Ale tu wesoło.
Radek niezły chłopak, więc Ines uważaj na to, co mówisz, bo w razie czego wszystkie jesteśmy świadkami, ze udzieliłaś zgody.
No to zabieram sie do opisywania porodu. Najgorzej to zacząć.
Jak wiecie, Rafał był a Wiedniu i miał wrócić w sobotę wieczorem. Przez te dni jego nieobecności bardzo się pilnowałam, co by przypadkiem nie urodzić.
W sobotę rano poszłam na KTG i z wizytą do mojej kochanej dr Więch. Zbadała mnie i śmiała się, ze warunki do porodu mam idealne i że może jeszcze się dzisiaj zobaczymy. Rozwarcie miałam na pół cm. Skurczy żadnych nie czułam. Gdyby nic się nie działo, nestępna wizyta na 12.10.
Sobotę spędzałam u teściów. W południe zadzwonił Rafał, że jest już w Polsce. Za jakiś czas zaczęłam odczuwać lekkie skurcze. Po obiedzie zauważyłam, ze te skurcze stają się jakieś takie regularne i że to na pewno skurcze porodowe albo przepowiadające. Zaczęłam się niepokoić, że Rafał nie zdąży, bo zatrzymał się w Katowicach u rodzinki na obiad. Teściowa zadzwoniła do mojej kuzynki, żeby przypadkiem nie zatrzymywali Rafała. Nie chciałam mówić Rafałwi, ze coś się zaczyna dziać, bo bałam isę, ze będzie jechał, jak wariat.
Rafał przyjechał około 20.30. Skurcze nadal były leciutkie, ale mogło się coś z tego rozwinąć, więc zostawiliśmy Natalię na noc u teściowej, a sami pojechliśmy do domu.
O 24.00 miałam skurcze co 4 min, ale nadal lekkie. Nie wiedziałam, co robić, bo jak na drugi poród, to skurcze były już dość często, no ale z kolei takie nijakie.
Postanowiłam się przespać. Niezbyt mi się to udało, bo oczywiście cały czas myślałam o tym, kiedy się zacznie.
O 3.00 skurcze wydawały mi się już nieco mocniejsze, więc ruszyliśmy do szpitala. He, he, bardzo chciałam znaleźć się w szpitalu przed 9.00, bo moja dr miała dyżur na izbie przyjęć. Potem już miała tydzień urlopu.
W szpitalu jakaś babka mnie zbadała i okazało się, że nadal mam pół centymetrowe rozwarcie. Zaczęłam żałować, że przyjechałam za wcześnie. Musieli jednak zrobić mi zapis skurczy, skoro już przyjechałam.
Okazało się, że skurcze mam już co 2 min. i to na ich skali wcale nie takie lekkie (to tylko mnie nie bolało
). Musieli więc zostawić mnie w szpitalu.
Powiedziałam Rafałowi, że mogę tak leżeć cały dzień albo dłużej i żeby jechał do domu, a jak się coś zacznie, to po niego zadzwonię.
Położyli mnie na sali porodowej - tej samej co z Natalką - podłączyli pod zapis i zostawili. Ja sobie tak leżałam i przysypiałam. Skurcze były jakieś takie wydawało mi się coraz słabsze.
O 8.00 przyszła ranna zmiana. Ja powiedziałam położnej, że może bym poszła do domu, a jak się coś zacznie mocniejszego, to szybko przyjadę.
Uśmiechnęła się tylko i przyszła mnie zbadać. Rozwarcie bez zmian.
No to tak mnie wzięła zbadała, że odpłynęły mi wody płodowe. Ja do niej: "O nie, co pani zrobiła", a ona "Zaraz pani urodzi."
Wyszła.
Dziewczyny, jak za kilka minut przyszedł pierwszy skurcz, to po prostu myślałam, że wyskoczę oknem. W jednej sekundzie przypomniał mi się cały poród. Łzy stanęły w oczach. Normalnie taki ból, że się nie da opisać.
