Dziecko widoczne w awatarze liczy sobie lat niespełna 6 i nigdy nie sprawiało kłopotów. Nigdy też bym nie przypuszczała, że nie mówi prawdy i to prosto w oczy!
Rano dałam mu do łapy 4 strzykawki z syropami i nakazałam to połknąć. Wysypał się, że on w takim razie pójdzie do łazienki, więc się zdumiałam i nabrałam podejrzeń. Ale powiedział, że dobra, idzie do pokoju. Wrócił, głupol, po chwili i oddaje puste strzykawki. Pytam czy połknął. "Tak, tak, oczywiście!" Kazałam chuchnąć. I tu spasował. Na pytanie, co z nimi zrobił, odrzekł z pewnymi oporami, że wylał na fotel!!!
Dobra. Poinformowałam syna, że mi bardzo przykro (bo istotnie było mi bardzo przykro...), że się zawiodłam, itd. I żeby tak już nie robił. I cóż? I nadszedł wieczór. Otrzymał tabletkę, którą na moją prośbę zaniósł mu Dwulat. Uleciała mi z pamięci cała sprawa, do chwili kiedy teściowa konfidencjonalnym szeptem wyraziła wątpliwości, co do losu owej tabletki. Zapytałam więc dziecko, czy zjadło. "Jasne, jasne, oczywiście, jak najbardziej!". Nakazałam pokazać język. Uuuuups.... klapa. Nie skojarzył, biedaczek, że po witaminie C zostaje żółty osad.
No, pięknie. Nie wiem, co ja mam z tym robić. Jestem przerażona, bo jego osobisty ojciec kłamstwo ma we krwi, że się tak wyrażę. Boże, czy to dziedziczne jest czy co?!
A może 6latki mają jakąś skłonność do konfabulacji?! Ale jego bym nie podejrzewała. Moje dobre, kochane, mądre dziecko...
Jak mam mu teraz ufać?!
I to jeszcze tak prosto w oczy... chociaż to chyba akurat dla dzieci nie ma znaczenia (?).Mam organiczny wstręt do kłamstwa. Od lat dziecinnych nie zdarzyło mi się żadne.