czyli 'kryzys 7 centymetra' przeszedł niezauważony...), podczas sprawdzania rozwarcia poszły mi wody i wtedy zaczęła się ostra jazda icon_rolleyes.gif . Potem jeszcze kilka megaskurczów i miałam pełne rozwarcie i zaczęliśmy 2 etap porodu.

Zostałam porwana przez poród bo skurcze drugiego etapu były obezwadniające, skurczowo-parte. Rodziłam w klęku. Błagałam położną o przerwę icon_rolleyes.gif Nic z tego icon_wink.gif Też, jak u Heleny, narzekała że słabo prę, ale zastanawiam się, czy kiedykolwiek położne nie narzekają na to... icon_wink.gif Nie pamiętam aby kiedykolwiek wcześniej krzyk sprawiał mi taką fizyczną przyjemność...

Podobno był problem z tym żeby Zuza wstawiła się do kanału rodnego, a kiedy już weszła, urodziła się tak szybko, że przyszła na świat.... śpiąc. Końcówka, kiedy mała przechodziła przez mój kanał rodny, była w pewnym słowa tego znaczeniu przyjemna i była ulgą. Zuza na dzień dobry dostała 8 pkt., bo nie wrzeszczała i nie machała kończynami i zabrali ją niestety na 2 godziny na obserwację. W 3 minucie miała już 9pkt, a w 5 10 pkt. Zostaliśmy z M w sali, urodziłam łożysko i to co pamiętam to duże poczucie szczęścia, i ogromny brak małej, taką dziurę po niej. Bardzo trudne było dla mnie to, że nie mogła wylądować mi na brzuchu... Nie potrafiłam się martwić o Nią. Wszyscy uspokajali nas że z Zuzą wszystko OK. niemniej wiecie jak jest...

Zobaczyłam ją po 2h gdy na wózku zawieźli mnie na oddział noworodkowy. Leżała w pampersie na brzuszku pod grzejnikiem. Położna pomogła przystawić mi ją do piersi. Nie chciała jeść . Ani wtedy, ani podczas dwóch kolejnych prób tego wieczora . Zakwaterowali mnie w sali, dowieźli Zuzę, wypędzili M bo była prawie północ i zaczęła się pierwsza nasza noc. Mała płakała straszliwie chyba odreagowując traumę porodu i tego co z nią robili tuż po (odsysanie, tlen etc.) Ok. 4 w nocy wzięłam ją na ręce. Patrzyła mi głęboko w oczy, przyglądając się badawczo. Poopowiadałam jej trochę. Uspokoiła się. Zakwiliła, przystawiłam ją do piersi, zaczęła jeść i to była jedna z najcudowniejszych chwil w moim zyciu...

---------------

Co do samego porodu miałam dużo szczęścia: bo i krótko, i bez oksytocyny, bez znieczulenia, bez nacięcia krocza. DZIĘKI O SIŁO WYŻSZA
orzechowa


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 585
Dołączył: pon, 13 mar 06 - 20:46
Skąd: kiedyś Centrum/ teraz Południe
Nr użytkownika: 5,231




post śro, 15 lis 2006 - 16:04
Post #72

Dodaję kupamięci i dla potomności opis swojego porodu na świeżo z historycznego wątku październik 2006 icon_wink.gif

MÓJ PORÓD
. Rodziłam w tym samym szpitalu co Helena, na sali pomarańczowej. A było to tak (uwaga długa gawęda) :

w piątek wieczorem oglądaliśmy Drużynę Pierścienia na TVN i były skurcze co jakieś 15-20 minut, odczuwalne. W nocy nic, za wyjątkiem tego, że czułam się jakby kto mnie pobił icon_rolleyes.gif W sobotę rano w łóżku: co 5-7 minut, konkretne. Wstałam zrobić herbatę i zebrać się aby zadzwonić do położnej (byłam umówiona z poleconą położną, bo zależało mi na maksymalnie naturalnym porodzie) , i skurcze przeszły jak ręką odjął. Umówiłyśmy się że wpadnę do szpitala ok. południa lub pory obiadowej, a położna mnie zbada i zobaczy jak się sprawy mają. Od piątkowego wieczoru brązowe plamienie, w sobotę rano zaczął odchodzić czop. Ok. południa byliśmy w szpitalu, okazało się że rozwarcie jest na dwa luźne palce i położna stwierdziła, że rodzimy dziś najdalej jutro. I że mam wracać gdy skurcze będą co 5 minut LUB staną się bardzo bolesne.