Od razu chciałam, żeby mi cesarkę zrobili, bo nie wytrzymam.
Przyszła położna i spytała, kiedy piłam i jadłam - ponieważ dość dawno, podłączyła mnie pod nawadnianie. Wyszła.
Ja chciałam przekręcić się na drugi bok, bo już mnie biodra bolały, chciałam zadzwonić do Rafała, ale telefon był w torbie.
Musiałam poczekać, aż zleci woda i ktoś przyjdzie.
Zanim zleciała woda, to już byłam wykończona bólami. Krzyczałam, że chcę znieczulenie. Położna mnie zbadała i okazało się, że już mam 4 cm rozwarcia. Niestety znieczulenia chyba mi nie można podać, bo mam małopłytkowość. Podała mi telefon i poszła się zapytać o to znieczulenie, ile konkretnie mam płytek.
Zadzwoniłam po Rafała. On (tak mi potem mówił) zostawił śniadanie na stole i biegiem do samochodu.
Ja tylko usłyszałam, jak położna pytała, ile mam płytek, bo chciałabym znieczulenie. Skurcz jeden, drugi. Nie wytrzymuję z bólu i krzyczę. Inna położna krzyczy, żeby nie kłaść się na te "czujniki", bo zanika tętno dziecka. Ja nawet nie wiem, gdzie mam te czujniki. Macam ręką. Znowu skurcz i krzyczę, że mnie już prze. Po chwili znowu i wyraźnie mnie mnie prze. Coś tam ze mnie chlusta. Położna w szoku. Krzyczy: "rodzimy". Szybko przekręcają mnie na plecy (sama nie daję rady), zbiegają się położne: jedna przystawia światło, druga te podpórki na nogi. Widać zdenerwowanie prowadzącej poród położnej. Krzyczy: "Pediatrzy! Niech ktoś biegnie po pediatrów!". Trzy skurcze, poparłam. Położna mówi: "Teraz rodzimy." Następny skurcz i urodził się Michałek.
Położne powtarzały tylko między sobą: " Ta, co do domu chciała jechać. W 5 minut urodziła." Śmiały się i widać było, że odetchnęły z ulgą.
Rafał nie zdążył. Przyjechał, jak pediatrzy ważyli i badali Michałka. Wziął go na ręce.
Był przy zszywaniu krocza. Niestety trwało dłużej niż ta ostatna faza porodu, bo coś tam mi się z szyjką porobiło i musieli mi zszywać szyjkę... bez znieczulenia. Bolało strasznie, ale przy bólach porodowych to i tak nic takiego.
Potem przewieźli mnie na drugą salę - znowu tę samą, co z Natalką.
Rafał był już cały czas przy mnie. Michałka zabrali na badania ze względu na moją cukrzycę i płytki.
Na szczęście Michałek ma ponad 300 tys płytek. Cukier dobry.
Aha, no i dostał 10 punktów.
Już o pobycie na poporodówce nie piszę, bo i tak nie wiem, czy dobrnęłyście do końca tego wszystkiego. W każdym razie było ok. Poza tym, że obkurczanie się macicy strasznie boli. Tak, że w nocy myślałam, że znowu mam jakieś bóle porodowe. To były takie regularne skurcze - tylko zdecydowanie dłuższe i ze zdecydowanie dłuższymi przerwami.
Bo moje skurcze porodowe to są takie jeden za drugim, praktycznie bez przerw. To samo miałam z Natalią.
Dobra, koniec opowieści.
Najważniejsze, że mam obok siebie ślicznego i kochanego człowieczka.
... ale nigdy więcej!
Aha, no i jeszcze jedno - Rafał zdążył wrócić z Wiednia, a nie zdążył przyjechać z domu.
Przynajmniej zaoszczędziliśmy, bo nie płaciliśmy nic - ani za poród rodzinny, ani za znieczulenie.
Śmialiśmy się, że dobrze, że nie wróciłam się do domu, bo jak bym poczekała na mocniejsze skurcze, to na bank urodziłabym w samochodzie.