Witam
Ja mam nieco odmienny problem. Też nie lubię wyprawiać urodzin
- rzecz jasna tych dla rodziny (też licznej) i z chęcią bym z nich zrezygnowała, jednak to nie dzieci chcą widzieć koniecznie rodzinę, a rodzina nie wyobraża sobie żeby miało ich nie być na urodzinach naszych dzieci - wiem że byłaby obraza, gdybyśmy przestali ich zapraszać.
Mnie przeraża nie tyle samo pichcenie, co generalne porządki przed imprezą (a mam spore mieszkanie i stosunkowo małe dzieci 4l i 8l), które nie tyle że nie pomogą, co przeszkadzają i to nimi ciągle się trzeba zajmować. Ja swoje mieszkanie muszę sprzątać na raty (przy wszystkich normalnych obowiązkach) + jeżeli robię urodziny dla dzieci to dbam o odpowiedni wystrój (balony, serpentyny itd), dbanie o obrusy, kwiaty, rozstawianie stołów, krzeseł, mycie całego szkła w witrynce, mycie całej zastawy 18 osobowej (bo wiem że po kilku miesiącach nieużywania jest zakurzona), szukanie pater, łopatek do ciasta, słomek, ozdóbek itd itp.To jest robota bez końca. Gdy człowiek jest już nieźle urobiony i ma wyjętych kilka dni z życia, zaczyna się dopiero czas na pichcenie. Gdyby ktoś zabrał mi dzieci na dwa dni, to mogłabym sobie pichcić bez problemu, ale niestety dzieci mam wymagające i ciągle trzeba coś przy nich robić. A gdzie normalne rzeczy, typu posiłki, pranie, prasowanie - to robię każdego dnia na bieżąco... Zawsze jak przychodzą goście, to jeszcze coś się suszy, to jeszcze coś prasuję itd, itp... Co budzi w samej mnie frustrację. Ta cała sytuacja wprowadza między nas z mężem nerwową atmosferę, im bliżej gości, tym większe spinki, w końcu się kłócimy, krzyczymy itd... Zawsze jestem nie do końca wyrobiona, przy gościach kończę przystawki, kroję ciasto, myję owoce, co tak na prawdę nie pozwala mi usiąść spokojnie przy stole, tylko latam z wywieszonym jęzorem przez całą imprezę.
Takie są nasze realia wyprawiania przyjęć. W związku z powyższym stwierdzam, że nienawidzę wyprawiać przyjęć.
Jeżeli chodzi o urodziny dzieci, moja rodzina nie ma w zwyczaju robić dzikich spędów z tej okazji, każdy świętuje we własnym ścisłym gronie i na swój własny sposób. Jak siostra chce, to zrobi obiad i nas zaprosi, jak chce to zaprosi do restauracji, a są lata że nie wyprawia synowi urodzin i też jest dobrze. U nas nikt z niczego nie robi problemu.
Z rodziną męża jest zgoła inaczej. To, że babcie i dziadkowie mają obecność obowiązkową, to rozumiem. Jednak teściowa wielokrotnie (przy podobnych sytuacjach pytała czy zaprosiliśmy męża siostrę - z rodzinką rzecz jasna), bo oni będą obrażeni jak się ich nie zaprosi i to nie wypada ich pominąć.
I zamiast urodzin przy kawie i torcie z dziadkami, robi się dziki spęd. Bo skoro zaprosiłam tamtych, to kolejnych też nie wypada pominąć. Skoro będzie ich rodzina, to moja nie gorsza, a sąsiedzi...
Kiedyś jak miałam jedno dziecko, to robiłam wielką bibę z suto zastawionymi stołami, ale już mi przeszło.
Szwagierka ma dobrze, bo jej synowie urodzili się w tym samym letnim miesiącu + jej mąż też ma wtedy urodziny. Robi sobie grilla na dworzu, ze dwie sałatki, tort zrobi jej mamusia i heja - impreza gotowa. Do domu praktycznie się nie wchodzi - chyba że do toalety. Jak zajrzę do niej na górę, to nie dość że ma mały metraż, to i sprzątania mało (synowie duzi, to już sobie sprzątają), to wcale porządku nigdy nie ma, kuchnia na bieżąco też nie jest posprzątana, bo przecież impreza jest na dworze.