Wróciliśmy, zjadłam obiad i poszliśmy na spacer, a podczas spaceru skurcze co 5-7 minut i pod koniec już na tyle bolesne że musiałam stawać i odejmowało mi mowę. Po spacerze dopakowałam się i pojechaliśmy.

Rozwarcie na 3-4 cm. O 18.05 zostałam przyjęta do szpitala po dopełnieniu formalności (2,5 h później Zuza była na świecie )

Po przyjęciu zapakowaliśmy się z M do sali pomarańczowej. Skurcze były silne, ale rzadkie, położna zakomenderowała, aby M masował mi sutki. Było nawet miło icon_wink.gif No i po masażu się zaczęło Mam wrażenie że momentalnie zrobiło się 7-8 cm (czyli 'kryzys 7 centymetra' przeszedł niezauważony...), podczas sprawdzania rozwarcia poszły mi wody i wtedy zaczęła się ostra jazda icon_rolleyes.gif . Potem jeszcze kilka megaskurczów i miałam pełne rozwarcie i zaczęliśmy 2 etap porodu.

Zostałam porwana przez poród bo skurcze drugiego etapu były obezwadniające, skurczowo-parte. Rodziłam w klęku. Błagałam położną o przerwę icon_rolleyes.gif Nic z tego icon_wink.gif Też, jak u Heleny, narzekała że słabo prę, ale zastanawiam się, czy kiedykolwiek położne nie narzekają na to... icon_wink.gif Nie pamiętam aby kiedykolwiek wcześniej krzyk sprawiał mi taką fizyczną przyjemność...

Podobno był problem z tym żeby Zuza wstawiła się do kanału rodnego, a kiedy już weszła, urodziła się tak szybko, że przyszła na świat.... śpiąc. Końcówka, kiedy mała przechodziła przez mój kanał rodny, była w pewnym słowa tego znaczeniu przyjemna i była ulgą. Zuza na dzień dobry dostała 8 pkt., bo nie wrzeszczała i nie machała kończynami i zabrali ją niestety na 2 godziny na obserwację. W 3 minucie miała już 9pkt, a w 5 10 pkt. Zostaliśmy z M w sali, urodziłam łożysko i to co pamiętam to duże poczucie szczęścia, i ogromny brak małej, taką dziurę po niej. Bardzo trudne było dla mnie to, że nie mogła wylądować mi na brzuchu... Nie potrafiłam się martwić o Nią. Wszyscy uspokajali nas że z Zuzą wszystko OK. niemniej wiecie jak jest...

Zobaczyłam ją po 2h gdy na wózku zawieźli mnie na oddział noworodkowy. Leżała w pampersie na brzuszku pod grzejnikiem. Położna pomogła przystawić mi ją do piersi. Nie chciała jeść . Ani wtedy, ani podczas dwóch kolejnych prób tego wieczora . Zakwaterowali mnie w sali, dowieźli Zuzę, wypędzili M bo była prawie północ i zaczęła się pierwsza nasza noc. Mała płakała straszliwie chyba odreagowując traumę porodu i tego co z nią robili tuż po (odsysanie, tlen etc.) Ok. 4 w nocy wzięłam ją na ręce. Patrzyła mi głęboko w oczy, przyglądając się badawczo. Poopowiadałam jej trochę. Uspokoiła się. Zakwiliła, przystawiłam ją do piersi, zaczęła jeść i to była jedna z najcudowniejszych chwil w moim zyciu...

