Witam wszystkich.
Jestem tu nowa i chce dodać otuchy wszystkim kobietom, które przeżyły poronienie... ;(
Moja historia skończyła się szczęśliwie, ale ile przeszłam zanim zostałam mamą... - heroiczna walka o mały cud.
Bylismy z mężem 1,5 roku po ślubie, kiedy postanowiliśmy zostać rodzicami. Miałam 24 lata. W marcu 2013, już w 2 cyklu starań udało się zobaczyć wymarzone 2 kreski na teście. Był to dzień spodziewanej miesiączki, dlatego lekarz kazał przyjść na wizyte za 2 tyg. USG potwierdziło ciąże, jednak od poczatku coś było nie tak - zarodek rozwijał się z 1,5 tyg opóźnieniem. W 7 t.c nie było jeszcze akcji serca. Przyszłam na wiztyte po tygodniu i serduszko już biło
Mąż był taki szczęśliwy, że wszystkim chwalił się o ciąży. Ja czułam niepokój... Wśród znajomych były kobiety, u których rozwój przebiegał z opóźnieniem, wiec pomyślałam, że to normalne. Cieszylismy się ogromnie. Miałam straszne mdłości, ale też ogromny apetyt. W 10 t.c pokazałam się u lekarza z wynikami badań - były zdumiewająco dobre. Niestety wtedy ginekolog przekazał mi straszną nowinę - serduszko nie bije, płód obumarł ;( Z wielkości wynikało, że w 8 t.c zaczęło bić i w tym samym czasie przestało... ;( Mąż był wówczas w pracy. Gdy zadzwoniłam do niego, odebrał pytając: " Jak ma się nasz mały skarb?" Z gorzkim okrzykiem powiedziałam, że nasze maleństwo nie żyje...
Całą drogę do domu płakałam. Gdy mąż wrócił usiedliśmy na kanapie i objęci płakaliśmy rzewnie oboje...
(( Na zabieg łyżeczkowania czekałam miesiąc - w Przemyślu nie podają tabletki poronnej, tylko każą czekać na krwawienie...
Po 3 miesiącach po poronieniu, we wrzesniu 2013 znów zaszłam w ciąże. Postanowiliśmy nie mówić nic, dopóki nie zaczne 4 m.c. Niby wszystko było dobrze, ale w 8t.c okazało się, że serduszko juz tydzień nie bije... ;( Kolejny zawód, ból, cierpienie... Poronienie zaczęło się po 2 tygodniach. Gdy trafiłam do szpitala z krwotokiem, mąz był w wojsku na ćwiczeniach, więc wszystko musiałam przejść sama... ;( To było straszne. Jak to wspominam płakać mi się chce. Po tym zrobilismy z mężem badania. Mąż nasienie, a ja w kierunku zespołu antyfosfolipidowego. W jednej grupie wyszedł wynik słabo dodatni.
W związku z tym, gdy zaszłam w 3 ciąże w lutym 2014 ( w 3 cyklu od ostatniego poronienia) zdecydowałam się brać zastrzyki clexane i acard. Gdy minął 8 t.c i wszystko rozwijało się prawidłowo, poszłam na chorobowe, żeby nie denerwować sie ( jestem nauczycielem). Zapytałam lekarza wówczas o luteine, ale on stwierdził "że to nie działa". Szczęście nasze nie trwało długo... W 12 t.c dostałam plamienia. Natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Lekarz po usg stwierdził, że ciąża obumarła około 11 t.c. Ta wiadomośc przyjełam jakoś dziwnie spkojnie, bez emocji, jakbym spodziewała się tego wyroku... ;((( Najgorsze, że w tym samym czasie męża bratowa była w 5 miesiącu ciąży, a za tydzień zbliżały się święta wielkanocne. Nie płakałam tego dnia. Zostałam na oddziale na obserwacji, w celu sprawdzenia poziomu hormonów. Po dwóch tygodniach trafiłam na ten sam oddział z potwornym krwotokiem i bólem... to było straszne. Po kilkunastu minutach było po wszystkim. Pusta, smutek, żal...
Postanowiliśmy dać sobie spokój ze staraniami przynajmniej do końca roku i poszukac przyczyny. W miedzyczasie zmienilismy lekarza. W Rzeszowie polecono nam doswiadczonego specjaliste od beznadziejnych przypadków. Jako pierwsze badanie zlecił kariotypy. Nie tracac czasu zrobilismy je prywatnie (koszt jednej osoby 350zl w Krakowie, z Przemyśla wysyłają tam). Wyniki okazały sie dobre. Gdy przyjechalismy z tymi wynikami okazało sie, ze jestem w 4 ciazy
Nie planowalismy jej. Ja nawet nie chcialam w niej byc, bo mialam dosc tych mdlosci, obaw o rozwoj ciazy i wszystkich przejsc zwiazanych z poronieniem... A jednak Pan Bóg zdecydował za nas. Dokładnie rok temu zobaczył kolejny pozytywny test. Lekarz od razu kazal brac clexane, acard i obowiazkowo luteine (400mg na dobe - konska dawka). Do 12 t.c nikt nie wiedział. Serduszko biło juz w 6 t.c. W 12 t.c widzialam jak nasz maluszek skacze w brzuszku. Do końca 7 miesiaca pracowałam ( 4 razy w tygodniu po 3 lekcje - to juz inna szkoła, zero stresu i sama przyjemnosc uczenia). Czułam sie cała ciaze swietnie. Energia mnie rozpierała. Miałam mdłosci do 17 t.c. Kazda wizyta byla dla mnie stresujaca, jednak lekarz wprowadzal taka atmosfere, ze uspokajalam sie. Dopiero badanie polówkowe w 22 t.c uspokoilo mnie. Zaczelam wowczas juz realnie planowac wyprawke i przyzwyczajac sie do mysli, ze bede mama
W 23 t.c okazało się, że mam cukrzyce ciążową. Na szczescie dieta wystarczyła ( dzieki temu przytyłam tylko 14 kg, choc mam tendencje do tycia).
Staś urodził sie w 37 t.c przez cesarskie ciecie. Jest ślicznym i zdrowym maluszkiem
Jeszcze rok temu sama szukałam na forach nadziei, a dziś jestem mamą prawie 5 miesiecznego synka
)) Dziewczyny nie traćcie nadziei. Trzeba walczyć o dziecko. Dziś wiem, że Staś to błogosławieństwo i nagroda za wytrwałość, a jednocześnie za głeboką wiarę. Rok temu nie uwierzyłabym, że bede taka szczęśliwa, a dziś mam przy sobie najwiekszy cud świata
Mam nadzieję, że moja historia będzie dla Was swiadectwem, że warto walczyć o upragnione maleństwo