Wiecie jak się dzisiaj wkurzyłam?? Myśłam, że wybuchnę....
Ok godzine po wstaniu z łózka zauważyłam coś dziwnego. Miałam straszne zawroty głowy. Nawet na leżąco. Tak mi się kręciło w głowie, że nie mogłam oczu skupić na jednym punkcie. Wszystko mi wirowało. Taki stan zdarzył mi się kilka razy jak już mocno przesadziłam z alkoholem i położyłam się do łóżka. |Nazywam to humorystycznie "helikopterkiem"
No ale dzisiaj na litość boską nawet na alkohol nie patrzyłam przecież.... Zawroty przybierały na sile do tego stopnia, że nie mogłam usiąść. M był już w drodze do pracy ale zadzwoniłam do niego, żeby jak da radę to wrócił bo normalnie sie boję. Muszę przecież Lenką się zajmować i jak to robić skoro sama pionu złapać nie mogę?? A jak i się padaczka znowu ujawni?? M akurat był u szefa pod domem i mu mówi w czym rzecz, że żonie cos się porobiło tak nagle, że przewlekle chora, że maleństwo w domu a szefuńciu (psia jego .....) i, że wraca się do domu. Szef zaczął kręcić nosem, że nie może w zastępstwie odwieść chłopaków na budowę bo za 4 godziny ma matkę do odbioru ze szpitala. Zaczęli się kłócić. M mu tłumaczy, że czasami tak jest, że coś się dzieje nagle i nie ma co dyskutować. Szefu z ryjem, że ja na pewno przesadzam, że M ma zadzwonic do mnie i wytłumaczyć mi "że mąż musi na chleb zarabiać" M. wykręcił nr do mnie.... i podał słuchawkę szefowi. Facet już zaczął coś stękać, że M nie może....że jest robota....że on mnie może podwieźć do lekarza.... że M da mu adres do nas i on po mnie przyjedzie. We mnie jakby diabeł wstąpił. Nie pamiętam wszystkiego ale krzyczałam coś do niego, że to mąż jest od tego, żeby zonę wozić do lekarza a nie obcy facet, że na mnie trzeba będzie zaczekać może i godzinę, dwie u lekarza, że kto się do chol.ery dzieckiem w tym czasie zajmie?? On?? No i powiedziałam mu, że już nie pierwszy raz pokazuje, że jest egoistą, że nie obchodzi go nic poza nim samym i jego kasą. I się rozłączyłam. Szefu ponoć coś furczał do M, że baba mu słuchawką rzuciła. Mąż i jego koledzy z pracy siedli na szefa, żeby nie odwalał kichy, że rodzina jest ważniejsza i takie tam... M wsiadł w auto i przyjechał do domu.
Kilka dni temu miałam sytuację, że M złapał gume w drodze do pracy (ok 30 km od domu). Jeździ prywatnym autem do roboty bo szef powiedział, że auto służbowe za drogo go kosztuje. Zadzwonili po szefa, żeby przyjechał i ich dowiózł na budowę bo nie moga koła zmienić (brakowało nakładki "antykradziezowej" na klucz do kół). Umówiłam się z M, że będę czekać na nich w lesie gdzie zaparkowali o 16.00. Pracują do 15 więc powinni zdążyć dojechać 10 km z pracy nawet lektyką w godzinę.... Marek zadzwonił do szefa i uprzedził, że dzisiaj będą robić tylko ustawowe 8 godz bo z tym autem trzeba załatwić i jeszcze koło do wulkanizacji zawieźć. Szef powiedział, że ok. I jak ja czekałam w tym zadoooopnym lesie jak jakaś dziwka albo złodziej (tyle, że z dwójką dzieci) to M zadzwonił, że szef po nich na razie nie przyjedzie bo muszą najpierw skończyć jakieś tam schody i wtedy On dopiero ich odwiezie. Hugo z tym, że kobieta czeka w lesie przy wojewódzkiej trasie. Czekałam godzinę. Lena się darła bo w aucie siedzieć nie będzie.... Jak przyjechali i szef zobaczył, że jestem wkurzona to wypalił do mnie z tekstem " jak ma pani nerwy to niech sobie pani pobiega po lesie".... I przegiął
Tak mu pojechałam, że zrobił się czerwony, coś bąknał do M i powiedział, że jedzie już do domu. Chłopaki myślałam, że padną ze śmiechu jak słyszeli jak wygarniam mu wszystko co chyba i Oni by chcieli powiedzieć ale jakoś śmiałości nie mieli....
I tak jestem z szefem męża na wojennej ścieżce.