---------------

Co do samego porodu miałam dużo szczęścia: bo i krótko, i bez oksytocyny, bez znieczulenia, bez nacięcia krocza. DZIĘKI O SIŁO WYŻSZA

--------------------
Orzechowa

mama Zuzanny z 2006 i Olgi z 2009
wiktore
wto, 21 lis 2006 - 12:56
mi najgorzej zapisała się w pamięci izba przyjeć- niedość ze te wody ciekną i te skurcze coraz silniejsze i niewygodne to tu trzeba tysiące papierów wypelnić icon_smile.gif potem się okazało ze w kazdym dokumencie mam inne nazwisko icon_smile.gif tak się spieszyłam z wypełnianiem papierów icon_smile.gif
wiktore


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 5,543
Dołączył: czw, 29 gru 05 - 19:07
Nr użytkownika: 4,401




post wto, 21 lis 2006 - 12:56
Post #73

mi najgorzej zapisała się w pamięci izba przyjeć- niedość ze te wody ciekną i te skurcze coraz silniejsze i niewygodne to tu trzeba tysiące papierów wypelnić icon_smile.gif potem się okazało ze w kazdym dokumencie mam inne nazwisko icon_smile.gif tak się spieszyłam z wypełnianiem papierów icon_smile.gif
ana84
czw, 23 lis 2006 - 15:48
no to i ja sie dopisze chociaz nie jest mi łatwo...

moja coreczka urodziła sie 9.11 o godz. 14:25. porod trwal w sumie ok godziny, niestety nie moge powiedziec ze byl wymarzony icon_sad.gif

