No wię, oczywiście wiem, że zdania nie zaczyna się od więc, ale
No więc rzecz asna, że plan nie został zrealizowany w 100%, ani nawet 50 ale wszystko się udało. Aż mię samą to dziwi. Jedynym nie udanym, a właściwie nie przemyślanym, akcentem była góra zarcia, która przygotowałam. Tak, ja wiem, jak się komponuje menu, swojego czasu bawiłam się w "katering", jak widać jednak ta wiedza mi na nic, gdy przyjęcie organizuję własnym gościom w swoim domu.
Szyki nieco pokrzyżowały mi dzieci, które wygrawszy jakieś tam konkursy musiały być obecne na galach finałowych, które to gale, trzy, odbywaly się w tygodniu poprzedzającym komunię. Z czego jedna we srode, jedna w piatek, a ostatnia w sobotę. Dzięki czemu sobotę miałam rozwaloną i domem moglam zająć sie dopiero od 14.00. A właściwie mogłabym, gdyby nie krawcowa, która spieprzyła mi kieckę. Kieckę przywiózł mi stary w piątek późnym wieczorem. Czasu nie mialam, a na oko wyglądała ok, przymierzyłam ją więc, Bogu dzieki zresztą, ze w ogóle, w sobotę po powrocie z gali. I się okazało, ze kiecka zmieściłaby w biuście wymiona karmiącej krowy. Udałam się więc do marysi krawcowej, by poprawiła schrzanione, co zajęło mi ni mniej ni więcej, a dokadnie dwe godziny. Bo Marysia kawcowa jest już w wieku mocno zaawansowanym i lubi sobie pogadać. A strach ją zosatwić niewygadaną, bo można mieć pewnośc, że zlecone zadanie krawieckie nie zostanie wykonane tak długo, puty Marysia się nie wygada
Domem zajęlam się więc o wpół do siedemnastej, a chce zanaczyć, iż wówczas w tymże domu był po pierwsze chlew, po drugie chlew, po trzecie chlew i ledwie upieczone dwa cista (połowicznie) oraz mięso. W planach o tej porze to ja mialam już zażywać kąpieli i stroić dom kwiatami oraz wić dziecięciu wianek.
Do drugiej w nocy uporałam się z żarciem i poczęłam wić wianek oraz stroić dom kwiatami, bo skoro już wydałam te setki złotych, to niechże więdną na stołach nie zaś w piwnicy. Kole drugiej trzydzieści szybka kąpiel, potem jeszcze tylko ostatnie odkurzanie i poprasowanie ubrań. Ach, i zapomnialabym, układanie dwudziestu serwetek lnianych w lilie. Skończyłam przed czwarta i poszłam spać. Śpiąc zaś miałam sen....
Śnilo mi się, że na pewno nie zdążę z dzieckiem do kościoła, bo zaśpię. Śnił mi się orszak komunistów w białych szatach i ja w dresie, z rozwianym włosem, szukająca pośród nich dziecięcia mego. Oraz dziecię moje w brudnym tiszercie szukające matki. I ksiądz katecheta mający rozterki duchowe, który koniecznie musiał je roztrząsać "tu i teraz", czyli w domu mym, jakże pięknym i wielkim, siedzący na moim osobistym sedesie i roniący łzy. Nie wiem czemu siedzial na sedesie, istotne, iż zakryty sutanna był do kostek, sen nie był więc wyuzdany. Ksiądz katecheta przekonywał mnie, że skoro mam jeszcze siedem minut, to spoko zdążę się wykąpać, dziecko wykąpać, sałatki dokończyć, ubrać wszystkich wraz z mężem i się nie spoźnić. Sen był tak męczący, że obudziłam się o 5.08 miast o 5.30 i tylko dzięki temu zdążyłam
Kolejnej dezorganizacji dokonał mój brat, a właściwie nieboszczyk, którego mial pochować w katolickim obrządku o godzinie piętnastej, co oznaczało, iż wyjechać musi ode mnie o godzinie trzynastej. Najpóżniej trzynastej z małym haczykiem.Co oznaczało, iz obiad zaplanowany na godzinę czternastą (bo tak ustalilam ostatecznie)musiałam podać najpóźniej o wpół do pierwszej. Co znów oznaczało, iż miast siąść wśród gości, konwersować i konsumować przystawki, stałam w kuchni i modliłam się do piekarnika. A moja matka do kartofli. Gdyż ponieważ z kościoła wróciliśmy za dwadzieścia dwunasta. Obiad podałam o czasie, dzięki czemu brat nie odprawiał Mszy pogrzebowej o głodzie.
Ze spaceru wyszły nici, czyli, po ludzku mówiąc, spaceru nie było, bo zmurszałe towarzystwo utrzymywało, że nie moze się ruszyć. Podobno przeze mnie.
W którymś jednakże momencie ktoś gdzieś wyszedł. Prawdopodobnie moje dzieci z moimi rodzicami. A ja niby te dzieci ubierałam, nadziewałam im kaski na głowy i wiązałam sznurowadła synowi. Nic na ten temat nie wiem, choć wszyscy twierdzą, że wcale nie zasnęłam oraz, ze wyglądałam świeżo i powabnie i wcale nie bylo widać zmęczenia, a takze ponoć wypowiadałam się z sensem i wcale nie mniej niż zazwyczaj. Od tamtej chwili stałam się wierną fanką maseczki "Nocne życie" firmy dercośtam. Albo daxcośtam.
Ostatni goście, pokaźnie zaopatrzeni spożywczo opuścili mój dom około 20.30. po czem posprzątałam, pozmywałam, pożyczoną zastawę pogrupowałam na pozyczkodawców, pozostałą tonę żarcia upchałam na powrót w trzech lodówkach, z czego jednej po sufit, oraz piwnicy, zażyłam odświeżającej kąpieli, wypaliłam kilka papierosów, strzeliłam ostatnią kawę, pogadałam z dziećmi i poszłam spać. Kolejnego dnia mój syn nie poszedł, bo matka zaspała. W poniedziałki syn rozpoczyna lekcie o 12.30... Slubny się ulitował i dziewczynki wyprawił. Chwała mu za to, widać po chłopu tez mogą poniewierać się resztki uczuć ludzkich.
Normalnie funkcjonować zaczęlam we srodę po południu. Mimo to przyjęcie uważam za udane. Choć resztki mięs pies mój rasy amstaff zjadł dziś o poranku.
A mina teściowej - bezcenna
Warto było. Zdecydowanie. A kiedym ukradkiem przeczytała pamiętnikowe zapiski Małej Córki, utwierdziłam się w przekonaniu, że warto bylo po stokroć.