Druga szwagierka cioteczna - również - imprezę robi na dworze (też potrójna okazja!!) - u niej - faktycznie stół się ugina i na pewno wkłada w przyjęcie mnóstwo pieniędzy i energii, ale też chałupa nie wysprzątana!
Więc skoro one mają obie potrójne okazje, duże dzieci i ogród, to mogą sobie na takie fety pozwolić.
Nie nadmieniłam najważniejszego: mojej starszej córce wyprawiam co roku urodziny dla grupy rówieśniczej w jakiejś salce zabaw, a że jej brat cioteczny jest prawie w jej wieku, to zaprasza go do salki, a potem z rodzicami świętuje na imprezie rodzinnej. Dla mojej córy taka impreza z koleżankami i kolegami ma znacznie większą wartość niż ze starymi prykami, bo pryki siedzą sobie w salonie i się goszczą a ona z braćmi ciotecznymi spędzają czas w pokoju, grają na tabletach lub idą na dwór. Jak dobrze pójdzie i ktoś nie może dotrzeć w tym czasie, to się wpatacza innego dnia i zazwyczaj urodziny odbywają się na co najmniej 2-3 raty.
Teraz synek dorósł do wieku (4l), że te urodziny mają dla niego ogromne znaczenie i od kilku tygodni o niczym innym nie rozmawia jak o swoich urodzinach (będzie miał za miesiąc). Opowiada o dzieciach z przedszkola które do niego przyjdą itd. A więc kinder party mnie nie ominie. Początkowo mieliśmy zaprosić smyków do domu, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się zrobić w salce (zdecydowanie mniej kłopotliwe). Jednak jak sobie pomyślę o tej fecie rodzinnej, to nogi mi się uginają. Chciałabym zaprosić dziadków na tort i tyle.... Ale będzie obraza jak szwagierka nie zostanie uwzględniona w liście gości. Jak przyjdzie szwagierka, to inni będą zniesmaczeni....
Rok temu (mając dosyć tego całego zamieszania), zrobiłam córce urodziny dla dzieci w salce powiedzmy w południe, a po południu zaprosiliśmy rodzinę do pobliskiej pizzerii. W związku z tym, że takie imprezy nie są tanie (wszystko sponsorujemy oczywiście my), a wręcz bardzo drogie, okroiliśmy ilość gości i zaprosiliśmy tylko dziadków, szwagierkę z dziećmi, więc i tak wyszło z tego 12 osób i rachunek na 660 zł. Potem cioteczny szwagier wydzwaniał i mówił wprost, że planowali udać się do córy na urodziny, że chcieli na nich być, że chłopaki (synowie) bardzo się szykowali.. I musiałam ich przepraszać, że zostali pominięci... Mojej rodziny też nie zaprosiłam, siostrze się tłumaczyłam, ona nie miała żadnych żali, co sobie pomyślał brat - nie wiem, ale niesmak pozostał.
Nie wiem co w tej sytuacji mam zrobić, jak odciąć się od tych podwójnie wyprawianych urodzin. Z urodzin w gronie dzieci nie zrezygnuję, bo dziecko chce i powinno świętować we własnym gronie. Mile widziałabym dziadków na torcie w dniu urodzin, ale na tym zakończyłabym listę gości. Niestety szwagierka jest nadal jednym ciałem z mamusią i nie ma możliwości żeby jej z rodzinką nie było. Jak oni będą, to kolejni się dowiedzą i będą mieli żal...
Szczególnie, że ci "inni" zapraszają nas zawsze i wielokrotnie podkreślali, że zależy im na podtrzymywaniu więzów rodzinnych i żeby dzieci miały ze sobą kontakt (mimo iż różnica wieku między ich starszym synem a naszym młodszym to kilkanaście lat..).
Co Wy byście zrobili na moim miejscu? Między urodzinami naszych dzieci jest niespełna 2 miesięczny odstęp czasu. Tak myślałam, żeby może dla rodziny robić im wspólne urodziny już bardziej wypasione, ale 7 tygodni to chyba zbyt spory odstęp czasu, żeby je łączyć wspólnie?