jak wiedza moje kolezanki z listopada we wtorek bylam na wizycie u gina. po badaniu stwierdzil ze rozwarcie na 1 palec i zrobil USG. stwierdzil ze "albo pani urodzi dzisiaj a jak nie to najpozniej za 3 dni". wrocilam do domku, tzn do rodzicow i tak sobie chodzilam bo jak wiedza niektore z was bardzo chcialam juz urodzic mimo ze termin byl dopiero na 29.11.
wyszlam nawet z pieskiem na spacer, pozniej zadzwonila kolezanka i poszlam do ssiebie bo miala wpasc na kawke.
w nocy z wtorku na srode obudzily mnie 2 razy skurcze, ale jak pochodzilam to przeszly. w srode od rana cmilo mnie w dole brzucha co jakis czas i wieczorem stwierdzilam ze pojade do szpitala zeby mi zrobili ktg, zreszta tak mi poradzila moja kuzynka, pilegniarka. wzielam tylko koszule i papcie w razie by kazali zostac a jak cos to mąż mial przywiezc reszte rzeczy. podlaczyli ktg i okazalo sie ze zadnych skurczy nie ma. mialam juz isc do domu ale zmierzyli cosnienie - 150/110 wiec kazali zostac. nawet pani na izbie mnie ogolila w razie by trzeba bylo robic ciecie. dostalam pokoj 2 osobowy i bylo ok, nawet brzuszek przestal bolec. no ale jeszcze miala mnie zbadac lekarka i okazalo sie ze rozwarcie na 2 palce. no ale poszlam spokojnie spac.
w czwartek rano znowu ktg i znowu nic, tzn skurcze do 20 dochodzily czyli zadne. po obchodzie wzieli mnie na badanie i nic, dalej rozwarcie na 2 palce i zaczelam sie zastanawiac czy przypadkiem mnie do domu nie wypuszcza, ale niestety przez cisnienie nie dalo rady. poszlam do siebie polozylam sie i po jakims czasie znowu zaczelo mnie cmic. pozniej kazali isc na usg, i jak sie polozylam to zaczelo bolec mocniej. na usg waga wyszla 4400g, przerazilam sie. wrocilam na gore i polozylam sie. brzuch bolal coraz bardziej. pamietam ze bylo gdzies po 12 moze kolo 13 i czula coraz mocniejszy bol. poszlam do poloznej i mowie a ona ze ktg, ktore dalej nic nie pokazywalo, a ja ledwo wdrapalam sie na to wyro i dowiedzialam sie jeszcze ze porodowe jest takie samo - koszmar icon_sad.gif no ale kobieta widzi ze ja juz sie wije wiec zadzwonila po lekarza. przyszedl zbadal mnie i mowi ze rozwarcie na 7 cm, jedziemy na porodowke. wiec ja jeszcze zdazylam tylko napakowac czesc rzeczy do torby, zadzwonic do rodzicow i meza i mnie wzieli. najgorsze bylo to ze ktg nie wykazywalo skurczow i balam sie zeby nie podlaczyli oksy. zadzwonilam jeszcze do kuzynki zeby przyjechala.
w koncu wdrapalam sie na to ochydne lozko porodowe i polozna zaczela mnie badac. skurcze coraz mocniejsze a tu glowka nie chce zejsc nizej. przyjechala kuzynka, masuje mi plecy, bol jak diabli, zaczynam krzyczej. bylo wtedy cos po godz.13. wchodzi moja mama a ja krzycze "wezcie ją stad, nie chce jej tu, zabierzcie ją". masakra, bol silniejszy, kaza sie polozyc na bok zeby glowka zeszla a ja krzycze ze chce cesarke, zero reakcji. pytam kiedy bede mogla przec a oni ze jeszcze troche. kuzynka oklady mi robi chlodne, zaczynam wymiotowac, niedobrze mi, coraz bardziej boli. lekarz mowi ze jeszcze troche, jak za pol godz. nie urodzi to tniemy. nie moge lezec na boku bo to niesamowity bol wiec kaza mi w pozycji kolankowo-lokciowej, to mi pomaga. moja pol godziny i nic, w koncu kaza przec. staram sie ale jest ciezko. polozne podciagaja mnie do gory i pchaja do przodu, czuje ze brak mi powietrza. kuzynka tez mi pomaga. w koncu wychodzi glowka - tyle uslyszalam, a pozniej to juz makabra. niunia sie nie odwrocila w bok i pchala sie przodem, zaklinowala sie w barkach, zaczynaja mi ją wypychac. widze tylko tlum poloznych i lekarza ktory kladzie mi sie na brzuch i wcicka w niego lokiec, a one kaza przec i podnosza do gory a mi brak powietrza. w koncu dwie zdjely mi nogi z tych podnozkow i uniosly do gory tak ze mialam je na ksztalt litery V a reszta pcgala mnie do przodu tak ze porwaly mi cala koszule, lekarz dalej lezy na moim brzuchu, ja krzycze ze nie ma czym przec bo brak mi powietrza i w pewnym momencie czuje ze cos ze mnie wyskakuje, nadchodzi ulga, czuje cos pulsujacego i mysle ze to pewnie pepowina. slysze placz dziecka. zabieraja je do kacika noworodka, wtedy przychodzi moja mam i tez tam idzie. mąż jak przyjechal bylo juz po porodzie.
malutka urodzila sie o 14:25.
myja mnie, zaczynaja szyc ale znieczulenie dziala tylko na zewnatrz, w srodku boli jak nie wiem. dostaje dolargan, corcie pokazuja mi na chwile i slysze ze jest zmeczona trudnym porodem i bedzie w inkubatorze.
po dolarganie czulam sie jak nacpana, wszystko mi obojetne. leze 2 godziny na tym wyrze i dochodze do siebie a pozniej zabieraja mnie na gore. nic do mnie nie dociera. przychodzi lekarz, cos mowi a ja nie kumam o co mu chodzi.
po jakims czasie przyszedl mąż z kuzynka i wtedy stalam 1 raz. ale nie widzialam coreczki, mowia ze jest bardzo zmeczona.
ma drugi dzien przenioslam sie na rooming.
dopiero jak przestal dzialac dolargan zeszlam do malej i co.... okazalo sie ze dziecko ma zerwane sploty barkowe i prawa raczka nie rusza wcale, a lewa tyko troszke. to jakis zly sen, dostaje szoku, rycze.
pobyt w szpitalu i wspomnienia straszne. zle mnie zszyli i tydzien po porodzie bylam szyta jeszcze raz, ze znieczuleniem na sali operacyjnej.

moja corcia dzieki Bogu rusza juz lewa raczka ale prawa jest dalej bezwladna. trzeba dlugo rehabilitowac.
na szczescie na oddziale noworodkow okazano mi wiele serca, zwlaszcza pani ordynator, ktora obdzwonila cala Polske w poszukiwaniu koiniki, ktora zajmuje sie takimi przypadkami.
w 2,3 miesiacu zycia mamy jechac do Wroclawia do profesora na konsultacje, a na razie musze ją masowac, pobudzac mięśnie do pracy.

