Mój teść szuka od września pracy. Możecie się domyślać, że jest szczęśliwym pięćdziesięcioparolatkiem. I tu właśnie tkwi problem.
Dzwoni do potencjalnej firmy i po krótkim przedstawieniu się pada pytanie o wiek. Jak powie prawdę (a zawsze tak robi) słyszy "oooo, to sporo"
Kurczę, czy tacy ludzie już się nie liczą? Dodam, że to inżynier z wieloletnim doświadczeniem w pracy konstruktora i technologa. Nie byle kto moim zdaniem.
A moi rodzice? Też z wyższym wykształceniem, cenieni na swych stanowiskach, osiągnęli naprawdę wysokie pozycje, co będzie jeśli nie daj Boże stracą pracę? Nikt nie chce zatrudniać takich pracowników. Aż mnie krew zalewa.
A tu chcą byśmy pracowali do 65 roku życia. Kto nas starych będzie jeszcze w robocie trzymał, skoro młoda świeża krew już stoi za drzwiami.
Pomijam tutaj pewne zawody, w których starsi panowie trzymają się kurczowo stołków coby wnukom zapenić jeszcze pracę. Dla przykładu ordynatorzy chirurgii. Ręcę im się trzęsą, ledwo co widzą w polu operacyjnym, ale jeszcze "służą" naszemu zdrowiu, bo za rok wnuk kończy staż to może by się etat mu załatwiło.
Ech, musiałam się wygadać.
Czy Wasi rodzice, teściowie i tym podobni mają te same problemy?