17 października mija cztery miesiące jak straciłam mojego Skarbika
Podobnie jak Ty
Sabinko miewam sny, z tym ze troszkę inne, bo nie sni mi się utracona ciąża, tylko nowa.
Ja walczyłam o moje maleństwo niestety nikt nie chciał mi pomóc.
To był 11 tc. termin na 1 - 4 styczeń 2009.
W czwartek położyłam Natusię spać i zasiedliśmy z mężem do kolacji, poczułam dziwne mokro. (dwa dni wcześniej miałam dziwne jasno brązowe plamki na wkładce) W łazience okazało się, że to krew. Szybko ściągłam koleżanke do Natalci i z mężem taksówką pojechaliśmy do szpitala.
Bardzo miły lekarz mnie zbadał. Według niego wszystko ok, krwawienie ustało, wszystko "pozamykane". USG mi nie zrobią, dopiero na wtorek, bo nie maja lekarza, żeby mi takie badanie wykonał.
Wróciliśmy do domu
W piątek wieczorem sytuacja się potórzyła, tej krwi było bardzo mało i zaraz ustało.
Rano w niedzielę koło godz 5 poleciało trochę więcej. Nie budzac męża wezwałam taksówkę i pojechałam do szpitala. Znów takie samo badanie, wszystko pozamykane ble ble ble. ja już ryczę, błagam, żeby ratował moje dziecko, że się boję a on, że nic na to nie poradzi. jakieś tabletki coś? Nic niestety tutaj takiego nie dają... Miałam nadzieję, ze to usg zrobią szybciej, ale niestety musze czekać do wtorku.
Wieczorem w niedzielę krwawienia nie było, więc trochę się uspokoiłam, nawet Nati jakby spokojniejsza.
W poniedziałek już żyłam dniem jutrzejszym, zeby to usg.
Wieczorem w poniedziałek mąż pojechał na 22 do pracy....jeszcze siedziałam tu na forum z moimi koleżankami z wątku i nagle poczułam jak zanów leci. To była taka żywa krew nie żadne skrzepy. Jezu jutro na 10:30 usg. Już jutro...
Pomodliłam się do Boga aby dał mi jakoś przetwać tę noc....
O 4 obudziłam się z uczucia mokrości...
Wstała doszłam do łazienki z zaczęły iść ze mnie skrzepy. Krew była wszędzie, ręcznik nasiąkł błyskawicznie. Wszystko włożyłam do zlewu.
Zadzwoniłam do męża on biegiem po karetkę. Byli po 5 minutach. Ja już chodziłam po ścianach...
Sanitariusze wzieli to co włożyłam do zlewu....jak odjeżdzałam karetką, powiedziałam mężowi, że już jest po wszystkim
Na oddziale podłączyli mi kroplówkę, cały czas krwawiłam i to bardzo mocno. W szpitalu tez poczułam skurcze i krawienia się nasilały... Tym razem inna lekarka mnie zbadała i dalej że wszystko pozamykane, żeby się nie martwić...
Krawienie po mału ustawało. Badanie miałam zamiast o 10:30 to półtora godziny później, to chyba najdłuższe półtora godziny w moim życiu. W końcu przyszli po mnie
Badanie USG. Zobaczyłam moje maleństwo
Wciąż tam było, walczyło razem ze mną do końca. Niestety Ono już nie żyło. Zobaczyłam te maleńkie rączki... tak jakby chciało mnie przytulić ten pierwszy i ostatni raz. Boże... nigdy nie zapomne tego widoku ....
Lakarz powiedział, ze straciłam za dużo krwi............................................. tylko czemu czemu CZEMU nikt mi nie pomógł, kiedy tylko to sie wszystko zaczęło ????????????????????
W związku z tym, że nic nie jadłam od 4 rano na 16 godzinę zaplanowali czyszczenie, ciałko mojego Skarbika poszło do ekspertyzy, która nic nie wykazała.
Tutaj w Irlandii niestety nie ratują ciąż. Naturalna selekcja...
Babki co ze mną leżały, co się okazało wszystkie po poronbieniach patrzały na moje łzy jak na kosmitke jakąś...
W domu mogłam sie pożądnie wypłakać.
Tak jak teraz....
Ja już nic nie widzę...
Kokoska ściskam Cię bardzo mocno, bo u Ciebie wszystko takie jeszcze świerze.
Co Ci mogę dziś powiedzieć, to to, że czas goi rany. I mimo, że "blizny na sercu" zostają, to przyjdzie taki dzień, że się uśmiechniesz. Warto przeczytać "piękny list" na tym forum, ja go sobie wydrukowałam... Wklejony w pamiętniczek ciążowy mojego Skarbika... jest tam i zawsze będzie, bo to list od mojego dzieciątka
Sabinko dziękuje Ci za ten wątek...
Wszystkim Wam "mamusie po stracie" życzę dużo wiary i siły....
15 października "dzień dziecka utraconego" Sporo łez jeszcze uleci....