nawet nie wiece ile przeszlam, nie to zebym sie uzalala nad soba, ale bylam w stanie bliskim depresji. prawie 2 tygodnie w szpitalu, okropne wspomnienia, dziecko ma lęki, jest nerwowe.

niestety nie bylo mi dane przezywac porodu tak cudownie jak niektore z was, ale mam corke i dla niej musze byc silna i staram sie.

nie wiem tylko co to za metody, zeby wypychac na sile dziecko. i mam zal do lekarza ze nie zadecydowal o cc i wiem ze nie podaruje im tego. za te stracone nerwy, za cierpienie mojego dziecka. to ich wina, bo gdyby bylo cc to Paulinka byla by zupelnie zdrowa.

wiem jedno, ze nastepne dziecko urodze przez cc chocbym miala zaplacic nie wiadomo ile.
ana84


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 1,709
Dołączył: śro, 16 sie 06 - 12:37
Skąd: lubuskie
Nr użytkownika: 7,023

GG:


post czw, 23 lis 2006 - 15:48
Post #74

no to i ja sie dopisze chociaz nie jest mi łatwo...

moja coreczka urodziła sie 9.11 o godz. 14:25. porod trwal w sumie ok godziny, niestety nie moge powiedziec ze byl wymarzony icon_sad.gif

