Być może wypowiem się zbyt brutalnie, dla jednych niesprawiedliwie, ale śmierć sąsiada, kolegi, przyjaciela, wujka, cioci, a nawet babci (którą przeżyłam, bo babcia mieszkała razem z nami) boli, ale jest to do przełknięcia. Natomiast śmierć rodzica łamie serce, umiera również część nas.
Pamiętam jak dziś dzień 7 lipca 2012 roku. Gotowałam obiad, kiedy zadzwoniła mama, że tata dostał silnego zawału, w domu jest pogotowie i tatę reanimują. W potarganym dresie wsiadłam do samochodu i za 10 minut byłam w domu. Mama stała w drzwiach wejściowych, bo ratownicy i lekarz wyprosili ją w pokoju, pies przeraźliwie wył zamknięty w łazience, a kiedy weszłam do korytarza zastałam tatę leżącego na podłodze i prawie, że skaczących po nim lekarzy (uciskali klatkę piersiową, reanimacja trwała dobre 40 minut, na pewno połamali żebra, ale to nie było w tamtej chwili istotne). Patrzyłam na to i jakaś część mnie w tamtej chwili umarła. Stałam, patrzyłam, a łzy lały się strumieniami. Wówczas mój synek miał 7 miesięcy, ukochany wnuczuś dziadka. Tata tak strasznie go kochał i cieszył się, że doczekał się Filipka
Później ratownik medyczny podszedł do mnie i poprosił mnie i męża (przyjechał zaraz za mną po tym jak ekspresem odstawił Filipka do teściów), aby pomóc znieść tatę na noszach do karetki, bo oni sobie sami mogą nie poradzić. No i pomagałam, stałam koło głowy tatusia. Miał fioletowe usta i był szary, nie wyglądał jak On. Wtedy zobaczyłam całą masę gapiów sąsiadów i wybuchłam, zaczęłam krzyczeć, aby spadali, aby zajęli się sobą (sama już nie pamiętam co ja dokładnie krzyczałam). Za karetką pojechaliśmy z mężem do szpitala. Tata trafił na stół operacyjny, ale zawał był zbyt rozległy. Czekałam tak jak w filmach pod drzwiami się czeka. Wyszedł lekarz i powiedział, że mózg już nie pracuje, a funkcje życiowe podtrzymuje aparatura i że tate wywożą na OIOM. I poszedł.....................
Kiedy mnie i mamę wpuścili na OIOM pozbawili nas już wszelkich nadziei. Trzymałam tatusia za rękę i błagałam żeby mnie i mamy nie zostawiał, że ja nie chce się z nim żegnać, że jeszcze nie teraz. Cholera przecież dwa dni wcześniej mówił, że jak tylko Filipek zacznie siedzieć, to wsadzi go do fotelika i będą jeździć na rowerze
Że w garażu mały będzie gwoździe wbijać jak podrośnie i kosić z dziadkiem trawę
Kiedy wyszłyśmy z mamą od taty i zajechałyśmy do domu, nie minęło 40 minut, jak zadzwonił mój telefon. Ja już wiedziałam, czułam, że dzwonią ze szpitala. Tata zmarł. ON czekał tam na mnie i mamę aż przyjedziemy się z nim pożegnać. Ale ja się z nim nie pożegnałam, wierzyłam w cud.......
Od tej pory KAŻDE święta, wigilia, urodziny nie są już takie same. Tata ma swoje miejsce przy stole ZAWSZE. Na cmentarzu bywam pogadać z tatusiem, wyżalić się na cały świat. A Filip wie, że dziadziuś jest na chmurce i patrzy na niego z góry i chroni go, jego siostrę i nas.
Poryczałam się, a 8 lipca będą 4 lata od śmierci taty
ps. nigdy tego nikomu spoza rodziny nie mówilam. Przepraszam za długi post, przepraszam, że być może przynudzam. Musiałam wywalić to z siebie