Emka, to Ty nieźle sobie pogadałaś podczas cesarki
Ja zazwyczaj też wygadana, żartująca, byłam tak zestresowana, że chyba słowem się nie odezwałam. Jak Młodą wyjęli, też mi łezka poleciała, od razu anestezjolog stojąca za moją głową wytarła, byłam w szoku, że mnie tak obserwuje
Ja tylko podczas szycia zapytałam grzecznie, czy mogę spać, bo czułam, że odpływam, a nie też nie wiedziałam czy to wskazane
U mnie też było momentami wesoło. Termin z OM miałam na 14, z USG wychodził 23. Na koniec ciąży starałam się udzielać towarzysko, bo wiedziałam, że z niektórymi długo się nie zobaczę. 13.10 miałam zgłosić się na KTG do przychodni i wejść do lekarza między pacjentkami pokazać wynik. Potem umówiona byłam na mieście z koleżankami, których nie widziałam od 2 lat. Lekarz popatrzył na mój wynik KTG i pyta:
- pani ma TAKIE skurcze?!
Bo ja wiem o czym on mówi??
- TAKIE, czyli jakie?
- Tak częste.
- Nieeee. Spoko, akurat tak wyszło, od dawna mam czasem kilka w ciągu 15 min. potem wiele godzin przerwy, nic się nie dzieje.
- Pani nie rodzi??
- Nieeee, skądże.
- Może się zbadamy?
Pomyślałam o tym tłumie ciężarnych za drzwiami, które nie były zachwycone, że wbijam się im w paradę, poza tym przecież miałam jeszcze 10 dni do terminu. Umówiliśmy się, że jakby coś się działo, śmigam na IP.
Pojechałam na umówione spotkanie. Jak dziewczyny pytały na kiedy mam termin, śmiałam się, że jeden na jutro, a lekarz przed chwilą pytał, czy aby już nie rodzę? Minęła godzina, druga, a ja nikomu nic nie mówiąc, zauważyłam, że te skurcze w zasadzie nie przechodzą... O 19 skończył pracę mój mąż (wyjątkowo wcześnie), przyjechał po mnie, pojeździliśmy jeszcze po mieście polując na białą czekoladę, bez której nie chciałam wracać do domu. W aucie patrzyłam na zegarek i okazało się, że skurcze mam regularnie co 8 min. No nic, położę się i przejdzie. Poleżałam, zjadłam pół czekolady, o 21 miałam już skurcze co 5 min i przejść nie chciały. Wzięłam więc prysznic i pojechaliśmy do szpitala. Byłam przekonana, że zbadają mnie, zrobią KTG i wyślą do domu. Na IP pani przeprowadziła ze mną wywiad, po czym mówi:
- To proszę się przebrać w koszulę.
- Ale jak to?! To ja zostaję?!
Popatrzyła jak na wariatkę:
- No na salę porodową pani jedzie.
- Ale po co?! Ja przecież będę miała cesarkę.
Do północy leżałam na porodówce pod KTG, potem lekarz stwierdził, że do rana wytrzymam, podał mi neospazminę, kazał iść spać i "nie liczyć skurczy, nie myśleć o nich"
Najgorzej było z jedzeniem... Jak przyjechałam do szpitala wieczorem, tak ostatni posiłek jadłam o 15, potem tylko ta połówka czekolady. Zabronili mi jeść i pić. Wodę sobie przemyciłam, ale jedzenie.... Rano po obchodzie wzięli mnie na USG, badanie, stwierdzili, że szyjka zamknięta, spokojnie mogę jeszcze poleżeć. Pędem ruszyłam na salę, gdzie czekało na mnie śniadanie (szpitalne, bo szpitalne, ale jedzenie!), kiedy już się na nie rzucałam, pielęgniarka odłączająca KTG dziewczynie na łóżu obok zastopowała mnie, żebym się jeszcze wstrzymała chwilę, to teraz mnie podepnie. Po KTG znów już się oblizywałam na widok talerza, kiedy pielęgniarka wróciła i natychmiast kazała mi lecieć do gabinetu lekarskiego. Tam zebranie wszystkich możliwych lekarzy i studentów.
- Pani ma TAKIE skurcze?
No ludzie! Nie mam pojęcia, nigdy nie rodziłam, bolą, fakt, ale nie wiję się i nie wyję jak te kobiety na filmach, więc chyba jeszcze nie jest tak źle? Uznali, że nie będą czekać jak rozsypię się w nocy i za pół godziny ląduję na stole.
Zjadłam dopiero po 43h! Suchar i kleik. Jakie to pyszne było!!