jak wiedza moje kolezanki z listopada we wtorek bylam na wizycie u gina. po badaniu stwierdzil ze rozwarcie na 1 palec i zrobil USG. stwierdzil ze "albo pani urodzi dzisiaj a jak nie to najpozniej za 3 dni". wrocilam do domku, tzn do rodzicow i tak sobie chodzilam bo jak wiedza niektore z was bardzo chcialam juz urodzic mimo ze termin byl dopiero na 29.11.
wyszlam nawet z pieskiem na spacer, pozniej zadzwonila kolezanka i poszlam do ssiebie bo miala wpasc na kawke.
w nocy z wtorku na srode obudzily mnie 2 razy skurcze, ale jak pochodzilam to przeszly. w srode od rana cmilo mnie w dole brzucha co jakis czas i wieczorem stwierdzilam ze pojade do szpitala zeby mi zrobili ktg, zreszta tak mi poradzila moja kuzynka, pilegniarka. wzielam tylko koszule i papcie w razie by kazali zostac a jak cos to mąż mial przywiezc reszte rzeczy. podlaczyli ktg i okazalo sie ze zadnych skurczy nie ma. mialam juz isc do domu ale zmierzyli cosnienie - 150/110 wiec kazali zostac. nawet pani na izbie mnie ogolila w razie by trzeba bylo robic ciecie. dostalam pokoj 2 osobowy i bylo ok, nawet brzuszek przestal bolec. no ale jeszcze miala mnie zbadac lekarka i okazalo sie ze rozwarcie na 2 palce. no ale poszlam spokojnie spac.
w czwartek rano znowu ktg i znowu nic, tzn skurcze do 20 dochodzily czyli zadne. po obchodzie wzieli mnie na badanie i nic, dalej rozwarcie na 2 palce i zaczelam sie zastanawiac czy przypadkiem mnie do domu nie wypuszcza, ale niestety przez cisnienie nie dalo rady. poszlam do siebie polozylam sie i po jakims czasie znowu zaczelo mnie cmic. pozniej kazali isc na usg, i jak sie polozylam to zaczelo bolec mocniej. na usg waga wyszla 4400g, przerazilam sie. wrocilam na gore i polozylam sie. brzuch bolal coraz bardziej. pamietam ze bylo gdzies po 12 moze kolo 13 i czula coraz mocniejszy bol. poszlam do poloznej i mowie a ona ze ktg, ktore dalej nic nie pokazywalo, a ja ledwo wdrapalam sie na to wyro i dowiedzialam sie jeszcze ze porodowe jest takie samo - koszmar icon_sad.gif no ale kobieta widzi ze ja juz sie wije wiec zadzwonila po lekarza. przyszedl zbadal mnie i mowi ze rozwarcie na 7 cm, jedziemy na porodowke. wiec ja jeszcze zdazylam tylko napakowac czesc rzeczy do torby, zadzwonic do rodzicow i meza i mnie wzieli. najgorsze bylo to ze ktg nie wykazywalo skurczow i balam sie zeby nie podlaczyli oksy. zadzwonilam jeszcze do kuzynki zeby przyjechala.
w koncu wdrapalam sie na to ochydne lozko porodowe i polozna zaczela mnie badac. skurcze coraz mocniejsze a tu glowka nie chce zejsc nizej. przyjechala kuzynka, masuje mi plecy, bol jak diabli, zaczynam krzyczej. bylo wtedy cos po godz.13. wchodzi moja mama a ja krzycze "wezcie ją stad, nie chce jej tu, zabierzcie ją". masakra, bol silniejszy, kaza sie polozyc na bok zeby glowka zeszla a ja krzycze ze chce cesarke, zero reakcji. pytam kiedy bede mogla przec a oni ze jeszcze troche. kuzynka oklady mi robi chlodne, zaczynam wymiotowac, niedobrze mi, coraz bardziej boli. lekarz mowi ze jeszcze troche, jak za pol godz. nie urodzi to tniemy. nie moge lezec na boku bo to niesamowity bol wiec kaza mi w pozycji kolankowo-lokciowej, to mi pomaga. moja pol godziny i nic, w koncu kaza przec. staram sie ale jest ciezko. polozne podciagaja mnie do gory i pchaja do przodu, czuje ze brak mi powietrza. kuzynka tez mi pomaga. w koncu wychodzi glowka - tyle uslyszalam, a pozniej to juz makabra. niunia sie nie odwrocila w bok i pchala sie przodem, zaklinowala sie w barkach, zaczynaja mi ją wypychac. widze tylko tlum poloznych i lekarza ktory kladzie mi sie na brzuch i wcicka w niego lokiec, a one kaza przec i podnosza do gory a mi brak powietrza. w koncu dwie zdjely mi nogi z tych podnozkow i uniosly do gory tak ze mialam je na ksztalt litery V a reszta pcgala mnie do przodu tak ze porwaly mi cala koszule, lekarz dalej lezy na moim brzuchu, ja krzycze ze nie ma czym przec bo brak mi powietrza i w pewnym momencie czuje ze cos ze mnie wyskakuje, nadchodzi ulga, czuje cos pulsujacego i mysle ze to pewnie pepowina. slysze placz dziecka. zabieraja je do kacika noworodka, wtedy przychodzi moja mam i tez tam idzie. mąż jak przyjechal bylo juz po porodzie.
malutka urodzila sie o 14:25.
myja mnie, zaczynaja szyc ale znieczulenie dziala tylko na zewnatrz, w srodku boli jak nie wiem. dostaje dolargan, corcie pokazuja mi na chwile i slysze ze jest zmeczona trudnym porodem i bedzie w inkubatorze.
po dolarganie czulam sie jak nacpana, wszystko mi obojetne. leze 2 godziny na tym wyrze i dochodze do siebie a pozniej zabieraja mnie na gore. nic do mnie nie dociera. przychodzi lekarz, cos mowi a ja nie kumam o co mu chodzi.
po jakims czasie przyszedl mąż z kuzynka i wtedy stalam 1 raz. ale nie widzialam coreczki, mowia ze jest bardzo zmeczona.
ma drugi dzien przenioslam sie na rooming.
dopiero jak przestal dzialac dolargan zeszlam do malej i co.... okazalo sie ze dziecko ma zerwane sploty barkowe i prawa raczka nie rusza wcale, a lewa tyko troszke. to jakis zly sen, dostaje szoku, rycze.
pobyt w szpitalu i wspomnienia straszne. zle mnie zszyli i tydzien po porodzie bylam szyta jeszcze raz, ze znieczuleniem na sali operacyjnej.

moja corcia dzieki Bogu rusza juz lewa raczka ale prawa jest dalej bezwladna. trzeba dlugo rehabilitowac.
na szczescie na oddziale noworodkow okazano mi wiele serca, zwlaszcza pani ordynator, ktora obdzwonila cala Polske w poszukiwaniu koiniki, ktora zajmuje sie takimi przypadkami.
w 2,3 miesiacu zycia mamy jechac do Wroclawia do profesora na konsultacje, a na razie musze ją masowac, pobudzac mięśnie do pracy.

