U nas ciche dni nie wchodza w rachube, kiedy robi sie nieprzyjemnie i mnie czyms M wkurzy wychodze z pokoju mowiac "nie lubie cie teraz" i ide posiedziec w kacie i siedze tam naburmuszona az mi przejdzie, czasem nie przechodzi, wiec gdy dlugo nie wracam M przychodzi i sie pyta czy zrobimy sobie kawe i pogadamy, oczywiscie robie mine złosnicy i mowie "ale ty robisz kawe". Po chwili rozmawiamy i nie ma juz chmur. W czasie jak jestesmy razem (6 lat) pokłócilismy sie tak głosno chyba 2 razy, pamietam jak zle sie potem czulismy (pierwszy raz był juz po slubie, chyba jakies 2 lata temu, potem raz na tym mieszkaniu), mielismy takie wrazenie jakby na czystej kartce naszego zycia powstala wielka, wstretna plama. Postanowilismy obydwoje ze to jest nam zupelnie niepotrzebne i znalezlismy sposob na konflikty - po prostu w fazie najawiekszych emocji schodzimy sobie z drogi, ja zmywam naczynia (słychac ze jestem zla, bo strasznie sie tłukę), M zajmuje sie czyms innym. gdy przechodzi zlosc, rozmawiamy i jest ok. Wszystkim to polecam, nie ma potem wyrzutow sumienia i wstydu ze powiedzialo sie cos w zlosci, co nie jest prawda ale mialo robic wrazenie.
Ja mam pod tym wzgledem wstretny charakter, niedosyc ze jestem cholerykiem, to jeszcze w klotni mowie takie rzeczy zeby jak najbardziej bolało
sama sie nakrecam i potrafie czyms rzucic, wiec taki system mi najbardziej odpowiada...
Jednym zpowodow mojej zlosci jest wieczne proszenie o to zeby M cos zrobił, zeby przykrecil listwe, wstawil szybe w drzwi, zgral zawartosc dyskow na CD bo sa przepełnione. Faceci maja na wszystko czas, albo nie maja czasu ("kiedy miałem to zrobic?") i to mnie najbardziej wnerwia, gdybym umiala dawno bym to zrobila, ale wole sie nie brac np za wyrzynarkę bo chocby chcialabym zachowac resztki kobiecej bezsilnosci
Oliwer dzisiaj porzadnie mnie przeraził - latał po balkonie, ja sprzatałam, widze ze bawi sie jakas grudka (ma taki zwyczaj brac cos do paluszkow i obracac tym jak kulka od chleba), ta grudka okazała sie najprawdopodobiej zaschnieta ptasia kupka. Szybko to wywaliłam i poleciałam mu umyc rece. Boje sie ze wzial to do ust i przeraza mnie widmo ptasiej grypy. Maz mnie uspokaja, ze chory ptak (o ile taki jest w szczecinie) nie dolecialby na 7 pietro, bo ptaki chore na ptasia grype czuja sie naprawde zle i sa polprzytomne, poza tym nie mam pewnosci ze wzial to do ust, a nawet jesli, to nie zjadl wiec nie ma sie czym przejmowac... Ale ja sie boje jak cholera, powiedzcie ze panikuje
Wprawdzie Oliwerek nie ma zwyczaju brac rzeczy do ust, raz chcial wziac kamyczka, ale zrezygnowal jak sie zorientowal ze to nic do jedzienia i generalnie bawi sie tylko w łapkach, no ale jakas szansa jest ze jednak tego spróbował. Uspokójcie mnie ....
ANNALDA - zdrówka dla Bartucha, najprawdopodobniej okaze sie ze bedziemy mogli wziac kredyt bez sprzedawania naszego obecnego mieszkania, co nam jest bardzo na reke, bo przez 1,5 roku budowy trzeba gdzies mieszkac, a nie usmiecha mi sie u rodzicow, bo juz przyzwyczailam sie do mieszkania osobno
TUSIOLEK - jak noc bez smoka?