nawet nie wiece ile przeszlam, nie to zebym sie uzalala nad soba, ale bylam w stanie bliskim depresji. prawie 2 tygodnie w szpitalu, okropne wspomnienia, dziecko ma lęki, jest nerwowe.

niestety nie bylo mi dane przezywac porodu tak cudownie jak niektore z was, ale mam corke i dla niej musze byc silna i staram sie.

nie wiem tylko co to za metody, zeby wypychac na sile dziecko. i mam zal do lekarza ze nie zadecydowal o cc i wiem ze nie podaruje im tego. za te stracone nerwy, za cierpienie mojego dziecka. to ich wina, bo gdyby bylo cc to Paulinka byla by zupelnie zdrowa.

wiem jedno, ze nastepne dziecko urodze przez cc chocbym miala zaplacic nie wiadomo ile.

--------------------

[/url]

09.11.2006


23.10.2013
Basia_N
pią, 24 lis 2006 - 01:01
pumencjo Jak czytalam twoj opis to zastanawialam sie co za lekarz "masohista" przyjmowal twoj porod i ile musialas przezyc na tej sali.

Z calego serca zycze tobie i twojej corci Paulinki szybkiego powrotu do zdrowia, oby wszystko sie dobrze skonczylo. powodzenia.

Pozdrawiam icon_lol.gif
Basia_N


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 3,082
Dołączył: pon, 20 lis 06 - 19:46
Skąd: małopolska
Nr użytkownika: 8,592




post pią, 24 lis 2006 - 01:01
Post #75

pumencjo Jak czytalam twoj opis to zastanawialam sie co za lekarz "masohista" przyjmowal twoj porod i ile musialas przezyc na tej sali.

Z calego serca zycze tobie i twojej corci Paulinki szybkiego powrotu do zdrowia, oby wszystko sie dobrze skonczylo. powodzenia.

Pozdrawiam icon_lol.gif

--------------------

urodzila sie 18.05.2011r. o 23:58, 57cm, 3545g

urodzia sie 02.05.2007r. o 18:00, 53cm, 3510g
Choco.
pią, 24 lis 2006 - 14:37
Pumencja i Paulinka- ściskamy Was ze wszystkich sił!!!
Choco.


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 7,882
Dołączył: pon, 10 paź 05 - 18:00
Nr użytkownika: 3,791




post pią, 24 lis 2006 - 14:37
Post #76

Pumencja i Paulinka- ściskamy Was ze wszystkich sił!!!

--------------------
Michał 08.11.2006 i Maciej 03.01.2011
basiau
pią, 24 lis 2006 - 16:15
Pumencja, kochana, okropne to co przeżyłyście w szpitalu. Już mamuśka na listopadowych brzdącach radziła, skontaktuj się ze Zwierzo, jej synek też miał kłopoty z barkiem. Swego czasu chyba poniższy adres miała w swojej sygnaturce
https://www.fsr.alpha.pl/wstep.html

Pozdrawiam gorąco i życzę dużo zdrowia dla Paulinki.
basiau


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 3,114
Dołączył: śro, 02 kwi 03 - 14:45
Nr użytkownika: 296




post pią, 24 lis 2006 - 16:15
Post #77

Pumencja, kochana, okropne to co przeżyłyście w szpitalu. Już mamuśka na listopadowych brzdącach radziła, skontaktuj się ze Zwierzo, jej synek też miał kłopoty z barkiem. Swego czasu chyba poniższy adres miała w swojej sygnaturce
https://www.fsr.alpha.pl/wstep.html

Pozdrawiam gorąco i życzę dużo zdrowia dla Paulinki.

--------------------
Wielu ludzi mówi za cicho o rzeczach ważnych,
za głośno o banalnych, zbyt wiele o innych,
za rzadko ze sobą i o wiele za często bez namysłu.
AnnieLo
sob, 25 lis 2006 - 12:34
Pumencja - bardzo Ci - Wam wspolczuje... Az sie polakalam czytajac Twoj opis... Ja mialam latwy porod, oczywiscie bol wiadomo jaki, ale reszta najwazniejsze poszla dobrze. Ale pobytu w szpitalu tez dobrze nie wspominam -. wiem o czym piszesz, tez mialam problemy z synkiem, ale tak mnie to boli, ze wole juz tego nie wspominac i nie pisac o tym. Jestem z Toba i Malutka... przytul.gif przytul.gif
AnnieLo


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 6,877
Dołączył: wto, 07 mar 06 - 08:50
Skąd: Italiańsko
Nr użytkownika: 5,156




post sob, 25 lis 2006 - 12:34
Post #78

Pumencja - bardzo Ci - Wam wspolczuje... Az sie polakalam czytajac Twoj opis... Ja mialam latwy porod, oczywiscie bol wiadomo jaki, ale reszta najwazniejsze poszla dobrze. Ale pobytu w szpitalu tez dobrze nie wspominam -. wiem o czym piszesz, tez mialam problemy z synkiem, ale tak mnie to boli, ze wole juz tego nie wspominac i nie pisac o tym. Jestem z Toba i Malutka... przytul.gif przytul.gif

--------------------
Leo(nid): 3.11.2006 & Ma®x: 18.04.2008
Ewelinek
sob, 25 lis 2006 - 12:39
Aniu, współczuję strasznie! Nie przepuść im tego płazem!! Wyciągaj konsekwencje!! Niech ten lekaerz co to taką "mądrą" decyzje podjął zapłaci za to co zrobił!! Walcz Aniu, żeby zapewnili Paulince jak najlepsze zabiegi i rehabilitacje!!!!!! 3mam kciuki, żeby się wszystko ułożyło!!!!
Ewelinek


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 4,676
Dołączył: wto, 25 lip 06 - 09:39
Skąd: 3city
Nr użytkownika: 6,709




post sob, 25 lis 2006 - 12:39
Post #79

Aniu, współczuję strasznie! Nie przepuść im tego płazem!! Wyciągaj konsekwencje!! Niech ten lekaerz co to taką "mądrą" decyzje podjął zapłaci za to co zrobił!! Walcz Aniu, żeby zapewnili Paulince jak najlepsze zabiegi i rehabilitacje!!!!!! 3mam kciuki, żeby się wszystko ułożyło!!!!
ana84
sob, 25 lis 2006 - 13:58
dziękuję dziewczyny, że jesteście ze mną "duchowo".
Basiau ogromnie dziękuję za tego linka. już się skontaktowałam z fundacją i będę się starała o wyjazd na turnus rehabilitacyjny do Dziekanowa Leśnego.
Ewelinek oczywiście, że nie popuszczę. Za cierpienie mojego dziecka będą musieli zapłacić. Nie pozwolę, żeby jedna blędna decyzja zmarnowała życie mojego dziecka.
ana84


Grupa: U?ytkownicy
Postów: 1,709
Dołączył: śro, 16 sie 06 - 12:37
Skąd: lubuskie
Nr użytkownika: 7,023

GG:


post sob, 25 lis 2006 - 13:58
Post #80

dziękuję dziewczyny, że jesteście ze mną "duchowo".
Basiau ogromnie dziękuję za tego linka. już się skontaktowałam z fundacją i będę się starała o wyjazd na turnus rehabilitacyjny do Dziekanowa Leśnego.
Ewelinek oczywiście, że nie popuszczę. Za cierpienie mojego dziecka będą musieli zapłacić. Nie pozwolę, żeby jedna blędna decyzja zmarnowała życie mojego dziecka.

--------------------

[/url]

09.11.2006


23.10.2013
> Jak nasze dzieciaczki przychodziły na świat......
Start new topic
Reply to this topic
11 Stron V  « poprzednia 2 3 4 5 6 następna ostatnia 
1 Użytkowników czyta ten temat (1 Gości i 0 Anonimowych użytkowników)
0 Zarejestrowanych:



Wersja Lo-Fi Aktualny czas: czw, 20 cze 2024 - 05:12
lista postw tego wtku
© 2002 - 2018  ITS MEDIA, kontakt: redakcja@maluchy.pl   |  Reklama